Data: 22.05.2005, niedziela

Miszcza wariacja o Krakowskich maratonach

Trasa: Śladem Krakowskich maratonów: Lasek, Zabierzów, Kleszczów, Brzoskwinia, Mników i Heineken;)
Dystans: 71 km
Rowerzystów: 4
Gleb: 0
Gum: 0
Tydzień po maratonie w Wiśle przyszedł czas na zwykłą wycieczkę. Niestety sesja już za pasem, co okroiło nasz skład z fizyków. Pozostali też nie dysponowali nadmiarem czasu i pierwszy raz od dawna wszyscy przyjechali punktualnie o 9:). Zaczęliśmy od sprawdzenia jak jeździ się na Wojtkowym Cannondale, piękna maszyna:) Przed nami był jeszcze problem wyboru trasy, musiała być krótka i treściwa. Pomyślałem sobie, że może by tak powspominać krakowskie maratony...:)



Ruszyliśmy, więc w górę najdłuższego ścieku Polski, dumnie ochrzczonego Królową Polskich Rzek:) Jakoże kolor wspomnianego cieku wodnego nie nastrajał nas optymistycznie, szybko skręciliśmy do Lasku Wolskiego na małą rozgrzewkę śladem I Krakowskiego Maratonu. Do dziś w oczach mam ten tłum 800 cyklistów, którzy kłębił się przy wjeździe w wąskie, ale jakże piękne ścieżki. Teraz było pusto, można było się spokojnie rozpędzić, nawet na Wilczych Dołach nie spotkaliśmy miłośników walki z grawitacją. Szybko przejechaliśmy dobrze znaną nam trasę i osiągając asfalt ulicy Starowolskiej skręciliśmy w lewo z zielonym szlakiem. Znaczy się ja Abdul i Wojtek, bo MC skręcił w prawo na asfalt pod ZOO:) W końcu jednak się odnalazł i podjechaliśmy pod ZOO kulturalnie jak Bóg przykazał omijając wszelki asfalt. Na górze mała przerwa na uzupełnienie wody i kilka zdjęć i jedziemy dalej, tym razem trasą drugiego maratonu z 2004 roku. Na zjeździe czarnym szlakiem Wojtek miał ostrą walkę z jakimś zielskiem, które zawinęło mu się w kierownicę i bardzo namawiało do skręcenia w krzaki, całe szczęście Wojtek nie dał się przekonać, bo raczej było by nie ciekawie przy prędkości ok 40km/h zaliczyć dzwon na kamieniach.



Dalej jechaliśmy sobie spokojnie rozprawiając o maratonach tych co już były i tych co będą. I tak dotarliśmy na podjazd koło Kmity, na górze chwilka przerwy w oczekiwaniu na maruderów i jedziemy dalej. Ruszyłem pierwszy a za sobą chwilkę później usłyszałem tylko nieprzyjemny zgrzyt wkręcanej w łańcuch gałęzi, a potem soczyste jak nigdy KU...MAĆ!!!!!! w wykonaniu MC. Potem dodał jeszcze: to już druga w tym roku!!!! I wszystko było jasne, MC rozwalił przerzutkę. Także czekał nas dłuższy postój techniczny. Problem był poważny, pękła śruba mocująca przerzutkę. Przerobiliśmy Marina na Single Speeda, cyknęliśmy kilka fotek i rozstaliśmy się.


Nasz trasa prowadziła dalej pod Zapałkę i Garbem Zabierzowskim do Kleszczowa. Chcieliśmy tam zatrzymać się przy sklepie jak zawsze, ale było zamknięte:) Pojechaliśmy, więc dalej do Brzoskwini, po drodze przedzierając się przez przeszkody ustawione dla koni, bo akurat trafiliśmy na zawody w Krosie (czy jak to się tam nazywa). W Brzoskwini mieliśmy więcej szczęścia i udało nam się uzupełnić zapasy. Podjęliśmy też decyzję, że czas powoli skręcać w stronę domu, ale wcześniej trzeba jeszcze podnieść adrenalinkę pokonując dolinkę Brzoskwini oraz Mnikowską. Chyba nawet udało nam się zaliczyć drobne gleby:) Do Krakowa czekał nas spory kawałek asfaltu, bolało nas to bardzo, więc postanowiliśmy w Kryspinowie skręcić do Lasku, mimo że Abdul zaczął narzekać na kolano. Kolano bolało go naprawdę mocno, trzeba było podjąć natychmiastowe kroki!! Skręciliśmy, więc na Błonia na tradycyjnego Heinekena, który od razu poprawił wszystkim humor i był zasłużonym ukoronowaniem tej pięknej wycieczki.


Autor relacji:

miszczu komin


Uczestnicy:

abdul
Artur
mc
Michał
miszczu komin
Przemek Mrozek
wojtek_bleble
Wojciech Łazowski

Zdjęcia:

Tagi:

brak

Komentarze:

brak

Dodaj komentarz: