Data: 22.01.2006, niedziela

Szprychy marzną

Ten wyjazd znalazł się na 2. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2006

Trasa: Lasek, jak to w zimie
Dystans: 33 km
Rowerzystów: 3
Gleb: 1.5
Gum: 0
Snowbike
Straszne rzeczy dzieją się w Europie za sprawą okrutnych wyżów znad Rosji. Jak zawsze z wyżem takim idzie fala mrozów mniej lub bardziej srogich. W tym roku są one bardzo srogie, nie było takich już kilka lat, temperatury w dzień mają spadać do -20˚C. Oczywiście dla takich maniaków i ekstremalistów jak my jest to doskonały pretekst, aby wyciągnąć rower i pobić kolejny zapierający (a w zasadzie zamrażający) dech w piersiach rekord – najniższej temperatury, przy której wyruszyliśmy na wycieczkę i to z własnej nieprzymuszonej woli!
Koncepcja ta jednak nie przekonała wszystkich i niektórzy wprost powiedzieli, że nie są aż tak popieprzeni, inni byli przeziębieni lub mieli inne rzeczy do roboty. Ostatecznie wyzwanie podjęliśmy w trójkę: ja, Abdul i Wojtek.


Jeśli kogoś ciekawi jak się ubrać na takie zimno to ja miałem na sobie: trzy pary skarpetek buty i ocieplacze, na nogach trzy pary cienkich getrów, jedne grube, dres i bojówki, góra koszulka rowerowa, następnie bawełniana, dwie bluzy i kurtka. Powiem, że na podjazdach było czasem troszkę gorąco, ale bez przesady, za to najbardziej odmarzały stopy, aha i trzy pary rękawiczek;)


No, ale do rzeczy, zebraliśmy się oczywiście pod mostem, Wojtek przyjechał nieco zdegustowany, gdyż nie działał mu tylny hamulec. Tak to jest jak się człowiek przyzwyczai, że mu wszystko działa. Nie pozostało nam nic innego jak ruszyć przed siebie, prosto do Lasku jak to zwykle zimą bywa. Po drodze podziwialiśmy zamarzniętą Wisłę, rzadki w Krakowie widok. Na rozgrzewkę podjechaliśmy al. Waszyngtona i dalej asfaltowymi alejkami do Białej Drogi, gdzie minęliśmy paru delikwentów na biegówkach i kilku spacerowiczów. Zjazd Białą Drogą bieszą niż gdyby ją uprać w Vizirze, podsumować można jedną glebą Abdula i 37,5km/h które udało mnie się osiągnąć. Abdul wcześniej puścił mnie przodem, gdy na pytanie czy jestem głupi opowiedziałem twierdząco. Chodziło oczywiście o to czy mam zamiar szybko zjechać w dół. Zasadniczo Wojtkowi przestał działać także przedni hamulec, a dodać należy, że posiada on Magury Julie, czyli hydrauliczne tarczówki, które jak wynika z naszej wycieczki nie są przystosowane do jazdy w zimie. Warto jeszcze nadmienić, że wystąpiła tutaj ciekawa różnorodność dysfunkcji. Jeżeli chodzi o tylny hamulec, to miał on wyciek przy klamce w związku, z czym nie hamował. Natomiast przedni hamulec był szczelny jednak płyn osiągnął gęstość w wyniku, której klamka nie wracała i hamulec pozostawał lekko zaciśnięty:) Ale Wojtek to waleczny Indianin;), więc pojechaliśmy dalej, znów pod górę, tym razem terenem pod ZOO


Podjazd był całkiem przyjemny, gdyż był wąski pas dobrze ubitego śniegu, cały problem polegał na utrzymaniu toru jazdy w obrębie tego twardego pasa. Pod ZOO, sprawdziliśmy działanie naszych amorów, wyszło z tego że jako jedyny pracuje Wojtkowy Lefty, używając ok 10% skoku. Jednak jazda sprawiała wiele przyjemności i rozochoceni cudownymi warunkami, mimo że stopy już nam nieco przemarzały, pojechaliśmy w stronę wodociągów trzymając się czerwonego szlaku. Znów należało się trzymać wąskiego pasa jednak na zjeździe sprawiało to więcej trudności. Jeszcze większe trudności pojawiły się, gdy dojechaliśmy pod sam Klasztor i przyszło nam jechać po nie ubitym zmrożonym śniegu. Świadkowie mieli okazje oglądać dwa moje przyziemienia, jednak zostały one dość nisko ocenione przez jury:). Sam zjazd do wodociągów był fantastyczny, no przynajmniej dla mnie. Ostatni odcinek praktycznie musieliśmy sami przecierać, co gwarantowało dostanie się śniegu do butów i dalsze nieprzyjemne konsekwencje.


Niżej niestety zjechać się nie dało, z resztą był już czas najwyższy na jakąś rozgrzewkę pojechaliśmy, więc najwyżej jak się da na sam szczyt Kopca Piłsudskiego. Po drodze minęliśmy pierwszego tego dnia snowbikera, takiego jak my. Należy jednak stwierdzić, że generalnie było pusto i ilość bikerów, którzy pozostali w domach była proporcjonalna do pustek w mieście. Nie wiele również brakowało abyśmy zaliczyli kolizje z szalonym saneczkarzem. Rozważania na temat działania naszych amorów wskazywały, wprost że sanki z załogą przekraczały możliwości wybierania nierówności;)


Na szczucie Kopca było niec zimniej, wiał leciutki wiaterek, widoczność była taka sobie, ale postanowiliśmy właśnie tu się posilić. Jednak to nie jest proste zadanie przy tej temperaturze, w czasie potrzebnym do zjedzenia kromki, jest ona w stanie zamarznąć!!! Najlepiej było to widać na kromce Abdula, która stała się naprawdę twarda z oszronioną szynką w środku. Wszelkie napoje również błyskawicznie traciły temperaturę. Tylko żeliki Wojtka zachowywały konsystencję Chemia górą!!!

Niestety odmarzające części ciała wskazywały, że należy myśleć o powrocie. Aby się rozgrzać wykonywaliśmy różne oryginalne tańce zanim wsiedliśmy na rowery. Na koniec zjechaliśmy zielonym szlakiem do Wesołej Polany, marząc o ciepłym domowym zaciszu.

Autor relacji:

miszczu komin


Uczestnicy:

abdul
Artur
Gleby: 0.5
miszczu komin
Przemek Mrozek
Gleby: 1
wojtek_bleble
Wojciech Łazowski

Zdjęcia:

Tagi:

brak

Komentarze:

brak

Dodaj komentarz: