Wyjazd wielodniowy: 12.08.2021 (czwartek) - 14.08.2021 (sobota)

Poland Gravel Race 2021 - powrót :)

Ten wyjazd znalazł się na 4. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2021

Mapa Poland Gravel Race 2021 Trasa: Przemyśl - Głodówka
Dystans: 544 km
Przewyższenia: 10145 m
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 2
Charakterystyka:
Wyścig / Maraton
Wyjazd wielodniowy
Wyjazd górski
Wyjazd nocny
Ostatnio było grubo. Trochę niedokończonych porachunków. Sporo lekcji. Ale zostało też dużo chęci na powrót i pojawili się nowi chętni na zmierzenie się z Poland Gravel Race :)

Poniżej relacja Qiuna:

Moje pierwsze Ultra. PGR 2021 - dzień pierwszy
Dzień pierwszy szedł bardzo dobrze, chyba aż za dobrze. Kilometry same szybko mijały i nic nie zapowiadało tego co nadejść miało w kolejnych dniach. Jedno co zadziałało tutaj idealnie to chłosta jaką człowiek dostawał od Azara. Przerwy miały być krótkie, bo to są chwile gdzie czas nieubłaganie szybko mija i kilometry stoją w miejscu. Szybkie, zakupy, szybki obiad i lecimy dalej. Gdyby nie to ponaglanie to nie wiem czy byśmy wykręcili te 190 km.
Dodatkowo człowiek ma nauczkę z dnia pierwszego. Zawsze sprawdzić setup w jakim jedziesz, okazało się że torba przednia zawieszona na przedniej kolejnej przedniej torbie, za nisko opada i trze o oponę. Na szczęście z pomocą przychodzi Krzychu i ratuje temat trytytką, która wytrzymuje praktycznie do końca wyścigu.

Dzień drugi stanie się ciamajdą.
Po jakże gwieździstym noclegu w najciemniejszym miejscu w Polsce ruszamy żwawo o 5 rano jakże chłodnym zjazdem do Woli Michowskiej. Ten chłodny poranek nie zapowiadał dramatu, jaki zacznie się dziać w kolanach i na rękach. Gdzieś w połowie dnia, rozpaczliwie zacząłem szukać apteki, bo tego dnia, była patelnia. Na każdych podjazdach czułem jak, skóra na rękach dosłownie mi się smaży. Ja jako nowicjusz w kategorii ultra za radą bardziej doświadczonych kolegów z podręcznej apteczki wywaliłem sobie krem do opalania, aby następnie ratować ręce i nogi pantenolem w piance oraz kremem z filtrem 50. Ból rąk po paru kilometrach przekuł się w ból lewego kolana i tutaj zaczęło się moje jojdanie jak u małego dziecka i namawianie chłopaków, aby sobie jechali swoim tempem, bo ja ich znacząco opóźniam. Krzychu wraz z Piotrem mieli wielkie ambicje, aby tego dnia dojechać do Muszyny, zaraz za Krynicą Zdrój, mi jednak kolano już tego dnia odmówiło współpracy i bylem skłonny się położyć przed kolejnym podjazdem na asfalcie. Czego efektem zakończyliśmy naszą jazdę w Wysowej-Zdrój w jakże przepięknym hotelu 3 gwiazdkowym a dokładnie u przemiłych gospodarzy w garażu. Był dach nad głową, był prąd. Jednym słowem proszę Państwa luksus, tak na 3 gwiazdki!

Dzień trzeci. Upodlenie.
Dzień trzeci i na szczęście ostatni.
Z naszego hotelu startujemy kilka minut po 5 rano. Piotrek ze wstawaniem był nie ugięty, co z perspektywy czasu było bardzo dobrym posunięciem. Nasz dzień zaczyna się ostrą rozgrzewką pod górę, na którą w poprzenium dniu nie miałem już sił się wdrapać. Szybko, przelatujemy jeszcze przez zaspaną Krynicę-Zdrój oraz Muszynę, jak to chłopaki powiedzieli te kilometry były za darmo, i tutaj trzeba się z nimi zgodzić. Chwilę po Muszynie zaczyna padać, ale z chłopakami z Warczących Szprych nie ma, że schowasz się na przystanku, ja tam się cieszę, że był czas założyć kurtę przeciw deszczową ;)

Wraz z pierwszym od dwóch dni prysznicem wdrapujemy się na Wierchomlę. Poprosiłem chłopaków, aby pojechali szybciej i zamówili mi śniadanie z kawą, aby już wszystko na mnie czekało jak przyjadę, wiece te kolejki w schroniskach są czasami niemiłosiernie długie.
Po wdrapaniu ukazał się nieziemski widok ze schroniska, ale już. Wystarczy tych 30 sekund zachwycania się widokami, w końcu to Ultra. To i zachwycanie się widokami musi być ultra szybkie, aby w ultra tępie, zjeść śniadanko skorzystać w ultra tępie z toalety-dzięki Krzychu za info, że toaleta jest wolna i nie ma kolejek

Za raz po zjedzeniu jakże królewskiego śniadania w Bacówka nad Wierchomlą, zjechaliśmy do Rytra, aby dostać największy wpierdziel na tym wyjeździe, czyli 10 km podjazd na Przełęcz Żłobki. Zabawa z kolanem zaczyna się już od samego początku, tak więc chłopaki szybko uciekają mi na kolejnym zakręcie i znikają w otchłań lasu. Zaraz po przekroczeniu szlabanu łapie pierwszego kapcia, mija mnie kilku ultrasów, wspierając słowiem "co za pech" i lecą dalej. Walka z tym podjazdem była raczej z buta niż z roweru, pokonując większość trasy zastanawiając się o DNF. DNF to skrót od angielskich słów „Did Not Finish”. Jakimś cudem udaje mi się wdrapać na szczyt. Z nadzieją szukam moich kompanów, ale na próżno ich szukać, gdyż nie było tam żadnego cienia gdzie można było usiąść i poczekać na ciamajdę. Wykończony siadam na rower-bo oczywiście go prowadziłem i ruszam w dół, aby po chwili zorientować się, że łapię kolejną gumę jak się okazało w tym samym miejscu co pierwszą. Okazało się, że gdzieś pod sklepem rozciąłem oponę i najprawdopodobniej kamyk przebił dętkę w tym samym miejscu. Zabieram się za kolejną wymianę, na szczęści miałem 3 zapasowe dętki, w tem dzwoni do mnie tata, który miał mnie zgarnąć i pyta się ile jeszcze, ja na to, że jeszcze z 80 km. Patrząc na czas przyjazdu na Karoo, który pokazuje 21:30 dostaje załamki, wisienki na torcie dodaje fakt, że 2 opona, jaką założyłem, była wadliwa fabrycznie i miała dziurę. Mega załamany, sfrustrowany zakładam 3 dętkę i ostrożnie lecę w dół do Szczawnicy. Z tego wszystkiego okazało się, że nie kontrolowałem nawigacji i w połowie zjazdu Karoo się rozładowało, frustracja osiąga poziom maksymalny! Do tego dostaję wiadomość, że chłopaki są już nad jeziorem Czorsztyńskim, czyli jakieś 20 km przede mną. W tej całej złości pędzę przez Szczawnicę i Krościenko nad Dunajcem, lawirując między ludźmi na ścieżce rowerowej, wydzierając się PRAWA WOLNA!!!! Na asfalcie momentami miałem 50 km/h nie wiem jakim cudem nie czułem bólu kolana, nie wiem jakim cudem wszystkie bóle nagle zniknęły. Złość na samego siebie osiągnęła punkt krytyczny i z ciamajdy w głowie, który wmawiał sobie, że nie da rady, postanowiłem gonić chłopaków i dojechać za widoku do mety.
Nawet wpadając do sklepu po zapas wody i izotoników, zrobiłem to na pełnej, nie zastanawiając się, czy może to albo tamto sobie jeszcze kupić na drogę. Był po prostu ogień! Tym sposobem dojeżdżam do jeziora Czorsztyńskiego, wydzierając się na ludzi PRAWA, LEWA WOLNA!!!
Jakoś dokręcam do pierwszych górek w Łapsze Wyżne, przede mną 3 ostatnie podjazdy, które w większości pokonuję z buta z prędkością 6-8 km/h. Wskakuję na ostatnią prostą, mijam Ultrasów, co już wracają z mety wydzierając się "już niedaleko", "ostatnia prosta". Między czasie dostaję sms'a od ziomka z pracy "Ciśniesz, Dajesz" - Dzięki Jakub za niesamowitego powera na ostatniej prostej, dodają kopa, aby z niesamowitą radością wjechać na linię mety, wydzierając się co sił w płucach, że dałem radę!
Tak chciałem, aby to każdy usłyszał, bo to nie lada wyczyn. W efekcie do chłopaków miałem tylko godzinną stratę, szok i niedowierzanie.
Było EPICKO, było ULTRA ciężko, były nieziemskie widoki, było WARTO!!!

Komu chciałem podziękować?
- Żonie, że miałem możliwość przygotowania się do tego Ultra.
- Chłopakom - Krzyśkowi, i Piotrkowi, którzy mi nie odpuścili dnia drugiego, jakbyście mnie w tym dniu zostawili, bo bym nie dojechał.
- Wszystkim osobom, które śledziły moją kropkę i wysyłały wiadomości z screenami, dawało to niesamowitej motywacji.
- Ekipie z PGR'a za przygotowanie EPICKIEJ trasy!
Czy bym to powtórzył? ZDECYDOWANIE TAK!
Dzięki, że dotrwałaś, dotrwałeś do końca moich wypocin. Do następnego ULTRA!




Autor relacji:

qiun

login nr m-ce open m-ce kat. czas rating open rating
azari
-
63 95 / 293 95 / 293 59:37:00 45,150% 45,150%
krzych
-
65 95 / 293 95 / 293 59:37:00 45,150% 45,150%
qiun
-
64 115 / 293 115 / 293 60:40:00 44,368% 44,368%

* rating - czas zwycięzcy kategorii / czas zawodnika
** rating open - czas zwycięzcy wyścigu / czas zawodnika



Uczestnicy:

azari
Piotr Idzi
krzych
Krzysztof S
qiun
Sebastian Tekieli
Gumy: 2

Zdjęcia:

Tagi:

Poland Gravel Race Przemyśl Głodówka Gravel

Komentarze:

brak

Dodaj komentarz: