Data: 3.05.2005, wtorek
Co by nadrobić stracony czas wrzuciliśmy całkiem mocne tempo. Po przeskoczeniu Skałek Twardowskiego czekał nas dłuższy asfaltowy odcinek, aż do Czernichowa. Na ścieżce rowerowej do Tyńca wyprzedziliśmy mnóstwo niedzielnych rowerzystów, a jechaliśmy trzymając 30 km/h mimo wmordewindu. Bez żadnych ciekawszych (jak zwykle na asfalcie) historii dotarliśmy do Czernichowa, gdzie ruszyliśmy w teren niebieskim szlakiem. Rozochoceni cieniem, brakiem wiatru i po prostu ciekawą ścieżką jechaliśmy radośnie przez las co już po kilometrze zaowocowało zgubieniem szlaku po raz pierwszy. Jednak nie zraziło nas to wcale, wyznaczenie azymutu było śmiesznie proste, przy okazji zarobiliśmy fajny zjazd, a szlak się zaraz znalazł.
Po krótkim asfaltowym kawałku wjechaliśmy znów w teren. Na mapie zaznaczyli na tym odcinku bagno, no i w zasadzie okazało się ze nie bezpodstawnie. Jak na każdej leśnej drodze i tu gdzie niegdzie w koleinach gromadziła się woda, nie wyglądała groźnie, mimo że droga podmokła na kilkunastometrowym kawałku. Oczywiście postanowiłem nie zsiadać z roweru, jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy nagle przednie koło zanurzyło się po oś!! Cóż uzmysłowiłem sobie ze nie wyjdę z tego o suchych butach, ale przynajmniej fajne zdjęcia z tego wyszły;) Kilkaset metrów dalej zrobiliśmy sobie przerwę na jedzonko. Hmmm tu kolejny mój szok zerzarłem wszystko, co miałem, a mieliśmy za \sobą dopiero 1/3 trasy. Woda też szła jak złoto, bo słońce się nie oszczędzało w ten majowy weekend.
Jednak narazie nie zaprzątaliśmy sobie tym głowy, przed nami było jeszcze wiele obrotów korby, a aktualnie jechaliśmy terenem i jechało nam się świetnie, nawet nie tracąc szlaku, bo zawsze ktoś go zauważył. Jednak wszystko do czasu, przed Kamieniem szlak zaczynał kluczyć po zarośniętych i krętych ścieżkach, w końcu się zgubił, ale to nam nie przeszkadzało, gdyż było to w momencie, gdy dotarliśmy na urwisko, z którego i był piękny widok i fachowy zjazd. Wyciągnęliśmy aparat i zaczęliśmy pstrykać. Abdul ładnie zjechał, MC jak zwykle nie ryzykował. Ja tym razem jechałem ostatni. Wcześniej dokładnie oglądnąłem sobie wszelkie przeszkody i ruszyłem... i jak zwykle dupa, MC chyba dalej dojechał. Ja po prostu muszę jechać z marszu!! No i tak debatowaliśmy sobie o zjeździe przyrodzie i wogóle, ja stałem na skraju tyłem do urwiska i nagle.. trach. Błonnik mi się chyba zagotował od tego słońca i spadłem do tyłu zatrzymując się całe szczęście na kolczastych krzakach, których rosło sporo. Jako że nie widziałem gdzie mogę spaść byłem zadowolony z siebie jak po każdym upadku. Tymczasem Abdul od razu do mnie doskoczył i wyglądał na przerażonego. Ponieważ moja pozycja była stabilna najpierw MC zrobił zdjęcia, a potem wyciągnęli mnie i Tequeste. W zasadzie jak zwykle nic poważnego mi się nie stało, nie licząc zadrapań i wielu kolców, które wyciągałem jeszcze na drugi dzień.
Niestety po tej małej przygodzie kończył się narazie teren. Ponieważ i tak musieliśmy rzucić okiem na mapę, a i woda się kończyła zrobiliśmy przerwę pod sklepem. Wyszło nam, że do samego Lipowca suniemy szosą:/ Sił dodawała nam tylko myśl o terenowej drodze powrotnej. Do samego Lipowca dojeżdżaliśmy nieco na wyczucie, gdyż mapa kończyła się nieco wcześniej jednak, gdy na horyzoncie ujrzeliśmy wieżę zamkową raźniej depnęliśmy na pedały i po ciężkiej walce na stromym podjeździe ostatecznie przekroczyliśmy bramy zamku. Tu zrobiliśmy sobie zasłużony odpoczynek i wybraliśmy drogę powrotną, a w zasadzie drogę do kolejnego zamku, gdyż powrót z Tenczynka mamy opanowany bardzo dobrze.
Gdy w końcu wsiedliśmy na rowery zaczęliśmy ochoczo pedałować, zrobiła się bowiem piękna (z naszego punktu widzenia) pogoda. Na niebie zebrały się chmury, a wiatr pozostał zachodni, dzięki czemu wiało nam w plecy. Jazda stała się, więc lekka i przyjemna i w dodatku prawie bez asfaltu:D. Znaczy coś tam było z tego asfaltu, ale to tylko przyjemna strome i kręte zjazdy, po których padały tylko pytania: Ile miałeś??? a wychodziło po 65km/h :) Potem jeszcze przerwa na zaopatrzenie, jak porządna zorganizowana grupa kupiliśmy 5l baniak wody i dodatkowo każdy wszamał węglowodana (czyt. lody).
Z chmurek zaczęło przeciekać, więc ruszyliśmy dalej po przejechaniu autostrady naszym oczom ukazała się baza kosmiczna made in RMF. Jest to jeden z bardziej tajemniczych obiektów w okolicy, w zasadzie nie wiadomo, do czego to ma służyć, jedno jest pewne intryguje wszystkich, którzy go zobaczą. Obowiązkowo zrobiliśmy zdjęcia i pognaliśmy do zamku. Tutaj znów tłum ludzi, po krótkiej przerwie na ciastka, które fundnął Abdul (pyszne były) ruszyliśmy rowerowym szlakiem do Krakowa. Już w zeszły roku zauważyliśmy, że jest to świetna trasa powrotna, mimo, że terenem wraca się tedy bardzo szybko i przyjemnie. Ja od razu dostałem skrzydeł, Abdul też ostro kręcił, tylko MC zostawał nieco z tyłu, ale w końcu na licznikach dochodziło do 90km. Obok nas przeszła burza, no pięknie było kilka fachowych zjazdów czyli to, co tygryski lubią najbardziej i na koniec lotny finisz do tablicy Kraków. Tym razem wygrał Abdul, ech.... Piękne to było zakończenie długiego rowerowego weekendu.
Zamkowa upalna wycieczka
Trasa: Kraków, Czernichów, Zamek Lipowiec, Twierdza Tenczyn w Rudnie, Kraków
Dystans: 115 km
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 0
Na zakończenie pięknego majowego weekendu zaproponowałem odwiedzenie Zamku w Lipowcu. Chłopaki jak to zwykle bywa przyjęli moją propozycję i o 10 zebraliśmy się pod mostem. Znaczy mieliśmy się zebrać o 10, ale MC dopiero się obudził i zanim zjadł śniadanie, ubrał się, wyszedł z domu i dotarł pod most było już po wpół do jedenastej. No i wyszło, że ruszyliśmy z 45 minutowym poślizgiem (a Abdul chciał ruszać o 9:)Dystans: 115 km
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 0
Co by nadrobić stracony czas wrzuciliśmy całkiem mocne tempo. Po przeskoczeniu Skałek Twardowskiego czekał nas dłuższy asfaltowy odcinek, aż do Czernichowa. Na ścieżce rowerowej do Tyńca wyprzedziliśmy mnóstwo niedzielnych rowerzystów, a jechaliśmy trzymając 30 km/h mimo wmordewindu. Bez żadnych ciekawszych (jak zwykle na asfalcie) historii dotarliśmy do Czernichowa, gdzie ruszyliśmy w teren niebieskim szlakiem. Rozochoceni cieniem, brakiem wiatru i po prostu ciekawą ścieżką jechaliśmy radośnie przez las co już po kilometrze zaowocowało zgubieniem szlaku po raz pierwszy. Jednak nie zraziło nas to wcale, wyznaczenie azymutu było śmiesznie proste, przy okazji zarobiliśmy fajny zjazd, a szlak się zaraz znalazł.
Po krótkim asfaltowym kawałku wjechaliśmy znów w teren. Na mapie zaznaczyli na tym odcinku bagno, no i w zasadzie okazało się ze nie bezpodstawnie. Jak na każdej leśnej drodze i tu gdzie niegdzie w koleinach gromadziła się woda, nie wyglądała groźnie, mimo że droga podmokła na kilkunastometrowym kawałku. Oczywiście postanowiłem nie zsiadać z roweru, jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy nagle przednie koło zanurzyło się po oś!! Cóż uzmysłowiłem sobie ze nie wyjdę z tego o suchych butach, ale przynajmniej fajne zdjęcia z tego wyszły;) Kilkaset metrów dalej zrobiliśmy sobie przerwę na jedzonko. Hmmm tu kolejny mój szok zerzarłem wszystko, co miałem, a mieliśmy za \sobą dopiero 1/3 trasy. Woda też szła jak złoto, bo słońce się nie oszczędzało w ten majowy weekend.
Jednak narazie nie zaprzątaliśmy sobie tym głowy, przed nami było jeszcze wiele obrotów korby, a aktualnie jechaliśmy terenem i jechało nam się świetnie, nawet nie tracąc szlaku, bo zawsze ktoś go zauważył. Jednak wszystko do czasu, przed Kamieniem szlak zaczynał kluczyć po zarośniętych i krętych ścieżkach, w końcu się zgubił, ale to nam nie przeszkadzało, gdyż było to w momencie, gdy dotarliśmy na urwisko, z którego i był piękny widok i fachowy zjazd. Wyciągnęliśmy aparat i zaczęliśmy pstrykać. Abdul ładnie zjechał, MC jak zwykle nie ryzykował. Ja tym razem jechałem ostatni. Wcześniej dokładnie oglądnąłem sobie wszelkie przeszkody i ruszyłem... i jak zwykle dupa, MC chyba dalej dojechał. Ja po prostu muszę jechać z marszu!! No i tak debatowaliśmy sobie o zjeździe przyrodzie i wogóle, ja stałem na skraju tyłem do urwiska i nagle.. trach. Błonnik mi się chyba zagotował od tego słońca i spadłem do tyłu zatrzymując się całe szczęście na kolczastych krzakach, których rosło sporo. Jako że nie widziałem gdzie mogę spaść byłem zadowolony z siebie jak po każdym upadku. Tymczasem Abdul od razu do mnie doskoczył i wyglądał na przerażonego. Ponieważ moja pozycja była stabilna najpierw MC zrobił zdjęcia, a potem wyciągnęli mnie i Tequeste. W zasadzie jak zwykle nic poważnego mi się nie stało, nie licząc zadrapań i wielu kolców, które wyciągałem jeszcze na drugi dzień.
Niestety po tej małej przygodzie kończył się narazie teren. Ponieważ i tak musieliśmy rzucić okiem na mapę, a i woda się kończyła zrobiliśmy przerwę pod sklepem. Wyszło nam, że do samego Lipowca suniemy szosą:/ Sił dodawała nam tylko myśl o terenowej drodze powrotnej. Do samego Lipowca dojeżdżaliśmy nieco na wyczucie, gdyż mapa kończyła się nieco wcześniej jednak, gdy na horyzoncie ujrzeliśmy wieżę zamkową raźniej depnęliśmy na pedały i po ciężkiej walce na stromym podjeździe ostatecznie przekroczyliśmy bramy zamku. Tu zrobiliśmy sobie zasłużony odpoczynek i wybraliśmy drogę powrotną, a w zasadzie drogę do kolejnego zamku, gdyż powrót z Tenczynka mamy opanowany bardzo dobrze.
Gdy w końcu wsiedliśmy na rowery zaczęliśmy ochoczo pedałować, zrobiła się bowiem piękna (z naszego punktu widzenia) pogoda. Na niebie zebrały się chmury, a wiatr pozostał zachodni, dzięki czemu wiało nam w plecy. Jazda stała się, więc lekka i przyjemna i w dodatku prawie bez asfaltu:D. Znaczy coś tam było z tego asfaltu, ale to tylko przyjemna strome i kręte zjazdy, po których padały tylko pytania: Ile miałeś??? a wychodziło po 65km/h :) Potem jeszcze przerwa na zaopatrzenie, jak porządna zorganizowana grupa kupiliśmy 5l baniak wody i dodatkowo każdy wszamał węglowodana (czyt. lody).
Z chmurek zaczęło przeciekać, więc ruszyliśmy dalej po przejechaniu autostrady naszym oczom ukazała się baza kosmiczna made in RMF. Jest to jeden z bardziej tajemniczych obiektów w okolicy, w zasadzie nie wiadomo, do czego to ma służyć, jedno jest pewne intryguje wszystkich, którzy go zobaczą. Obowiązkowo zrobiliśmy zdjęcia i pognaliśmy do zamku. Tutaj znów tłum ludzi, po krótkiej przerwie na ciastka, które fundnął Abdul (pyszne były) ruszyliśmy rowerowym szlakiem do Krakowa. Już w zeszły roku zauważyliśmy, że jest to świetna trasa powrotna, mimo, że terenem wraca się tedy bardzo szybko i przyjemnie. Ja od razu dostałem skrzydeł, Abdul też ostro kręcił, tylko MC zostawał nieco z tyłu, ale w końcu na licznikach dochodziło do 90km. Obok nas przeszła burza, no pięknie było kilka fachowych zjazdów czyli to, co tygryski lubią najbardziej i na koniec lotny finisz do tablicy Kraków. Tym razem wygrał Abdul, ech.... Piękne to było zakończenie długiego rowerowego weekendu.
Zdjęcia:
Tagi:
brakKomentarze:
brakDodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :)
Dodaj najbliższy wyjazd »
Dodaj najbliższy wyjazd »