Data: 23.04.2005, sobota

Triumfalny powrót AZSu

Trasa: Piastowska, Radar, Kleszczów, Brzoskwinia, Trzy Kopce, Sanka, Dol Rudna, Kajasówka, Piekary Kraków
Dystans: 82 km
Rowerzystów: 8
Gleb: 0
Gum: 0
Charakterystyka:
Wyjazd AZSowy
Dziś na AZSie pojawiliśmy się dość niespodziewanie, bo w planach mieliśmy wyjazd do Myślenic. Niestety z przyczyn techniczno organizacyjnych wyjazd się sam odwołał, gdyż Abdul unieruchomił swój rower i zostaliśmy bez transportu. Całe szczęście nie trzeba było nic na szybko wymyślać, bo akurat wypadała pierwsza wycieczka AZSu. Jak zwykle nasza ekipa się spóźniła (nie licząc Buliego) ale sprawy organizacyjne to dla nas nie nowość. Nowością natomiast był skład grupy, gdyż połowę stanowią dziewczyny :D Oczywiście odpowiada nam to bardzo i od razu było przyjemniej.


Celem wycieczki była dolina Brzoskwini, bardzo nas to ucieszyło, bo wszyscy byliśmy żądni wrażeń i kilometrów i planowaliśmy odłączyć się w jakimś ciekawym miejscu, a Brzoskwinia była bardzo dobra. Ruszyliśmy raźnym tempem (jak na AZS oczywiście) omawiając rowerowe plany, pomysły i przygody. A okoliczności ku temu były wyborne, bo poza dziewczynami jechali sami dobrzy znajomi. I tak dojechaliśmy sobie pod Skałę Kmity. Przed nami był podjazd pod RADAR, który AZS zawsze pokonuje asfaltem, ale jak to tak może być!!?? Asfalt szkodzi zdrowiu i wywołuje raka, także MC poinformował panią Monikę (dla niewtajemniczonych: ona prowadzi wycieczki), że my sobie pojedziemy terenem. Jednocześnie zebrał całą ambitniejszą ekipę, a było nas 9 chłopa i ruszyliśmy trasą maratonu 2004. Wszystko było by spoko gdybym się raz nie pomylił, ale jakoś się udało i dotarliśmy pod Zapałkę zaraz po reszcie grupy. Bez zbędnych ceregieli ruszyliśmy grzbietem Garbu Zabieżowskiego do Kleszczowa. Tak samo lajtowo jak wcześniej rozprawialiśmy na różne tematy, oczywiście zostawiając całą grupę z tyłu. Gdy dojechała do nas pani Monika okazało się, że z tyłu ktoś złapał gumę i cza się tam wybrać bo ni mają ekwipunku. Se pomyślałem, że się garne, niestety okazało się, że incydent miał miejsce zaraz pod radarem:) Ale spoko, załataliśmy z Jackiem (który zamykał grupę i był na miejscu) dętkę i oponę (się skubana przetarła), jeszcze trochę podcentrowałem koło i ruszyliśmy raźno do sklepu w Kleszczowie, gdzie reszta ekipy uzupełniała zaopatrzenie. W końcu mogłem se zjeść śniadanie, bo w domu nie zdążyłem, chociaż tutaj też mnie poganiali:/ ale broniłem się jak mogłem, wszak odżywianie się to podstawa na rowerze. Dalej zjechaliśmy do Brzoskwini gdzie pożegnaliśmy się z grupą i w składzie sześcioosobowym udaliśmy się w dalszą drogę.


Oprócz mnie, MC i Buliego dołączyli do nas Michał Sarapata, Marcin i kurcze gość który nie wiem jak ma na imię:/. Po rozłożeniu mapy doszliśmy do wniosku, że jedziemy do Kajasówki. Trasę ustaliliśmy wspólnie, gdyż dla mnie to nowe tereny, co najważniejsze byłem zwolniony z obowiązku pilnowania trasy, zresztą mało kto chciałby się z mną wlec, bo po zeszłodniowym wypadzie na browarki moja forma była daleka od oczekiwanej. Mimo to dzielnie pokonywaliśmy podjazdy, które bynajmniej były wymagające. Jednak należy przyznać, że widoki, jakie roztaczały się ze wzniesień, na które wyjechaliśmy były warte włożonego wysiłku, nie mówiąc już o tym co następowało dalej, czyli fachowych, długich i eleganckich zjazdach. Cała jazd szła nam sprawnie mimo, że połowa ekipy (w tym ja) odczuwała już zmęczenie, w końcu po sporej ilości obrotów korb dotarliśmy do Kajasówki. Miejsce to stanowi Rezerwat przyrody nieożywionej, cokolwiek t znaczy warto tam pojechać. Po dość ostrym i niebanalnym podjeździe wąską ścieżką, którą prowadzi szlak dydaktyczny!!! (nie wnikaliśmy czego ma uczyć) dotarliśmy na wysokość 320m skąd rozciągał się przeeeeeśliczny widok na Beskidy Makowski i Żywiecki. Trzeba zaznaczyć, że pogoda była naprawdę piękna i zachwyceni pięknymi okolicznościami przyrody zrobiliśmy sobie solidną przerwę.

Po przerwie nadszedł czas na wykorzystanie tak ciężko gromadzonej energii potencjalnej, ścieżka dydaktyczna, którą nadal podążaliśmy była do tego celu wyśmienita. Wiła się ona pomiędzy drzewami, były miejsca bardzo strome, trawersy, później biegła granią, po bokach mając jedynie dwa kilkunasto metrowe urwiska. Po prostu miała wszystko to, czego oczekuje się od ścieżek do wytracania energii potencjalnej. Jak dla mnie była po prostu genialna!!!


Wszystko było by super gdyby nie mały zgrzyt no, ale tradycja to tradycja... na dole gdy omawialiśmy genialność tego zjazdu do naszych uszu dobiegł dobrze znany nam dźwięk. Dźwięk ten jest złowrogi i obwieszcza, że należy wyciągnąć zapasową dętkę i pompkę, oczywiście wszyscy już wiecie, że to odgłos uciekającego powietrza, zwany potocznie sykiem:) Tym razem syk przeznaczenia dopadł kolego, którego imienia nie pamiętam (ale jutro się dowiem i je tu wstawię;) Przybory naprawcze zapewnił Michał. Wymiana poszła nader sprawnie i udaliśmy się dalej, ale już bez wyżej wspomnianego, który odbił do domu. My natomiast staraliśmy się trafić do Piekar szło nam to raczej opornie, ale w końcu się udało. Wcześniej odłączył od nas Marcin, dla którego była to pierwsza wycieczka w sezonie i jak to ujął nie zmierzył sił na zamiary. Wielka radość jego była, gdy przy drodze ukazał się przystanek MPK i chwilę później podjechał autobus. Ponieważ na trasie spotkaliśmy kilku kierowców rajdowców, którzy mijali nas łagodnie mówiąc nieprzepisowo, ostatnią cześć trasy pokonaliśmy najdłuższą Krakowską ścieżką rowerową wałami od Tyńca. Zdecydowanie zmęczeni bez wody i żarcia, ale jakże z siebie dumni wróciliśmy do domów, gdzie czekały na nas upragnione obiad i kąpiel.

Autor relacji:

miszczu komin


Uczestnicy:

Buli buli
Dominik Grządziel
mc
Michał
miszczu komin
Przemek Mrozek
lorzu
Kuba Lortz
Sara sara
Michał Sarapata
?
skrazt
Marcin
olek
Alfred Delamote
mdudi
Magda

Zdjęcia:

Tagi:

Kajasówka Zapałka

Komentarze:

brak

Dodaj komentarz: