Data: 9.05.2009, sobota
Wszystko zaczęło się od tego, że Wojtek miał ochotę na treściwą wycieczkę i zaproponował Tenczynek. Koncepcja szybko została przyjęta na starcie, dzięki czemu bez dłuższych debat śmiało wyruszyliśmy na zachód, ku dolinie Grzybowskiej.
Tam jednak zaświtał mi w głowie pomysł odwiedzenia lubianej bardzo przeze mnie Eliaszówki, ponieważ dawno tam nie byłem, a reszta szprych rzadko zapuszcza się aż tam, więc pomysł był na tyle atrakcyjny, że z powodzeniem przeszedł. Ze względu na limity czasowe musieliśmy jednak wyraźnie podkręcić tempo.
Nie obyło się bez ofiar, Abdula na dojeździe z do Doliny Będkowskiej zaatakowała jeżyna rozcinając mu nieco ucho, które z braku laku odkażaliśmy herbatą… swoją drogą trzeba będzie zwiększyć w naszym składzie liczbę kompaktowych apteczek, takich jak ma Komin, którego na tym wyjeździe akurat zabrakło. Ze względu na zainstalowaną pod kaskiem chusteczkę chroniącą ranę Abdul wyglądał trochę jak pacjent na kółkach… ale to tylko pozory, bo zdarzenie to nie powstrzymało nas w żadnym stopniu przed realizacją planu. Po szybkim przejeździe przez Będkowską zaczęła się powtórka z zeszłego tygodnia w postaci dość intensywnego i widokowego odcinka żółtego szlaku przecinającego dalej w poprzek Dolinę Szklarki i prowadzącego do Racławki. Tu jednak miała nastąpić poważna modyfikacja w stosunku do ubiegłego tygodnia, na co starałem się chłopaków psychicznie przygotować. Ci nie chcieli mi jednak wierzyć, że szykuje się dość zwariowana przeprawa przez rzekę po pozostałościach z dawnego mostku, a potem długi, stromy i techniczny podjazd w kierunku Eliaszówki. Zamiast tego szydzili sobie ze mnie, że byle dołka nie umiem pokonać i tylko tak straszę dla odwrócenia uwagi. Częściowo zmienili zdanie podczas przeprawy, a całkowicie na szczycie podjazdu… a tak konkretnie to chcieli mnie zabić, że im to zafundowałem;) Podjazd faktycznie dawał w kość niesamowicie, ale ja go zawsze uwielbiałem i także tym razem wstąpiła we mnie energia jakiej nie miałem przez całą wcześniejszą część wycieczki, a humor i euforia jakie pozostały we mnie po dotarciu na górę, długo jeszcze pozwoliły mi cieszyć się dodatkową porcją siły. Nie wiem tylko czemu ilekroć kogoś tam ze sobą zabiorę, to odnoszę wrażenie, że ludzie mnie nie rozumieją;)
Na szczęście piękno Doliny Eliaszówki oraz otoczone murkiem w kształcie serca źródło Świętego Eliasza złagodziły nastroje Wojtka i Abdula, co pozwoliło nam spokojnie (no może poza tym, że Wojtek przez dobrą minutę dochodził do siebie po tym jak przydzwonił sobie pedałem w stopę) wpiąć się na asfalt do Krzeszowic, a następnie na skróty przez Bramę Myśliwską do Greenwaya i zaliczyć pyszny karczek w Kryspinowie.
Na koniec postanowiliśmy się totalnie dobić jadąc do domu przez Lasek i wały Rudawy, zamiast jak wcześniej planowaliśmy, asfaltem. Na Błonia wpadliśmy totalnie zmarnowani, a mimo to objechaliśmy je jeszcze w (niepełne) kółko. Wszystko dlatego, ze brakowało nam kilometra do wykręcenia stówki. Myślałem, że to już nie ten wiek na takie rzeczy, ale jednak szczególnie pod względem podejścia do roweru ciągle jesteśmy młodzi… i tak trzymać!
Ofiarna wyprawa do źródła Świętego Eliasza
Trasa: Dolina Grzybowska, Kochanów, Rudawa, Będkowska, Szklarka, Racławka, Eliaszówka, Krzeszowice, Greenway, Lasek
Dystans: 101 km
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 0
Krótko mówiąc złoiliśmy stówkę;) Stówkę mocną, piękną i nie do końca planowaną:)Dystans: 101 km
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 0
Wszystko zaczęło się od tego, że Wojtek miał ochotę na treściwą wycieczkę i zaproponował Tenczynek. Koncepcja szybko została przyjęta na starcie, dzięki czemu bez dłuższych debat śmiało wyruszyliśmy na zachód, ku dolinie Grzybowskiej.
Tam jednak zaświtał mi w głowie pomysł odwiedzenia lubianej bardzo przeze mnie Eliaszówki, ponieważ dawno tam nie byłem, a reszta szprych rzadko zapuszcza się aż tam, więc pomysł był na tyle atrakcyjny, że z powodzeniem przeszedł. Ze względu na limity czasowe musieliśmy jednak wyraźnie podkręcić tempo.
Nie obyło się bez ofiar, Abdula na dojeździe z do Doliny Będkowskiej zaatakowała jeżyna rozcinając mu nieco ucho, które z braku laku odkażaliśmy herbatą… swoją drogą trzeba będzie zwiększyć w naszym składzie liczbę kompaktowych apteczek, takich jak ma Komin, którego na tym wyjeździe akurat zabrakło. Ze względu na zainstalowaną pod kaskiem chusteczkę chroniącą ranę Abdul wyglądał trochę jak pacjent na kółkach… ale to tylko pozory, bo zdarzenie to nie powstrzymało nas w żadnym stopniu przed realizacją planu. Po szybkim przejeździe przez Będkowską zaczęła się powtórka z zeszłego tygodnia w postaci dość intensywnego i widokowego odcinka żółtego szlaku przecinającego dalej w poprzek Dolinę Szklarki i prowadzącego do Racławki. Tu jednak miała nastąpić poważna modyfikacja w stosunku do ubiegłego tygodnia, na co starałem się chłopaków psychicznie przygotować. Ci nie chcieli mi jednak wierzyć, że szykuje się dość zwariowana przeprawa przez rzekę po pozostałościach z dawnego mostku, a potem długi, stromy i techniczny podjazd w kierunku Eliaszówki. Zamiast tego szydzili sobie ze mnie, że byle dołka nie umiem pokonać i tylko tak straszę dla odwrócenia uwagi. Częściowo zmienili zdanie podczas przeprawy, a całkowicie na szczycie podjazdu… a tak konkretnie to chcieli mnie zabić, że im to zafundowałem;) Podjazd faktycznie dawał w kość niesamowicie, ale ja go zawsze uwielbiałem i także tym razem wstąpiła we mnie energia jakiej nie miałem przez całą wcześniejszą część wycieczki, a humor i euforia jakie pozostały we mnie po dotarciu na górę, długo jeszcze pozwoliły mi cieszyć się dodatkową porcją siły. Nie wiem tylko czemu ilekroć kogoś tam ze sobą zabiorę, to odnoszę wrażenie, że ludzie mnie nie rozumieją;)
Na szczęście piękno Doliny Eliaszówki oraz otoczone murkiem w kształcie serca źródło Świętego Eliasza złagodziły nastroje Wojtka i Abdula, co pozwoliło nam spokojnie (no może poza tym, że Wojtek przez dobrą minutę dochodził do siebie po tym jak przydzwonił sobie pedałem w stopę) wpiąć się na asfalt do Krzeszowic, a następnie na skróty przez Bramę Myśliwską do Greenwaya i zaliczyć pyszny karczek w Kryspinowie.
Na koniec postanowiliśmy się totalnie dobić jadąc do domu przez Lasek i wały Rudawy, zamiast jak wcześniej planowaliśmy, asfaltem. Na Błonia wpadliśmy totalnie zmarnowani, a mimo to objechaliśmy je jeszcze w (niepełne) kółko. Wszystko dlatego, ze brakowało nam kilometra do wykręcenia stówki. Myślałem, że to już nie ten wiek na takie rzeczy, ale jednak szczególnie pod względem podejścia do roweru ciągle jesteśmy młodzi… i tak trzymać!
Zdjęcia:
Tagi:
brakKomentarze:
brakDodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :)
Dodaj najbliższy wyjazd »
Dodaj najbliższy wyjazd »