Data: 4.02.2006, sobota

Pada snieg, pada śnieg - dzwonią dzwonki sań

Trasa: Ojców, Jaskinia Wierzchowska
Dystans: 61 km
Rowerzystów: 2
Gleb: 3.5
Gum: 0
Snowbike
Sceneria Lasku Wolskiego, mimo że piękna i czarująca, po kilku wycieczkach może nieco się znudzić, dlatego też wysunąłem propozycje odwiedzenia okolic Ojcowa. Niestety sesja zatrzymała większość osób w domu przy książkach, pozostaliśmy tylko ja i Abdul. Znaczy miał też przyjechać Buli, ale zaspał....


Plan nasz był całkiem śmiały jak na zimowe warunki, ale oczywiście było to po prostu kolejne wyzwanie. Z pod mostu ruszyliśmy prosto na północ przez Rynek i Kleparz, w Zielonkach skręciliśmy na Pękowice, gdzie skręciliśmy na standardową terenową trasę. Na początku bardzo przyzwoicie odśnieżona, jednak na kilkuset metrach, przed pierwszymi zabudowaniami Giebułtowa z szerokiej drogi zostawał jedynie ślad kilku osób, które tędy szły. Nie obeszło się bez marszu, ale to było wliczone w koszty. Po kolejnym odśnieżonym kawałku dojechaliśmy do Kwietniowych Dołów. Przeprawa przez nie, urozmaicona była kilkoma glebami i podejściami, co oczywiście tylko poprawiło nam i tak wspaniały humor.


Przejazd Doliną Prądnika nie miał prawa być hardcorowy, bo jak może on takim być na płaskim asfalcie. Niestety jednak niezbyt mogliśmy podziwiać piękną zimową scenerie tego miejsca. Droga nie był a odśnieżona tak dobrze jak te w mieście i cały czas trzeba było się koncentrować, by nie zaliczyć jakiejś dziwnej gleby w koleinie lub tym podobnego idiotycznego wypadku. Na szczęście udała nam się ta sztuka i dotarliśmy pod źródełko, gdzie dokonaliśmy jakże tradycyjnej przerwy. Teraz mogliśmy spokojnie napawać się pięknymi widokami. A przyznać trzeba że spokój panujący w tym miejscu na prawdę koił zmysły. Spokój ten zakłóciły nam na krótko tytułowe dzwonki sań, w których jechała sobie na wycieczkę grupa burżujów.


Siedziało się miło lecz zamarzająca w bidonie woda wskazywała, że najwyższy czas pokręcić dalej. Nie byliśmy pewni czy tutejsze szlaki są rak przejezdne jak te w lasku, ale postanowiliśmy zaryzykować. W końcu nie po to jechaliśmy taki kawał żeby pojeździć po szosie. Mimo wszystko musieliśmy jeszcze skorzystać z utwardzonej drogi żeby dostać się na wyższy poziom (nie chodzi o poziom ewolucji;) I tak pojechaliśmy pod Złotą Górę, raczej słabo odśnieżonym asfaltem z którego skręciliśmy na w ogóle nieodśnieżony zielony szlak:) Tutaj zaczęła się prawdziwa jazda, krętą wąską ścieżką miedzy drzewami, czyli to co tygryski lubią najbardziej!! Oczywiście nie obeszło się bez pięknego OTB w moim wykonaniu na uwieńczenie tego zjazdu.

Tym sposobem znaleźliśmy się w Dolinie Sąspowskiej, którą także biegła wąska ubita w śniegu ścieżka. Tutaj pokusiliśmy się o podkręcenie tempa, co wymagała dużej koncentracji aby nie zjechać w bok w zaspę. Gdy znów znaleźliśmy się w Ojcowie skręciliśmy w prawo pod źródełko, alby podjechać serpentyną do drogi olkuskiej. Stamtąd przechwyciliśmy żółty szlak do Jaskinię Wierzchowską. Tutaj zaczęły się problemy nawigacyjne, gdyż krajobraz zimowy zupełnie nie zgadzał się z letnim, który pamiętamy. Ostatecznie po jednym cofaniu dojechaliśmy jednak tam gdzie chcieliśmy. Na tym zakończyła się ciekawa część naszej wyprawy. Byliśmy już dość zmęczeni, wybraliśmy zatem powrót szybki olkuską, co okazało się błędem z uwagi na potężne ilości soli która znalazła się na naszych rowerach i nas samych. Mimo tego niezbyt udanego końca wycieczka udała się znakomicie, a my zdrowo zmęczeni wróciliśmy do domów.

Autor relacji:

miszczu komin


Uczestnicy:

abdul
Artur
Gleby: 1.5
miszczu komin
Przemek Mrozek
Gleby: 2

Zdjęcia:

Tagi:

brak

Komentarze:

brak

Dodaj komentarz: