Data: 25.08.2005, czwartek
Właśnie z powodu Kuby wystartowaliśmy dopiero o 11 spod Dworca PKP, szybko dojechaliśmy na Błonia i ruszyliśmy trasą maratonu, którą znam w zasadzie na pamięć i żadne oznaczenia nie są mi potrzebne:) Na podjeździe pod ZOO przekonałem się że ja bynajmniej też nie odpocząłem wystarczająco po górach i wlokłem się strasznie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się tak słabo, no ale cóż, wiem że w niedziele tak łatwo skóry nie sprzedam. Mimo wszystko miałem nadzieje, że tempo wycieczki spadnie i umożliwi mi przejechanie całości. Tymczasem pognaliśmy dalej, na polnych drogach przez Olszanice, minęło nas parę osób oraz dołączył się do nas Witek, oczywiście nie mieliśmy nic przeciwko i we wzmocnionym składzie pojechaliśmy dalej. Podjazd za Szczyglicami znów odstawił mnie daleko za chłopakami:/, ale nic to. Lasem Zabierzowskim szybko dotarliśmy to sławnego już zjazdu do Kochanowa na 24 kilometrze. Jakoś tak wyszło, że jechałem trzeci, nie lubię jechać za kimś, wolę nie mieć żadnych ograniczeń, ale cóż, gdy dojechałem na skraj zbocza zobaczyłem, że Witek i Buli już skończyli jazdę. Nawierzchnia była zdrowo zorana i przyczepność była marna, ominąć tego nie miałem jak i wyglebiłem koło Buliego. W zasadzie położyłem się na boku i nic by mi nie było gdyby nie... Kuba, który jechał zaraz za mną i dla niego zostało jeszcze mniej miejsca. O zatrzymaniu się nie było mowy, starał się wybrać dobre miejsce na upadek i zmieścić się między mną i Witkiem. Ja w tym czasie chciałem zrobić więcej miejsca zabierając swój rower. Niestety Kuba upadł na niego wbijając sobie oś pedała w bok i miażdżąc moje palce między kierownicą a górną rurą ramy.... aaaaaaaaaałłłłłłłłłłłłłłłaaaaaaaaa!!!!! Bolało, nie wiem kogo bardziej, chyba jednak Kubę, który dodatkowo potargał spodenki. Trochę nam zajęło pozbieranie się, ale w końcu zjechaliśmy na sam dół, ja wywaliłem się jeszcze raz, chłopaki jechali już bardzo powoli, ale bodajże ktoś jeszcze coś stworzył. Zasadniczo spokojnie podjechaliśmy do Kleszczowa na pierwszą jakże zasłużoną przerwę.
Wyruszając z Kleszczowa mieliśmy nadzieje, że dalsza część trasy przebiegnie równie sprawnie, najbliższe kilometry dość brutalnie pozbawiły nas złudzeń.. Przejechaliśmy spokojnie jeszcze 5kilometrów, wjechaliśmy do lasu i MC zgłosił, że nie ma powietrza. W zasadzie normalka, problem był taki, że dysponowaliśmy tylko pompką do amortyzatora Kuby. Mieliśmy, więc sporo czasu zanim MC osiągnał odpowiednie ciśnienie, biedny się namachał...:) My nie przeszkadzaliśmy mu, lecz rozprawialiśmy na tematy ogólno sprzętowe, aż doszliśmy do przedniego koła Buliego. Miała za sobą już ponad 12000km, było mocno wytarte, a dodatkowo Buli założył bardzo szeroką oponę i nabił 4atm. W efekcie boczna ścianka obręczy wygięła się pod sporym kątem. Zaczęła się dyskusja ile wytrzyma ta obręcz, Buli twierdził, żę jeszcze 2 sezony reszta, że pęknie lada moment. Wszelkie dywagacje przerwał MC ogłaszając gotowość do dalszej drogi. No i pojechaliśmy było fajnie z górki, rozpędziliśmy się leniwie po przydługiej przerwie i gdy już chwytaliśmy wiatr we włosy, szum powietrza w naszych uszach przeciął głośny metaliczny huk.... ZAC 2000 obwieścił swoją śmierć techniczną. Buli przyjął to dość spokojnie, jednak stało się oczywiste, że nie wystartuje w maratonie i nie mamy składu:/ Wracając do obręczy, to dużo z niej nie zostało, przy okazji w strzępy poszła dętka, całe szczęście opona była nienaruszona. Pomedytowaliśmy chwilę nad tym nowym dla nas zjawiskiem no i cóż. Buli na gołej rawce udał się w stronę najbliższego przystanku MPK, a my pojechaliśmy dalej. Generalnie to Buli nie ma szczęścia do tej trasy, wybierał się na nią 3 razy, przejechał ja tylko raz (2 tyg. wcześniej), rok temu koniec był bardziej przykry. 5 kilometrów dalej wybił bark, relacja z tamtej wycieczki znajduje się
tutaj.
Na nas czekał teraz mój ulubiony fragment trasy, techniczna leśna ścieżka, na tym odcinku można zapomnieć o zmęczeniu, poobijanych palcach i innych przeciwnościach losu, po prostu się jedzie.. no oprócz jedynego miejsca gdzie schodzę z roweru, ale o tym ciiii. Ogólnie było tu też sporo błota i było duuużo radości. Podjazd malowniczym Wąwozem Półrzeczki też nastrajał optymistycznie, potem szybki asfaltowy zjazd do Chrosnej, podjazd polami i szutrowy szybki zjazd do Brzoskwini.... Piękny zjazd, wszystkich zostawiłem z tyłu jak zawsze, ale co z tego skoro na ostatnim zakręcie trafiłem na sporawy kamień. Trafiłem i to idealnie bokiem tylnego koła także usłyszałem dobrze znany mi dźwięk towarzyszący przebijaniu dętki i syk uciekającego powietrza. To był piękny rasowy snake bite:/ Tak więc następna, równie zasłużona przerwa wypadła nam w Brzoskwini, gdzie.... na przystanku Buli czekał na autobus:) Wymiana dętki poszła sprawnie, Buli akurat miał pompkę pod preste, więc nie musiałem machać tyle co MC. Potem kupiłem i spożyłem 2 banany i pojechaliśmy dalej przez Aleksandrowice, Burów, zamykając pętlę.
W drodze powrotnej spotkaliśmy mnóstwo ludzi z mapami, którzy chyba trenowali dystans Hobby, zderzyliśmy się też (prawie dosłownie) z dużą ekipą Cyklokraka. Czekały nas już tylko dwa podjazdy: ZOO i Biała Droga, byliśmy już jednak zmęczeni, a co gorsza głodni i bez wody. Pod obserwatorium zgubił się MC, myśleliśmy, że po prostu się zmęczył, ale nie MC upolował jeszcze jedną dziurę!!!
Bez entuzjazmu przyjęliśmy ten kolejny postój, gdyż póki jechaliśmy to jeszcze było dobrze. Nie było już dętek, więc MC musiał łatać, a potem znów zmierzyć się z pompką do amortyzatora. My w tym czasie wspominaliśmy najsławniejsze dętkowe wyjazdy takie jak:
psssssssssssss i po raz kolejny pomyśleliśmy o dodatkowej tabelce na stonce z ilością złapanych gum (Azar;). W końcu jednak się udało i leniwie ruszyliśmy dalej, z Białej Drogi zrezygnowali Kuba i MC, więc trasę skończyłem już tylko z Witkiem. Zmęczony byłem totalnie, ale w końcu to był trening:)
Bardzo (d)efektowny wyjazd
Ten wyjazd znalazł się na 8. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2005
Trasa: III Krakowski maraton MTB
Dystans: 80 km
Rowerzystów: 5
Gleb: 0
Gum: 0
Maraton w Krakowie zbliża się z każdym obrotem koła, trasa jest już wstępnie oznakowana od tygodnia i grzechem byłoby nie wykorzystać takiej szansy treningu. Niestety nie wszyscy byli w Krakowie, niektórzy są kontuzjowani, a jeszcze inni nie wypoczęli odpowiednio po górskiej masakrze:) Jednak znajomość trasy zawodów jest niewątpliwie pożądana i dlatego obok Buliego, MCiego i mnie, na zbiórce pojawił się Lorzu, który przyjechał specjalnie z Siemianowic! Trasa: III Krakowski maraton MTB
Dystans: 80 km
Rowerzystów: 5
Gleb: 0
Gum: 0
Właśnie z powodu Kuby wystartowaliśmy dopiero o 11 spod Dworca PKP, szybko dojechaliśmy na Błonia i ruszyliśmy trasą maratonu, którą znam w zasadzie na pamięć i żadne oznaczenia nie są mi potrzebne:) Na podjeździe pod ZOO przekonałem się że ja bynajmniej też nie odpocząłem wystarczająco po górach i wlokłem się strasznie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się tak słabo, no ale cóż, wiem że w niedziele tak łatwo skóry nie sprzedam. Mimo wszystko miałem nadzieje, że tempo wycieczki spadnie i umożliwi mi przejechanie całości. Tymczasem pognaliśmy dalej, na polnych drogach przez Olszanice, minęło nas parę osób oraz dołączył się do nas Witek, oczywiście nie mieliśmy nic przeciwko i we wzmocnionym składzie pojechaliśmy dalej. Podjazd za Szczyglicami znów odstawił mnie daleko za chłopakami:/, ale nic to. Lasem Zabierzowskim szybko dotarliśmy to sławnego już zjazdu do Kochanowa na 24 kilometrze. Jakoś tak wyszło, że jechałem trzeci, nie lubię jechać za kimś, wolę nie mieć żadnych ograniczeń, ale cóż, gdy dojechałem na skraj zbocza zobaczyłem, że Witek i Buli już skończyli jazdę. Nawierzchnia była zdrowo zorana i przyczepność była marna, ominąć tego nie miałem jak i wyglebiłem koło Buliego. W zasadzie położyłem się na boku i nic by mi nie było gdyby nie... Kuba, który jechał zaraz za mną i dla niego zostało jeszcze mniej miejsca. O zatrzymaniu się nie było mowy, starał się wybrać dobre miejsce na upadek i zmieścić się między mną i Witkiem. Ja w tym czasie chciałem zrobić więcej miejsca zabierając swój rower. Niestety Kuba upadł na niego wbijając sobie oś pedała w bok i miażdżąc moje palce między kierownicą a górną rurą ramy.... aaaaaaaaaałłłłłłłłłłłłłłłaaaaaaaaa!!!!! Bolało, nie wiem kogo bardziej, chyba jednak Kubę, który dodatkowo potargał spodenki. Trochę nam zajęło pozbieranie się, ale w końcu zjechaliśmy na sam dół, ja wywaliłem się jeszcze raz, chłopaki jechali już bardzo powoli, ale bodajże ktoś jeszcze coś stworzył. Zasadniczo spokojnie podjechaliśmy do Kleszczowa na pierwszą jakże zasłużoną przerwę.
Wyruszając z Kleszczowa mieliśmy nadzieje, że dalsza część trasy przebiegnie równie sprawnie, najbliższe kilometry dość brutalnie pozbawiły nas złudzeń.. Przejechaliśmy spokojnie jeszcze 5kilometrów, wjechaliśmy do lasu i MC zgłosił, że nie ma powietrza. W zasadzie normalka, problem był taki, że dysponowaliśmy tylko pompką do amortyzatora Kuby. Mieliśmy, więc sporo czasu zanim MC osiągnał odpowiednie ciśnienie, biedny się namachał...:) My nie przeszkadzaliśmy mu, lecz rozprawialiśmy na tematy ogólno sprzętowe, aż doszliśmy do przedniego koła Buliego. Miała za sobą już ponad 12000km, było mocno wytarte, a dodatkowo Buli założył bardzo szeroką oponę i nabił 4atm. W efekcie boczna ścianka obręczy wygięła się pod sporym kątem. Zaczęła się dyskusja ile wytrzyma ta obręcz, Buli twierdził, żę jeszcze 2 sezony reszta, że pęknie lada moment. Wszelkie dywagacje przerwał MC ogłaszając gotowość do dalszej drogi. No i pojechaliśmy było fajnie z górki, rozpędziliśmy się leniwie po przydługiej przerwie i gdy już chwytaliśmy wiatr we włosy, szum powietrza w naszych uszach przeciął głośny metaliczny huk.... ZAC 2000 obwieścił swoją śmierć techniczną. Buli przyjął to dość spokojnie, jednak stało się oczywiste, że nie wystartuje w maratonie i nie mamy składu:/ Wracając do obręczy, to dużo z niej nie zostało, przy okazji w strzępy poszła dętka, całe szczęście opona była nienaruszona. Pomedytowaliśmy chwilę nad tym nowym dla nas zjawiskiem no i cóż. Buli na gołej rawce udał się w stronę najbliższego przystanku MPK, a my pojechaliśmy dalej. Generalnie to Buli nie ma szczęścia do tej trasy, wybierał się na nią 3 razy, przejechał ja tylko raz (2 tyg. wcześniej), rok temu koniec był bardziej przykry. 5 kilometrów dalej wybił bark, relacja z tamtej wycieczki znajduje się
tutaj.
Na nas czekał teraz mój ulubiony fragment trasy, techniczna leśna ścieżka, na tym odcinku można zapomnieć o zmęczeniu, poobijanych palcach i innych przeciwnościach losu, po prostu się jedzie.. no oprócz jedynego miejsca gdzie schodzę z roweru, ale o tym ciiii. Ogólnie było tu też sporo błota i było duuużo radości. Podjazd malowniczym Wąwozem Półrzeczki też nastrajał optymistycznie, potem szybki asfaltowy zjazd do Chrosnej, podjazd polami i szutrowy szybki zjazd do Brzoskwini.... Piękny zjazd, wszystkich zostawiłem z tyłu jak zawsze, ale co z tego skoro na ostatnim zakręcie trafiłem na sporawy kamień. Trafiłem i to idealnie bokiem tylnego koła także usłyszałem dobrze znany mi dźwięk towarzyszący przebijaniu dętki i syk uciekającego powietrza. To był piękny rasowy snake bite:/ Tak więc następna, równie zasłużona przerwa wypadła nam w Brzoskwini, gdzie.... na przystanku Buli czekał na autobus:) Wymiana dętki poszła sprawnie, Buli akurat miał pompkę pod preste, więc nie musiałem machać tyle co MC. Potem kupiłem i spożyłem 2 banany i pojechaliśmy dalej przez Aleksandrowice, Burów, zamykając pętlę.
W drodze powrotnej spotkaliśmy mnóstwo ludzi z mapami, którzy chyba trenowali dystans Hobby, zderzyliśmy się też (prawie dosłownie) z dużą ekipą Cyklokraka. Czekały nas już tylko dwa podjazdy: ZOO i Biała Droga, byliśmy już jednak zmęczeni, a co gorsza głodni i bez wody. Pod obserwatorium zgubił się MC, myśleliśmy, że po prostu się zmęczył, ale nie MC upolował jeszcze jedną dziurę!!!
Bez entuzjazmu przyjęliśmy ten kolejny postój, gdyż póki jechaliśmy to jeszcze było dobrze. Nie było już dętek, więc MC musiał łatać, a potem znów zmierzyć się z pompką do amortyzatora. My w tym czasie wspominaliśmy najsławniejsze dętkowe wyjazdy takie jak:
psssssssssssss i po raz kolejny pomyśleliśmy o dodatkowej tabelce na stonce z ilością złapanych gum (Azar;). W końcu jednak się udało i leniwie ruszyliśmy dalej, z Białej Drogi zrezygnowali Kuba i MC, więc trasę skończyłem już tylko z Witkiem. Zmęczony byłem totalnie, ale w końcu to był trening:)
Uczestnicy:
Zdjęcia:
Tagi:
brakKomentarze:
brakDodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :)
Dodaj najbliższy wyjazd »
Dodaj najbliższy wyjazd »