Data: 14.05.2005, sobota

Wisła Eska Gatorade Bike Maraton

Ten wyjazd znalazł się na 3. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2005

Trasa: zajefajna
Dystans: 43 km
Rowerzystów: 5
Gleb: 0
Gum: 0
Charakterystyka:
Wyścig / Maraton
Wyjazd górski
I nadejszła ta wiekopomna chwila, Grupa Warczące Szprychy weszła do rywalizacji na maratonach. Mimo różnorakich problemów finansowo-organizacyjnych stawiliśmy się na II edycji Eska Gatorade Bike Maraton w Wiśle w historycznym składzie Miszczu Komin, Azari, Lorzu i Olek.

A dzień ten zaczął się wcześnie, bo o 6.30 zbieraliśmy się u Abdula, który tym razem robił nam za taksówkę. Żeby się zbytnio na miejscu nie nudzić zabrał ze sobą koleżankę :). Montaż rowerów na Power Jette przebiegł sprawnie i koło 7 ruszyliśmy w stronę Wisły. Trasa upłynęła nam oczywiście na rozmowach rowerowych. Do Wisły dotarliśmy planowo koło 9.30 i od razu uderzyliśmy do Biura zawodów. Kolejki oczywiście były standardowe. Okazało się przy okazji, że nie doczytałem regulaminu i możemy startować jako AZS AGH, co oczywiście uczyniliśmy. Odebraliśmy numery startowe i czipy - jakich jeszcze świat nie widział i przeszliśmy do kolejki po gadżety. Tu było gorzej nie ruszało się nic, zostawiłem chłopaków, poszedłem zamontować czipy i się przebrać. Czasu było coraz mniej a ich nie było widać, komórki oczywiście zostawili w aucie. Pojechałem z powrotem zobaczyć, co jest. Gdy wjechałem na Rynek usłyszałem z głośników: Kolarz Komin proszony jest pod scenę, chwilę później rzucili się na mnie Azar z Olkiem. Niezbyt się dogadaliśmy i nie wiedzieli gdzie zaparkowaliśmy. Do startu było 15 minut, pobiegliśmy do auta, zamocowaliśmy numery, chłopaki zabrali potrzebne rzeczy wskoczyli na rowery i.. okazało się że pomyliłem numery Olka i Azara, ale nie było czasu. Wpadliśmy na start, aktywowaliśmy czipy i ustawiliśmy się pod koniec stawki.

3 minuty do startu, my gorączkowo przewiązujemy numery Azara i Olka, W tle Ryszard Szurkowski życzy nam powodzenia. 60 sekund jesteśmy gotowi, odliczanie i ruszyli... Ci z z przodu oczywiście, bo my kilkadziesiąt sekund później. Od razu zacząłem się przeciskać do przodu zostawiając resztę ekipy za sobą. Po kilkuset metrach zaczął się podjazd, narazie asfaltem, starałem się nie przegiąć z tempem, ale jechać dość mocno. Oczywiście rozgrzewki nie mieliśmy żadnej i po paru minutach miałem lekką kolkę, jednak jechałem dalej. Chwilę potem usłyszałem za sobą Olka, który bezlitośnie mnie wyprzedził. Podjazd był długi po 4 km wjechaliśmy w teren dopingowani przez dzieci i starego GOPRowca, któremu przybijam piątkę :D. Jeszcze kilometr pod górę leśną drogą i pierwsza okazją do złapania oddechu na krótkim zjeździe. Teraz kilka kilometrów na przemian góra dół, po drodze bufet na którym nikt nie stanął. Ja chwyciłem tylko kubek Gatorade i pognałem dalej.

Na następnym podjeździe 100 metrów przed sobą zobaczyłem Olka, jak później się okazało on zatrzymał się na bufecie. Lekko przyspieszyłem, chwilę później 500m metrów zjazdu, jak dla mnie pikuś, ponad 20 osób, które wyprzedziłem było chyba innego zdania, ale to nie istotne, bo już jestem na kole Olka. Krótki podjazd i zaczyna się zjazd do Brennej, czyli moja koronna konkurencja. Krzycząc prawa! lewa! wyprzedzam znów sporo osób. Popełniam jednak jeden błąd, przy pokonywaniu odwodnienia tworzącego garb w poprzek drogi, byłem za nisko nad siodełkiem. Tylne koło mocno podbija, a ja dostaje siodłem w cztery litery, co wywołuje nieprzyjemny ból kręgosłupa, który będzie mnie trzymał do końca trasy. Końcówka zjazdu wąskim asfalem. Max ledwie 62km/h, bo ciężko wyprzedzić tych, co hamują na zakrętach. Na dole skręt w prawo i lekko pod górkę przez Brenną, niestety pod wiatr. Teraz mnie wszyscy wyprzedzają, kilka osób siadło mi na kole, Olek znów mnie wyprzedza, ale ja nie forsuje się, oszczędzam siły na dwa duże podjazdy, które jeszzce przede mną. W Brennej drugi bufet, znów Gatorade i jeszcze banan. Po Kilkuset metrach skręcamy w stromy betonowy podjazd, skracają się dystanse między zawodnikami, dogania mnie Sajmon z Legionu, gadamy chwilkę, mówi, że jak go wyprzedzałem na zjeździe to tylko się zakurzyło:) może, ja go wtedy nawet nie zauważyłem. Komentujemy też nowy model czipów, jak je trafnie Marek określił z metra ciętych. Sajmon powoli mnie wyprzedza, ja dalej jadę swoim tempem. Wyjeżdżamy na polanę, piękne widoki, Barania, Skrzyczne. Pogoda jest cudowna świeci słońce, chociaż jak dla mnie trochę za gorąco, co jakiś czas polewam się wodą z bidonu.

Podjazd był długi nie asfaltowy, ale bez jakiś technicznych przeszkód, czasem tylko troszkę stromiej, ale tak jak obiecywali organizatorzy wszystko do przejechania. Niektórzy już jednak wolą podchodzić. Znów wjeżdżamy do lasu, przez drogę płynie strumyk, troszkę błotka wywołuje uśmiech na mojej twarzy, bo dużo takich miejsc nie było. Przy ścieżce dziewczyna dopinguję wszystkich, dodaje też otuchy mówiąc, że podjazd kończy się za 200 metrów, ja jednak jestem realistą, będę tu musiał wyjechać jeszcze raz. Ale po 200 metrach rzeczywiście podjazd się kończy, jest rozjazd na drugą pętlę i metę. Problemów z wyborem nie mam żadnych, jadę dopiero 1:36min :) Zaraz pojawia się trzeci bufet, zatrzymuję się żeby uzupełnić bidon. Obsługa od razu do mnie doskakuje z butelką mineralki, zabieram jeszcze dwa ciasteczka i ruszam dalej.

Jak zwykle na drugiej pętli znacznie luźniej, można bardziej poszaleć na zjazdach, ale nie zawsze jest kogo wyprzedzić. Tym razem zjazd bezbłędny, jednak na asfalcie znów mnie trochę blokują, chociaż tym razem rozpędzam się do 65km/h. Na asfalcie przez Brenną gadam chwilę z jednym chłopakiem, na coś narzeka, nie pamiętam dokładnie na co, przede mną ostatni podjazd i finisz. Dojeżdżamy do bufetu, jako jedyny w ogóle się nie zatrzymuję, bidon jeszcze mam pełny, wsysam żela i uderzam pod górę. Teraz już nie wiadomo, kto jedzie pierwsze, kto drugie okrążenie, ale coraz więcej osób prowadzi rowery, na tej przepięknej polanie mijam kilku zawodników leżących obok i walczących ze skurczami. Staram się jechać mocnym tempem, powoli wyprzedzam coraz więcej ludzi, nie zsiadając ani na chwilę z roweru, w końcu docieram do rozjazdu, na liczniku nie ma nawet 40 km, ale trzeba skręcać na metę. Szkoda, że nie można trzeciej pętli jechać:) żartuję już trochę miałem dość, a zjazd na metę, nie do końca był zjazdem. W zasadzie nie na początku, bo najpierw trzeba było całkiem spory kawałek podjechać, co niektórych mocno zaskoczyło i zdemobilizowało, wyprzedzam kilka osób. Zaczyna się zjazd, znów dopinguję stary GOPRowiec, a ja kręcę ile sił, co by łyknąć kogoś na zjeździe, proste to nie jest, bo na asfalcie wszyscy się podobnie rozpędzają. Jednak w końcu skręcamy w wąską techniczną ścieżkę od razu uśmiecham się szeroko. Niestety gość, który jedzie przede mną, jedzie wolniej niż ja, lecz na tyle szybko, że nie mam go jak wyprzedzić:/. Doganiamy kolejną osobę, wyprzedzamy przez błoto, jemu się nie udaje opanować roweru, a ja zadowolony omijam go i przyspieszam. łykam jeszcze kilka osób, bo zjazd naprawdę jakby specjalnie dla mnie. Niestety się kończy wyjeżdżam na asfalt, do mety już niedaleko, chcę przyspieszyć i ... nie da się. Patrzę na napęd, spadł łańcuch. Ustawiam przednią przerzutkę nad największą tarczę i próbuję wrzucić łańcuch bez zsiadania... dalej nic, z tyłu też się coś zablokowało. Jest w dół, więc chcę rozpędem dojechać na metę. Szlak mnie trafia, bo zamiast 50 jadę jedyne 30km/h. Robi się płasko, do mety jeszcze kilkaset metrów a ja tracę prędkość i zaczynają mnie wyprzedać. Zeskakuję z roweru zakładam łańcuch i wskakuję i jadę dalej. Wyprzedziły mnie ze dwie osoby, cisnę na pedały jednak coś mi przeskakuję, co jakiś czas, uniemożliwiając rozpędzenie się:/ Nie poddaję się jednak zaraz przed metą mijam gościa który jechał bez powietrza w tylnym kole. Przed metą słyszę głośne KOMIN!!! krzyczane przez Wojtka:) Wpadam na metę, sędzia pyta który dystans, mówię długi. Obok stoi Sajmon, który przyjechał 2 minuty przede mną, patrzę na swój czas 03:06:05,40 i na licznik 3:04:50, nieźle tylko 1min15sec bez pedałowania. Zaraz podbiega Olek i Wojtek, wszyscy podekscytowani ostatnim zjazdem. Umawiam się jeszcze z Sajmonem na Ogrodzieniec, chwilę później przyjeżdża Kuba, miał jakieś problemy z siodełkiem. Jeszcze chwilę czekamy na Azara, który jak zawsze z szerokim uśmiechem wpada na metę. Wszyscy cali dotarli, sprzęt ogólnie nie zawiódł.

Po wszystkim znajdujemy sobie miejsce na Rynku i siadamy, co by wszamać makaron, którego jest ile dusza zapragnie, Azar wcina chyba 3 porcje. Potem jeszcze czekamy na losowanie nagród, niestety nic nie wygraliśmy. Powoli się zbieramy, jeszcze pamiątkowe zdjęcie z Wojtkowym X-FREE.PL TEAM i pakujemy rowery na Jette.


Podsumowując były to naprawdę udane zawody, od strony organizacyjnej nie można nic zarzucić, trasa dobrze oznakowana i zabezpieczone przez GOPR, bufetów aż nadmiar, niczego nie brakowało. Trasa mogła być dłuższa i bardziej wymagająca technicznie, ale w sumie jak na pierwsze zawody w sezonie była ok. poziom adrenaliny i zabawy był odpowiedni:)

Autor relacji:

miszczu komin

login nr m-ce open m-ce kat. czas rating open rating
wojtek_bleble
M3
1054 91 / 235 89 / 218 02:14:57 62,900% 62,900%

* rating - czas zwycięzcy kategorii / czas zawodnika
** rating open - czas zwycięzcy wyścigu / czas zawodnika


login nr m-ce open m-ce kat. czas rating open rating
olek
M2
1079 102 / 325 52 / 140 02:59:27 70,530% 73,354%
miszczu komin
M2
291 130 / 325 67 / 140 03:06:05 68,016% 70,739%
lorzu
M2
1124 151 / 325 79 / 140 03:12:26 65,772% 68,405%
azari
M2
293 194 / 325 100 / 140 03:23:54 62,073% 64,558%

* rating - czas zwycięzcy kategorii / czas zawodnika
** rating open - czas zwycięzcy wyścigu / czas zawodnika



Uczestnicy:

azari
Piotr Idzi
miszczu komin
Przemek Mrozek
lorzu
Kuba Lortz
olek
Alfred Delamote
wojtek_bleble
Wojciech Łazowski

Zdjęcia:

Tagi:

Wisła maraton bikemaraton Grabek

Komentarze:

brak

Dodaj komentarz: