Data: 22.10.2016, sobota

Cieszyn Warktown - Ekspedycja Lysa Hora

Ten wyjazd został wybrany jako najlepszy wyjazd w sezonie 2016!

Mapa Hradek - Lysa Hora - Dobra Trasa: Hradek, Kozubova, Kamenity, Slavic, Mly Polom, Bily Kriz, Lysa Hora, Krasna, Dobra
Dystans: 72 km
Przewyższenia: 1700 m
Rowerzystów: 4
Gleb: 1
Gum: 0
Charakterystyka:
Wyjazd górski
Czterechsetny wyjazd Warczących Szprych należało uczcić trasą odpowiedniego kalibru. Wyzwania tego podjął się Miszczu, w ramach jak zawsze udanego Warktown Cieszyn. Trasa nie zawiodła oczekiwań, a i pogoda łaskawie potraktowała nasz jubileusz, dzięki czemu wyjazd zaiste udał się wybitnie.

Geneza tego wyjazdu sięga lipcowej zajawki na jeżdżenie jaką złapałem w Sudetach dzięki Azarowi. Po powrocie do domu, przeglądając statystyki zauważyłem, że zbliża się wyjazd nr 400. Jednocześnie inspiracji do tradycyjnego jesiennego Warktown Cieszyn. Tak się szczęśliwie złożyło, że mój niecny plan aby połączyć te dwie okazje, wypalił. Co prawda było trochę kombinowania, bo ciężko było znaleźć dogodny termin, a i tzw Złota Jesień również nie potrafiła się w tym roku przebić przez gęste deszczowe chmury. Jednak ostatecznie udało się wszystko dograć i do Cieszyna przyjechało trzech żądnych wrażeń bikerów.

Cel wycieczki musiał być adekwatny do okazji, wybrałem więc najwyższy szczyt w okolicy Lysą Horę w Beskidzie Morawskim, gdzie Szprych do tej pory nie było. Żeby możliwie najefektywniej wykorzystać dzień, zaplanowałem podwózkę czeską koleją do stacji Hradek. Następnie mieliśmy wspiąć się na Kozubovą i dalej jechać w stronę Slavica, Malego Polomu i Bilego Kriza. Z Bilego Kriza zjeżdżaliśmy nieco, by z Jezanky podjąć atak na Lysą Horę. Potem zakładałem improwizację w zależności od możliwości czasowych i warunków jakie spotkamy.

Z domu udało nam się wyruszyć sprawnie i pociąg złapaliśmy bez problemu.Warczące ekipa startuje we Vlaku Po pół godzinnej jeździe komfortowym City Elephantem by Skoda Vagonka wysiedliśmy w Hradku. Od stacji mieliśmy na rozgrzewkę, kilka kilometrów szosy lekko pod górę. Gdy skręciliśmy na szlak, gwałtownie zwiększyło się nachylenie drogi i wszyscy dokonali radykalnej redukcji przełożeń. Przed nami był długi podjazd asfaltem, a potem szutrem. Od razu również podzieliliśmy się na dwie podgrupy, które utrzymywały się do końca wycieczki na wszystkich podjazdach. Przednią straż, stanowili Azar z Woytkiem, a ja z Sarą obstawialiśmy tyły. Sprzyjała temu również dość prosta w nawigacji trasa. Podjazd był dość ciekawy widokowo, jednak były to czasowe przejaśnienia. Pogodabyła zmienna, chmury przewalały się przez górskie pasma, ale od czasu do czasu świeciło Słońce i robiło się naprawdę pięknie. Powodowało to również wahania temperatury, raz przyjemnie przygrzewało Słońce, za chwilę, gdy się schowało za chmury i dmuchnął wiatr, wszyscy zapinali się pod szyję. Ogólnie jednak nie mieliśmy powodów do narzekania na pogodę. Zresztą podjazd rozgrzał nas doskonale. Po niecałych dwóch godzinach od wyjścia z pociągu byliśmy pod pierwszym schroniskiem, na Kozubovej i tym samym znaleźliśmy się na grani. Teraz czekało nas kilkanaście kilometrów przyjemności, zanim zaczniemy atak szczytowy na Lysą Horę.

Zaczęliśmy więc w końcu terenową jazdę w konkretniejszym tempie. Niby jechaliśmy szerokim leśnym duktem, ale był tak podmokły, że tak naprawdę była to mieszanina single tracków. Momentami robiło się stromiej i lecieliśmy raźno kamienistą drogą. Na takim, zjeździe nieomal wpadliśmy na sporą grupę Czechów na rodzinnej wycieczce. Niby wszystko spoko, ale rzadko spotyka się ludzi z dziećmi w wózku w górach na 900m. Zresztą my też jesteśmy freakami. Jedziemy dalej, mijamy kolejne schronisko (Kamenity), by bardzo klimatycznym odcinkiem lasem dostać się do Chaty na Slavicu. Tutaj czas na obiad i chwilę relaksu. Zamawiamy czeskie jadło, jest przyjemnie nie spieszymy się, schodzi nam 40 minut. Do następnego przejawu cywilizacji kawał drogi, trzeba się zbierać bo mamy jeszcze kawał trasy, a dzień za długi nie jest.
Ruszamy pieszym szlakiem w stronę przełęczy pod Malym Polomem. Naprawdę fajny odcinek, interwałowy, można sobie poszaleć na krótkich lecz ciekawych zjazdach i podjazdach. Jednak największy klimat stworzyła matka natura. Lekko unoszące się mgły rozświetlone są przed ostre Słońce. Robimy kilka pięknych fotek, obstawiając że zostaną docenione przy wyborze najlepszych zdjęć z tego roku. Lecimy dalej, czeka nas teraz kawałek podjazdu, a potem jedziemy klasycznie czerwonym szlakiem granicznym na Bily Kriż. Jak to jest, że szlaki graniczne zawsze są czerwone? Woytek trochę zagubiony nie załapał, że jesteśmy na granicy Czesko-Słowackiej, a nie Czesko-Polskiej, za chwilę się zreflektował, że może jednak wyda Euro, które wziął na wyjazd zamiast Koron.
W pewnym momencie szlak niespodziewanie skręca z drogi w las, czego nie zauważa nasza czołówka. Na szczęście grupa pościgowa nie była daleko i szybko wyjaśniamy sytuację. Szlak przechodzi w przyjemny sigle track, na którym raz po raz pojawiają się niespodzianki, jedna na tyle mnie zaskakuje, że zaliczam glebę. Akurat Azar jechał za mną, sfilmowane i fotka w bonusie. Będzie jak znalazł do filmowego flesza sezonu. Po godzinie i dwudziestu minutach jazdy jesteśmy na Białym Krizu. Od pewnego czasu trwa dyskusja czy warto się zatrzymać tu na popas czy nie. Problem rozwiązuje się sam – wszystko pozamykane.

Lysa Hora patrzy na nas z góry niewzruszona, dostojna. W zasadzie pokazała nam się już kilka razy. Jest już całkiem późno, sprawdzamy dokładnie szlaki żeby nie zrobić jakiegoś głupiego błędu i rzucamy się w dół. Poszaleć za bardzo nie można bo masa ludzi wybrała się tu na spacer, korzystając z najładniejszego weekendu od co najmniej miesiąca. Dopadamy do rozgałęzienia i skręcamy w stronę Łysej. Mamy do pokonania kilka krótkich podjazdów zanim dostaniemy się na asfaltowy podjazd na szczyt. Po drodze mam krótką wymianę zdań z Czechami, którzy są zaskoczeni, że o tej porze jedziemy w kierunku Łysej. Spoko, spoko, nauczeni doświadczeniem jesteśmy wyposażeni w lampki:) Tymczasem jeszcze jest jasno i trzeba jechać. Ostatni krótki zjazd po korzeniach podnosi nieco adrenalinę, ale już wiemy, że teraz tylko pod górę i to niemało. Znów rozdzielamy się na dwie grupy. Azar z Woytkiem urządzają sobie wyścig na górę a ja z Sarą walczymy o każdy metr aby jak zawsze w takiej chwili siłom woli i godnościom osobistom zdobyć kolejny szczyt. Karola napisała mi żebym za bardzo nie zmęczył Sary, sorry nie udało się;)
Mielimy, mielimy i marudzimy że brakuje przełożeń, dodatkowo źle wyliczyliśmy wodę i doskwiera nam pragnienie. Koło 1000m przy pośrednim szczycie wypatrujemy drogowskaz do źródełka. Sara poświęca się i idzie po wodę. Przynajmniej pragnienie ugaszone. Jedziemy dalej, dookoła zaczyna pojawiać się śnieg, mamy jeszcze 300m w pionie, wg uniwersalnego szprychowego przelicznika to dwa Laski Wolskie. Awangarda dawno już na górze, a nam w końcu ukazuje się końcówka podjazdu, czyli jeszcze raptem 2 km:/ dookoła coraz więcej śniegu. W pewnej chwili na przeciw nam w dół asfaltem pruje jakiś downhillowiec w pełnym rynsztunku na rasowym fullu. Widok co najmniej dziwny. Wytargać się zjazdówką na taką górę i zjechać asfaltem?? Widać około 1000m w Czechach dzieją się różne rzeczy.
My spokojnie mielimy dalej, Azar nie wytrzymuje i dzwoni do mnie na ostatnim zakręcie, ale to w zasadzie tradycja więc tylko pyta czy faktycznie jestem blisko. W końcu docieramy na górę, jeszcze jak jest widno, piękny widok dookoła, nawet się wypogodziło. Na szczycie przynajmniej kilkanaście cm śniegu, widać że drogę musieli odśnieżać. Jeszcze mamy trochę zamieszania żeby znaleźć knajpę w której czekają na nas Azar z Woytkiem, ale w końcu możemy zamawiać smażony ser, a do tego 50tkę Myśliwieckiej, żebyCztery pięcdziesiątki na cztery setki. Tylko ktoś mi przyprawił rogi... uczcić jubileusz i piękny wyjazd. Znów nie chce nam się wychodzić z ciepełka, dopiero zachodzące Słońce przekonuje nas że to juz najwyższy czas. Z pewnym smutkiem podejmujemy decyzję o zjeździe asfaltem, robimy jeszcze kilka fotek o zachodzie SłońcaNo i zgodnie z przewidywaniami słońce zaszło :), ubieramy się ciepło i wtedy mija nas biegacz w krótkim rękawku…hmmm. Słyszałem opowieści że himalaiści mają halucynacje na dużych wysokościach, ale 1300m??
Ruszamy w dół, na zjeździe grupa jak zawsze się rozciąga, w zgoła innej kolejności. Kierujemy się szosą prosto na stację w Dobrej, co prawda Woytek ma straszną ochotę żeby wracać do Cieszyna o własnych siłach, ale ustalamy że chociaż sprawdzimy czy nie ma pociągu, bo mnie i Sarze jakoś ten powrót się nie widzi.

Dojeżdżamy do stacji, sprawdzam godzinę… pociąg miał odjechać minutę temu, idę na peron okazuje się że spóźniony, za chwilę wjeżdża na stację. Pakujemy się. Biletów nie zdążyliśmy kupić. Konduktor pyta czemu, tłumaczę że wpadliśmy na stację równa z pociągiem. Sprzedaje nam bilety od następnego przystanku, gdzie nie ma kasy. Chwała dobrym ludziom, kilkadziesiąt koron zostało w kieszeni. Po pół godziny w ciepełku, wysiadamy na stacji w Czeskim Cieszynie, jeszcze tylko wykulać się “pół Lasku Wolskiego” do domu i możemy usłyszeć tradycyjne czemu tak długo:) Bo było super i znów wykorzystaliśmy cały dzień do końca, Azar tylko zauważa że powtórkę trasy trzeba zrobić z terenowym zjazdem z Lysej. To jedyny niedosyt, jednak nie umniejsza nic całej trasie.
Po kolacji urządzamy jeszcze mały turniej strzelecki z ASG. Kolejny Jubileusz i Warktown, które podniosły poprzeczkę wyżej:)

Autor relacji:

miszczu komin


Uczestnicy:

azari
Piotr Idzi
miszczu komin
Przemek Mrozek
Gleby: 1
Sara sara
Michał Sarapata
wojtek_bleble
Wojciech Łazowski

Zdjęcia:

Tagi:

Cieszyn Beskid Morawski Kamenity Kozubova Maly Polom Bily Kriz Slavic Lysa Hora

Komentarze:

mdudi
Magda
22:24 26.10.2016
Widzę, że wyjazd się udał. Żałuję, że nie udało mi się dotrzeć.
agoo
Agnieszka
20:30 27.10.2016
Niesamowite zdjęcia - jeśli to tylko nie fotomontaż, to wyjazd też musiał być super ;)
Sara sara
Michał Sarapata
10:57 18.01.2017
Relacja godna najlepszego wyjazdu roku!
krzych
Krzysztof S
09:28 19.01.2017
Tak się czyta i tylko szuka w pamięci... dlaczego nie mogłem w tym terminie ??? Super wyjazd i czekam na 500'ny wyjazd :)

Dodaj komentarz: