Data: 5.05.2007, sobota
No i nadszedł majowy weekend, ten najdłuższy z możliwych, najlepszy czas na ambitne wycieczki. Niestety tym razem prognozy nie były sprzyjające. Pogodynka dosłownie odradzała planowanie wycieczek rowerowych. Mimo wszystko w sobotę o 5:30 po sytej porcji makaronu i przeglądzie rowerków, trzech szalonych cyklistów Komin, Sara i Azari wyruszyli w długą, ciężką podróż w nieznane. Prognozy dla nas nie były pomyślne, wiatr rzecz prosta jak zawsze w twarz no i jeszcze deszcz na dokładkę. Początek był jednak optymistyczny, w świetle wschodzącego słońca pokonywaliśmy pierwsze podjazdy w okolicach Cieszyna. Póki co trasa była mi znana, bez przeszkód dojechaliśmy do Skoczowa i dalej. Niestety kilkanaście kilometrów dalej w Górkach Wielkich daliśmy się nabrać na zmyłkę znakarzy szlaków, którzy wymalowali jakąś nieistniejącą odnogę naszego Greenwaya i tak straciliśmy pół godziny na szukanie szlaku w miejscu gdzie tak naprawdę wiedziałem jak trzeba jechać. Przełknęliśmy jakoś tą wpadkę i pojechaliśmy dalej w stronę Bielska. Przed Bielskiem kończył się odcinek, który zdążyłem wybadać. Tym razem dzięki mapie udało nam się nie pogubić, zaczął natomiast nieśmiało kropić deszczyk. Oczywiście nie zraziło to nas wcale, humory nam dopisywały, a na kolejnych tabliczkach dystans do Krakowa malał. Jednak zaraz za Bielsko-Białą oznaczenia szlaku zniknęły. Po raz kolejny wyciągnęliśmy mapę. Całe szczęście Greenway pokrywał się na tym odcinku ze szlakiem pieszym, który był dość dobrze oznaczony.
Tym drobnym problemom nawigacyjnym towarzyszył wzmagający się deszcz. Co prawda nie była to ulewa, jednak stopniowo zaczęliśmy przemakać. Dodatkowo ja i Azari wyjątkowo optymistycznie nie uwierzyliśmy w prognozy pogody i nie zabraliśmy porządnych kurtek przeciwdeszczowych. Gdy wilgotność naszych ubrań stawała się coraz wyższa postanowiliśmy zakupić zwykłe jednorazowe pelerynki. Cóż, profesjonalnie to nie wyglądaliśmy, ale za to jechało nam się znacznie bardziej komfortowo, no i też można się było pośmiać. W ostatecznym rozrachunku pelerynki te pozwoliły nam dojechać do końca trasy. Póki co jednak do Krakowa pozostawało jeszcze ponad 130km. Czekał nas za to długi mniej wymagający fizycznie płaski odcinek po Kotlinie Oświęcimskiej. Tak wieć pełni optymizmu jechaliśmy naprzód leśnymi drogami w okolicy Zabrzega.
W Zabrzegu zrobiliśmy postój na uzupełnienie zapasów i ruszyliśmy dalej w stronę Goczałkowic i Pszczyny, co oznaczało dla nas przejście na drugą mapę. Przejście to wcale nie było takie proste gdyż na fragmencie, na którym mapy zachodziły na siebie, szlak miał inny przebieg na tych mapach. Dodatkowo oznaczenie w tym miejscu nie było najlepsze i oczywiście wybraliśmy tą złą drogę. Ale nie ma tego złego i przy okazji mieliśmy okazję zobaczyć Zbiornik Goczałkowicki, który zaskoczył nas ukazując się nagle znad zapory. Oczywiście kolejną atrakcją było to, że myląc drogę zjechaliśmy z mapy, całe szczęście przy użyciu kompasu szybko i sprawnie namierzyliśmy szlak. Teraz czekał nas kolejny ciekawy odcinek z Goczałkowic do Pszczyny, ciekawy bo jedyny, którego nie mieliśmy na mapie. Wszystko jednak poszło gładko i punkt 13 zameldowaliśmy się pod Zamkiem w Pszczynie – dokładnie na półmetku trasy. Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia rozpoczęliśmy poszukiwania lokalu, który przyjąłby niezbyt czystych rowerzystów wraz rowerami na obiad. Po krótkich pertraktacjach ugościła nas Pizzeria Primavera. Pizza była pyszna, nabraliśmy sił i daliśmy trochę odpocząć naszym nogom i ...siedzeniom;) Dość niechętnie opuszczaliśmy ten przyjemny, suchy lokal, jednak trzeba nam było jechać dalej.
Niestety padało dalej, a dodatkowo jechaliśmy wprost pod wiatr. Zanim dotarliśmy do Oświęcimia zdarzyło nam się jeszcze raz zgubić, gdyż oznakowanie było znów nienajlepsze. Powoli traciliśmy siły, byliśmy w środku trasy w absolutnie nieznanym nam terenie w dodatku przemoczeni. Leniwie minęliśmy Oświęcim wraz z obozami zagłady i siłą rozpędu dojechaliśmy do stacji kolejowej Dwory, gdzie opuszczony szlaban sprowokował nas do urządzenia postoju. Co tu dużo ukrywać nie chciało nam się jechać dalej. Z niechęcią przełykaliśmy nasze energetyczne żarcie w postaci różnych batonów, czekolad, ciastek i innych rzeczy o nader słodkim smaku przepijanych po prostu wodą. Z nadzieją odliczaliśmy kilometry do wjazdu na mapę okolic Krakowa, sam Kraków był jeszcze daleko. Naszym celem stały się Babice. Z drugiej jednak strony wiedzieliśmy, że czeka nas tam koniec płaskiego odcinka i początek walki z podjazdami. Mimo wszystko odpoczynek podniósł nieco nasz poziom optymizmu i ruszyliśmy dalej nawijać asfalt na koła.
Palmę pierwszeństwa przejął teraz Sara, który miał najwięcej sił, ja jechałem zaraz za nim, a coraz bardziej zmęczony Azar na końcu. Sara bardzo ambitnie podszedł do tego odcinka i to dzięki niemu byliśmy w Bibicach punktualnie o 19. I na tym skończyło się śrubowanie średniej, a zaczął się dramat długich i stromych podjazdów. Mając w nogach ponad 180km musieliśmy się wspiąć pod Zamek Lipowiec, na Rynek w Alwernii i Zamek Tenczyn. Na tych podjazdach potrzebowaliśmy kilku postojów i naprawdę dużego samozaparcia. Walka była ciężka. Co prawda deszcz już przestał padać, ale za to powoli zapadały ciemności. Przy okazji w pewnym momencie wszystkim wyzerowały się liczniki, jak się okazało nie przystosowane do pokazywania czasu jazdy ponad 10 godzin, byliśmy jednak już na swojej ziemi. Od Tenczynka drogę znaliśmy bardzo dobrze, co prawda wydawało nam się że nie ma tam już podjazdów, ale chyba nigdy nie jechaliśmy tędy aż tak zmęczeni. Z drugiej strony coraz bardziej czuliśmy, że uda się nam dojechać i ta optymistyczna myśl dodawała nam sił i przepełniała radością.
Ostatni postój przed Krakowem zrobiliśmy w Kryspinowie, tutaj już odpuściliśmy sobie Greenwaya, który skręca pod Obserwatorium i potem ginie gdzieś w Lasku. Pojechaliśmy prosto do domów szczęśliwi i dumni z siebie, że udało nam się wspólnie pokonać ten dystans.
(A tyłek bolał mnie jak nigdy wcześniej... - przyp. azara)
Prowadź nas zielona drogo
Ten wyjazd znalazł się na 5. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2007
Trasa: GreenWay Cieszyn - Kraków (Cieszyn - Pszczyna - Oświęcim - Kraków)
Dystans: 223 km
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 0
Gdy przeprowadziłem się do Cieszyna, bardzo szybko zainteresował mnie Szlak Greenway Kraków-Morawy-Wiedeń, z prostej przyczyny, że łączył mnie w rowerowy sposób z moim Krakowem. Oczywiście też od razu zaświtał mi w głowie plan, aby szlak ten przejechać. Trasę tą postanowiłem umieścić na mojej liście celów na sezon, gdyż dodatkowo idealnie pasowała ona jako trening przed Beskidy MTB Trophy oraz JuraMaraton, w których zamierzałem startować. Temat wrzuciłem również na forum Warczących Szprych, gdzie pomysł otrzymał kryptonim Operacja 224. Prawie 230 km trasa stanowiła wyzwanie ambitne i kuszące, gdyż przekraczała dotychczasowe rekordy wszystkich Szprych.Trasa: GreenWay Cieszyn - Kraków (Cieszyn - Pszczyna - Oświęcim - Kraków)
Dystans: 223 km
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 0
No i nadszedł majowy weekend, ten najdłuższy z możliwych, najlepszy czas na ambitne wycieczki. Niestety tym razem prognozy nie były sprzyjające. Pogodynka dosłownie odradzała planowanie wycieczek rowerowych. Mimo wszystko w sobotę o 5:30 po sytej porcji makaronu i przeglądzie rowerków, trzech szalonych cyklistów Komin, Sara i Azari wyruszyli w długą, ciężką podróż w nieznane. Prognozy dla nas nie były pomyślne, wiatr rzecz prosta jak zawsze w twarz no i jeszcze deszcz na dokładkę. Początek był jednak optymistyczny, w świetle wschodzącego słońca pokonywaliśmy pierwsze podjazdy w okolicach Cieszyna. Póki co trasa była mi znana, bez przeszkód dojechaliśmy do Skoczowa i dalej. Niestety kilkanaście kilometrów dalej w Górkach Wielkich daliśmy się nabrać na zmyłkę znakarzy szlaków, którzy wymalowali jakąś nieistniejącą odnogę naszego Greenwaya i tak straciliśmy pół godziny na szukanie szlaku w miejscu gdzie tak naprawdę wiedziałem jak trzeba jechać. Przełknęliśmy jakoś tą wpadkę i pojechaliśmy dalej w stronę Bielska. Przed Bielskiem kończył się odcinek, który zdążyłem wybadać. Tym razem dzięki mapie udało nam się nie pogubić, zaczął natomiast nieśmiało kropić deszczyk. Oczywiście nie zraziło to nas wcale, humory nam dopisywały, a na kolejnych tabliczkach dystans do Krakowa malał. Jednak zaraz za Bielsko-Białą oznaczenia szlaku zniknęły. Po raz kolejny wyciągnęliśmy mapę. Całe szczęście Greenway pokrywał się na tym odcinku ze szlakiem pieszym, który był dość dobrze oznaczony.
Tym drobnym problemom nawigacyjnym towarzyszył wzmagający się deszcz. Co prawda nie była to ulewa, jednak stopniowo zaczęliśmy przemakać. Dodatkowo ja i Azari wyjątkowo optymistycznie nie uwierzyliśmy w prognozy pogody i nie zabraliśmy porządnych kurtek przeciwdeszczowych. Gdy wilgotność naszych ubrań stawała się coraz wyższa postanowiliśmy zakupić zwykłe jednorazowe pelerynki. Cóż, profesjonalnie to nie wyglądaliśmy, ale za to jechało nam się znacznie bardziej komfortowo, no i też można się było pośmiać. W ostatecznym rozrachunku pelerynki te pozwoliły nam dojechać do końca trasy. Póki co jednak do Krakowa pozostawało jeszcze ponad 130km. Czekał nas za to długi mniej wymagający fizycznie płaski odcinek po Kotlinie Oświęcimskiej. Tak wieć pełni optymizmu jechaliśmy naprzód leśnymi drogami w okolicy Zabrzega.
W Zabrzegu zrobiliśmy postój na uzupełnienie zapasów i ruszyliśmy dalej w stronę Goczałkowic i Pszczyny, co oznaczało dla nas przejście na drugą mapę. Przejście to wcale nie było takie proste gdyż na fragmencie, na którym mapy zachodziły na siebie, szlak miał inny przebieg na tych mapach. Dodatkowo oznaczenie w tym miejscu nie było najlepsze i oczywiście wybraliśmy tą złą drogę. Ale nie ma tego złego i przy okazji mieliśmy okazję zobaczyć Zbiornik Goczałkowicki, który zaskoczył nas ukazując się nagle znad zapory. Oczywiście kolejną atrakcją było to, że myląc drogę zjechaliśmy z mapy, całe szczęście przy użyciu kompasu szybko i sprawnie namierzyliśmy szlak. Teraz czekał nas kolejny ciekawy odcinek z Goczałkowic do Pszczyny, ciekawy bo jedyny, którego nie mieliśmy na mapie. Wszystko jednak poszło gładko i punkt 13 zameldowaliśmy się pod Zamkiem w Pszczynie – dokładnie na półmetku trasy. Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia rozpoczęliśmy poszukiwania lokalu, który przyjąłby niezbyt czystych rowerzystów wraz rowerami na obiad. Po krótkich pertraktacjach ugościła nas Pizzeria Primavera. Pizza była pyszna, nabraliśmy sił i daliśmy trochę odpocząć naszym nogom i ...siedzeniom;) Dość niechętnie opuszczaliśmy ten przyjemny, suchy lokal, jednak trzeba nam było jechać dalej.
Niestety padało dalej, a dodatkowo jechaliśmy wprost pod wiatr. Zanim dotarliśmy do Oświęcimia zdarzyło nam się jeszcze raz zgubić, gdyż oznakowanie było znów nienajlepsze. Powoli traciliśmy siły, byliśmy w środku trasy w absolutnie nieznanym nam terenie w dodatku przemoczeni. Leniwie minęliśmy Oświęcim wraz z obozami zagłady i siłą rozpędu dojechaliśmy do stacji kolejowej Dwory, gdzie opuszczony szlaban sprowokował nas do urządzenia postoju. Co tu dużo ukrywać nie chciało nam się jechać dalej. Z niechęcią przełykaliśmy nasze energetyczne żarcie w postaci różnych batonów, czekolad, ciastek i innych rzeczy o nader słodkim smaku przepijanych po prostu wodą. Z nadzieją odliczaliśmy kilometry do wjazdu na mapę okolic Krakowa, sam Kraków był jeszcze daleko. Naszym celem stały się Babice. Z drugiej jednak strony wiedzieliśmy, że czeka nas tam koniec płaskiego odcinka i początek walki z podjazdami. Mimo wszystko odpoczynek podniósł nieco nasz poziom optymizmu i ruszyliśmy dalej nawijać asfalt na koła.
Palmę pierwszeństwa przejął teraz Sara, który miał najwięcej sił, ja jechałem zaraz za nim, a coraz bardziej zmęczony Azar na końcu. Sara bardzo ambitnie podszedł do tego odcinka i to dzięki niemu byliśmy w Bibicach punktualnie o 19. I na tym skończyło się śrubowanie średniej, a zaczął się dramat długich i stromych podjazdów. Mając w nogach ponad 180km musieliśmy się wspiąć pod Zamek Lipowiec, na Rynek w Alwernii i Zamek Tenczyn. Na tych podjazdach potrzebowaliśmy kilku postojów i naprawdę dużego samozaparcia. Walka była ciężka. Co prawda deszcz już przestał padać, ale za to powoli zapadały ciemności. Przy okazji w pewnym momencie wszystkim wyzerowały się liczniki, jak się okazało nie przystosowane do pokazywania czasu jazdy ponad 10 godzin, byliśmy jednak już na swojej ziemi. Od Tenczynka drogę znaliśmy bardzo dobrze, co prawda wydawało nam się że nie ma tam już podjazdów, ale chyba nigdy nie jechaliśmy tędy aż tak zmęczeni. Z drugiej strony coraz bardziej czuliśmy, że uda się nam dojechać i ta optymistyczna myśl dodawała nam sił i przepełniała radością.
Ostatni postój przed Krakowem zrobiliśmy w Kryspinowie, tutaj już odpuściliśmy sobie Greenwaya, który skręca pod Obserwatorium i potem ginie gdzieś w Lasku. Pojechaliśmy prosto do domów szczęśliwi i dumni z siebie, że udało nam się wspólnie pokonać ten dystans.
(A tyłek bolał mnie jak nigdy wcześniej... - przyp. azara)
Zdjęcia:
Tagi:
Szlak Greenways CieszynKomentarze:
brakDodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :)
Dodaj najbliższy wyjazd »
Dodaj najbliższy wyjazd »