Ćwilin - Beskid Wyspowy

22.12.2009, wtorek
Swoista anty-relacja, napisana niegdyś przez Marcina z naszego nie notowanego w szprychowych statystykach wyjazdu. Tekst był publikowany w portalu bikeworld.pl, tutaj przytaczam jako rekomendację ciekawej - mimo sporego podejścia - trasy. Fotki dostępne są tutaj.
[autor zajawki: sara]

Na początek wyjaśnienie... porobiło się teraz tak na tym świecie, że jak się już wybierze na jakąś "większą" wycieczkę rowerową to wypada ją gdzieś opisać. Postanowiłem to także uczynić, jak następuje poniżej.

Postanowiliśmy z Sarą zaatakować Beskid Wyspowy, konkretnie mieliśmy bardzo ambitny plan: Ćwiliń potem Mogielica i na koniec Jasień. Z planu udało nam się zrealizować sam Cwiliń. Świadczy to o tym, że góry te wcale nie są takie małe. Ale od początku zaczęliśmy w Mszanie Dolnej - stamtąd atakowaliśmy, żółtym szlakiem i od razu na wejście było (nie)stety dość bystro do góry, potem (w okolicach Grunwaldu) się trochę wypłaściło. Tam też spotkaliśmy gościa, który powiedział nam, że na Ćwiliń (bo tam prowadził, żółty szlak) to my nie wyjedziemy, a na Mogielice też nie bardzo mu się to widzi. Postanowiliśmy się nie przejmować i atakowaliśmy dalej (no, bo co!?... my byśmy mieli nie wyjechać?). Mijaliśmy różne przeciwności losu, aż przed nami wyrósł ostry podjazd, a za nim wypłaszczenie, i wszelkie znaki wskazywały na to, że to szczyt. Umknęła nam na mapie ta góra, więc wzięliśmy ją za Ćwiliń i uradowani, że łatwo poszło postanowiliśmy się udać na `zasłużony` odpoczynek.

Duże rozczarowanie spotkało nas kiedy odkryliśmy, że "nasz Ćwiliń" jest tylko Działową Górą (673mnpm) a w dodatku na Ćwiliń prowadzi najpierw 100m zjazdu a potem jakieś 500m podjazdu, ciurkiem po błocie i kamieniach (przez większość czasu nie da się jechać tylko trzeba iść). W dodatku, góra jest na tyle upierdliwa, że ciągle wydaje Ci się, ze to już, a tu ciągle bystro pod górę. Suma sumarum wychodzi 4km na piechotę (chyba, że się jest prawdziwym rowerzystą w życiowej formie).

Koniec końców jednak szczyt się pojawia, a dla tego co na szczycie (i na zjeździe także) warto się trochę zmęczyć.

Po szczycie, na którym niestety nie mogliśmy spędzić dużo czasu przyszedł czas na zjazd, poprzedzony zakopaniem się Sary w śniegu. Tak właśnie, na jednej z najwyższych gór w okolicy miejscami zalegały płaty śniegu - i to wcale nie jakieś małe. Zjazd był dłuuugi i przyjemny - trochę mokry i nierówny, ale nadal można go uznać za dobry powód wyjazdu na tą górę (tylko broń Boże żółtym szlakiem).

Na końcu zjazdu była miejscowość o nazwie Jurków. Tam postanowiliśmy ponownie oddać się konsumpcji - zajęło nam to dość dużo czasu, co było brzemienne w skutki, bo nie dość, że się zrobiło się późno to jeszcze nas ten postój niezmiernie rozleniwił. Doprowadziło to do tego, że jedyne gdzie potem byliśmy w stanie dojechać to przełęcz Śmigłego-Rydza (jakieś 300m wyżej), a następnie Mszana Dolna. rower: zdjęcie: Beskid Wyspowy.Po drodze z przełęczy do Mszany znowu wylądowaliśmy w Jurkowie, po to by pojechać znowu w górę (tym razem jakieś 250m). Po drodze był także najszybszy zjazd w powiecie - ale od ostatniego razu stał się podobno bardziej wyboisty i co za tym idzie niebezpieczny (tylko 79 km/h - cienizna, bo ostatnim razem było 82 km/h, a na łysych oponach nawet 88 km/h).

Dalsza droga do Mszany przebiegała bez zakłóceń tylko pary oszołomów mnie obtrąbiło (jeszcze na rowerze). Potem jak ja jechałem to nie trąbiłem na nikogo, a na mnie tylko jeden gość (no fakt zajechałem mu drogę) :]

[autor tekstu: skrazt]

Tagi:

Ćwilin Beskid Wyspowy

Autor:

Sara
Michał Sarapata

Komentarze:

brak

Dodaj komentarz: