Data: 12.06.2004, sobota

Pierwsza 100 w sezonie, czyli jak nas zniosło trochę z trasy

Ten wyjazd znalazł się na 3. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2004

Trasa: Most Grundwaldzki - Dol Prądnika - Dol. Kluczwody - Zelków - żółtym szlakiem do Dol. Racławki - Krzeszowice - Zamek w Rudnie - czerwonym rowerowym do Krakowa
Dystans: 105 km
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 0
Sesja to ciężki okres w życiu studenta bikera, nie dość że ma mnóstwo nauki to jest jej aż tyle, że nie bardzo może jeździć. Ilość dojazdów na uczelnię też się zmniejsza bo jak jakiś egzamin wypadnie to ciężko w garniturze na rower wyskoczyć. Tak więc sesja powoduje naprawdę ciężkie stany psychiczne i wielką cheć a zarazem niemożność jazdy na rowerze. Oczywiście pogoda w sesji jest zawsze piękna. no ale w sumie cały ten wywód jest nie na tema, choć wyjaśnia on nieco dlaczego Azar wystąpił do wszystkich z tak dramatycznym apelem: “Panowie pojedźmy gdzieś w weekend choćby na 30km!”. Oczywiście nie trzeba było długo czekać na odpowiedź. Rzuciłem pomysł trochę mocniejszej wycieczki czyli w Dolinę Racławki ok 80k. Później sprawdziłem notatki i okazało się, że ostatnia Racławka była na 94 km tak więc zapachniało mi setką. Ostatecznie oprócz Azara i mnie przyjechał jeszcze Abdul. Napomknięcie na temat setki spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem, jednak pomysł nadal pozostał jako opcja. Ale i tak od początku zrobiło się ciekawie bo zanim wyjechaliśmy z Krakowa zaczęło padać, a w zasadzie lać. Oczywiście ludzie tak pozytywnie pomyleni jak my tylko się z tego cieszyli, wydając od czasu do czasu dzikie okrzyki radości. Z powodu deszczu i ogólnego opóźnienia postanowiliśmy pojechać do doliny Prądnika asfaltem, błoto mogło poczekać :) No i oczywiście czekało! Czekało na nas duuużo błota na niebieskim szlaku, który jest naszym tradycyjnym wyjazdem w jurę. Walka była ciężka ale jakoś pokonaliśmy podjazd, jednak nie było wesoło bo Azar złapał gumę. Zapasowej nie mieliśmy i do dyspozycji były tylko łatki. Jeśli ktoś nie łatał dętki w błocie i deszczu to ciężko mu będzie wyobrazić sobie jak karkołomną staje się ta prosta operacja w ciężkich warunkach. no ale jakoś nam się udało. Następna niespodziewajka czekała na nas w Dolinie Kluczwody, otóż na ścieżce która mieliśmy zamiar przejechać pasła się koza i... byk. Jakoś nie chcieliśmy sprawdzać czyje nogi są mocniejsze :) Azar znalazł objazd, oczywiście strumykiem. Następnie postanowiliśmy sobie skręcić w lewo pod górę i wyjechaliśmy w innym miejscu niż się spodziewałem. Tak więc zrobiliśmy sobie przerwę na żarcie i zorientowanie się. Powrót na założoną trasę był dość prosty, a przy okazji była jedna megaśna górka. Zjeżdżając z niej pobiłem w końcu mój rekord prędkości i wynosi on aktualnie 76 km/h. Reszta nie miała liczników :( Ale na tej górce można jechać szybciej, jeśli tylko będzie sucho... :) Zanim dojechaliśmy z powrotem na szlak był jeszcze strumyk w którym Azar złapał glebe :) Jak on to zrobił to jego słodka tajemnica. Jak zwykle jakoś się pozbierał i pojechaliśmy dalej do Zelkowa i Doliny Bolechowickiej. I to była nasza najsłodsza porażka tego dnia. Dolinkę tą ciężko jest przejechać nawet gdy jest sucho, po obfitych opadach to jest niemożliwe!!! Ja i Abdul jakoś sobie radziliśmy ale Azar nie miał kolców w butach i prezentował nam naprawdę wysublimowane figury baletowe. Z osuwiska wszyscy zjechaliśmy a dalej już jechało się nieźle. Abdul z Azarem chcieli sobie przejechać dłuższy kawałek potokiem ale jakoś im nie wyszło. Po wyjeździe z dolinki ja zaliczyłem nieprzyjemną glebę. Po skoku do strumyka trafiłem przodem na kamień, co by sprawdzić czy nie poszła dętka wykonałem gwałtowne hamowanie, które skończyło sie jeszcze bardziej gwałtownym upadkiem. Nawet się nieźle poobijałem, ale jechać trzeba było dalej. Po paru obrotach korbą już zapomniałem o bólu. Ale za to zawieruszył mi się szlak i do Doliny Kobylańskiej dojechaliśmy asfaltem. Gdy wjechaliśmy do dolinki mój licznik zaczął nie domagać. Chyba ta wywrotka mu nie posłużyła, bo przestał liczyć. Kilka razy go poprawiałem, aż w końcu zaczął działać. W Będkowicach zrobiliśmy kolejny postój na żarełko, po czym pognaliśmy dalej szlakiem na dno Doliny Będkowskiej i dalej do Szklarki. Po zjeździe do Szklarki musiałem wycentrować koło :( Dość byłem zdumiony tym faktem no ale cóż, widocznie w moim przypadku okres adaptacji koła jest dłuższy. Przeskakując kolejna dwie górki znaleźliśmy się u celu czyli w Dolinie Racławki. Postanowiliśmy uczcić tę chwilę kolejnym posiłkiem :) Przejazd przez Racławkę przyniósł nam kolejne przejazdy strumykiem dzwona, jak to czasem bywa miałem problemy z wypięciem się. Jak już się pozbierałem to znów nie mogłem sie wypiąć. Okazało się ze przekręcił mi się blok :) Potem jakoś obyło się bez przygód i tak, korzystając ze szlaku rowerowego znaleźliśmy się w Krzeszowicach. Tu rozbawił nas młody rowerzysta. Miał całkiem fachowy rowerek, więc postanowiłem kulturalnie go pozdrowić. Gdy usłyszał cześć, popatrzył się na nas z wielkim zdumieniem. Jego oczy mówiły wyraźnie – czy my się znamy??? Abdul rzucił mu, że to taka tradycja i pojechaliśmy dalej do węzła szlaków. Tu rzuciliśmy okiem na drogowskazy i licznik i pojawił się pomysł, że skoro już tu jesteśmy to można by zahaczyć o Rudno. Zweryfikowaliśmy ten pomysł na mapie, sprawdziliśmy zapasy (a raczej ich brak) i doszliśmy do wniosku – DO ATAKU!!! Postanowiliśmy pojechać żółtym szlakiem, po drodze zrobiliśmy zaopatrzenie na koszt Abdula, przy okazji wzbudziliśmy żywe zainteresowanie ekspedientki gdyż już w znacznym stopniu pokrywało nas błoto. Jak chodzi o szlak to oczywiście prędko go zgubiliśmy, no ale jakiś miły tubylec objaśnił nam drogę: skręćcie w asfalt za ok 300m. Oczywiście pierwszy skręt był po 3km :) Ale nic to przecież my zawsze dojeżdżamy tam gdzie chcemy. Choć nie zawsze tędy którędy planujemy. Na zamku zrobiliśmy sobie bufet, zebraliśmy siły, ustaliliśmy trasę powrotu. Dojazd do Krakowa był nadzwyczaj sprawny, a jechaliśmy czerwonym szlakiem rowerowym. ja byłem w tak dobrym stanie, że zaproponowałem jeszcze rundkę do Lasku, ale jakoś pomysł nie przeszedł. Pod Wawelem rozstaliśmy się w bardzo dobrych humorach. Ja dopiero gdy dojeżdżałem do domu i zobaczyłem 103 km poczułem się bardziej zmęczony.

Autor relacji:

miszczu komin


Uczestnicy:

abdul
Artur
azari
Piotr Idzi
miszczu komin
Przemek Mrozek

Zdjęcia:

Tagi:

Dolinka Bolechowicka Tenczynek

Komentarze:

brak

Dodaj komentarz: