Data: 31.08.2008, niedziela

VI Krakowski Maraton MTB

Ten wyjazd znalazł się na 4. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2008

Mapa MTB Marathon 2008 Trasa: trasa maratonu :)
Dystans: 100 km
Przewyższenia: 1752 m
Rowerzystów: 9
Gleb: 1
Gum: 1
Charakterystyka:
Wyścig / Maraton



oczami Komina:



Chłopaki tu zaraz po maratonie wpisali tylko GIGA, GIGA, GIGA, niestety nikt z nich nie pokusił się o napisanie relacji, także niestety jestem zmuszony opisać swoje wrażenia zebrane podczas zmagań na dystansie Mini.



Rok 2008 pod kątem rowerowym niestety dla mnie nie istniał. Jednak nawet, jeśli bym miał nie jeździć wcale to Krakowskiego Maratonu MTB po prostu nie mogę sobie odpuścić. Tak było i tym razem, niestety znając swój bieżący poziom kondycji musiałem uczciwie i szczerze przed sobą przyznać, że w grę wchodzi tylko dystans MINI, wszyscy moi znajomi z niedowierzaniem przyjmowali taką decyzję, prawda jednak była brutalna, nie byłem w siodle już dobre pół roku.



Przygoda z maratonem jak zawsze zaczęła się od biura zawodów i niestety, jak co roku był dramat, bo odebranie chipa, gdy przyjeżdża się godzinę przed startem graniczy z cudem. Oczywiście różne są postawy osób w kolejce, tak naprawdę jednak, gdy już wszyscy czekają na starcie a samemu stoi się jeszcze w kolejce po numerek słuchając komunikatów, że start za pięć minut to generalnie nie jest ciekawie. Ja swój numerek dostałem dosłownie w ostatniej chwili. Ledwo zdążyłem go przymocować i podjechać na koniec barierek a już zaczęło się odliczanie. Żeby w ogóle wystartować musiałem przedrzeć się przez sporą grupę bikerów czekających na start MEGA pół godziny później. Oczywiście w sumie wyszło tak, że ruszałem z samiutkiego końca, końca, gdy mijałem linię mety czołówka już zjeżdżała z Błoń. Tak czy inaczej nie miałem tym razem żadnych ambitnych celów i tego dnia przyświecała mi jedynie idea olimpijska. Mimo wszystko jednak nie wypada być ostatnim na mini, więc korzystając z jakże upierdliwego terenu, jakim są Błonia wyprzedziłem sporą grupę tatusiów i innych niedzielnych bikerów. Oczywiście jechało mi się super, aż do pierwszego podjazdu, gdzie tradycyjnie zacząłem tracić wyrobioną pozycję. Po każdym podjeździe przychodzi jednak zjazd, a tutaj większość peletonu mini bez problemowo biję na głowę. Generalnie mniej więcej do połowy trasy jechało mi się super, mimo że na każdym podjeździe traciłem mozolnie wypracowywane na zjazdach lokaty. Moje morale cierpiało bardzo poważnie, gdy wyprzedzali mnie owi tatusiowie i generalnie wszyscy no, ale czegóż się spodziewać jak się wcale nie trenuje.



Z kilometra na kilometr coraz bardziej odczuwałem brak jakiejkolwiek kondycji i bardzo mnie cieszyło, że trasa mini nie wraca pod ZOO tylko lajtowo trawersuje zbocza Sowińca, po czym szybko odbija na wały Rudawy. Na wałach poczułem już metę i mimo wyraźnego sprzeciwu organizmu podkręciłem lekko tempo co pozwoliło mi wyprzedzić jeszcze parę osób zanim dotarłem to największego siedliska kretów w Krakowie zwanego potocznie Błoniami. Po przekroczeniu linii mety byłem bardzo szczęśliwy, wyników raczej nie chciałem znać i bardziej byłem ciekawy jak radzi sobie Agnieszka nasza pierwsza szprychowa zawodniczka oraz chłopaki, którzy hurtowo pojechali na pętlę GIGA. Kto wie może i oni dopiszą poniżej choć kilka słów o swoich wrażeniach, ja tym czasem obiecuję poprawić się za rok i powalczyć o dobry czas na jednym z dłuższych dystansów.




oczami sary:


Powoli zaczyna się tworzyć tradycja pisania przeze mnie warczących relacji z maratonów krakowskich, dlatego i tym razem poczułem się oddelegowany do tego zadania. Zacząłem realizować je szybko, ale z dokończeniem nie poszło już tak dobrze, bo dopiero w maju 2009 udało mi się wydobyć tekst z otchłani niedokończonych spraw i ostatecznie opublikować, po tym jak miszczu komin stracił już nadzieję, że ktoś się tego podejmie. Jak to mówią lepiej późno niż wcale, zapraszam więc do lektury.



Mógłbym, jak w wielu moich i innych relacjach z tej imprezy podliczyć liczbę zawodników, a żeby bardziej podkreślić ogrom, nawet i kół, które pojawiły się na starcie oraz obowiązkowo napisać, że było to święto kolarstwa górskiego, a pogoda bajecznie dopisała. Jednak wszystko to stało się już tak oczywistą oczywistością, że podkreślanie jej po raz kolejny straciło sens:) Skoncentrujmy się zatem na tym jak wyglądała tegoroczna edycja i jak wypadły w niej Warczące Szprychy.



W tym roku nasza zakręcona drużyna wystawiła reprezentantów na wszystkich możliwych dystansach: Azar, Wojtek i ja na GIGA, Agnieszka na MEGA i wreszcie miszczu Komin (który delikatnie mówiąc koncentrował się w tym roku na przygotowaniach do sezonu 2009, ale i tak respekt, że w ogóle przyjechał) na MINI. Co ciekawe dla Wojtka i Azara był to debiut na najdłuższym dystansie. Ja natomiast ze względu na dłuższą przerwę od jeżdżenia i słabsze przygotowanie fizyczne musiałem liczyć głównie na swoje doświadczenie oraz dobrą znajomość trasy. Rywalizacja zapowiadała się więc ciekawie.



Na moje nieszczęście zająłem sobie dużo słabszą pozycję startową niż Wojtek z Azarem, przez co zostałem trochę w blokach powstrzymany bezwładnością tłumu. Start jak zawsze bolesny ze względu na mocno pofałdowaną murawę Błoń, które podobno były kiedyś gładkie jak stół, jednak czasy te dawno już minęły i ich nawierzchnia jest wyjątkowo niewdzięczna, nawet dla kolarzy górskich. Dalej sprawdzony odcinek rozciągający stawkę podjazd pod Zoo, szeroki zjazd i płaskie drogi gruntowe w okolicach zalewu w Kryspinowie (dokładniej to w Budzyniu, ale jakoś w świadomości społecznej bardziej utrwaliła się nazwa tej pierwszej miejscowości, która leży tuż obok – to tyle w ramach lekcji geografii;)). W Morawicy zaczął się szutrowy podjazd zwieńczony pierwszym „paśnikiem”, po którego osiągnięciu zobaczyłem odjeżdżającego właśnie Azara. Szybko skorzystałem z bufetu i rzuciłem się w dalszą pogoń. Po pięknym zjeździe doliną Półrzeczki przyszedł czas na podjazd, gdzie w oddali znów ujrzałem Azara, do którego powoli odrabiałem straty. Zbliżaliśmy się w końcu do Czułowa i Baczyna, a jako „lokal hiroł” nie mogłem mu tam odpuścić. Wykorzystałem przy tym swoją znajomość trasy, dzięki której w odpowiednim momencie oszczędziłem trochę siły na wyjechanie całego następnego podjazdu, którego trudną technicznie końcówkę większość zawodników prowadziło. Tam właśnie, na 25. kilometrze wyprzedziłem Azara. Chciałem się jakoś odezwać, przywitać, cokolwiek, ale byłem tak zmachany, że nie byłem w stanie wykrztusić ani słowa, za co przepraszam głównego zainteresowanego. Trochę się rozmarzyłem o możliwości dogonienia Wojtka, ale na realizację tej wizji musiałem czekać aż do 50 km, czyli okolic zamku w Tenczynku (a w ramach kolejnej lekcji geografii, to tak naprawdę w Rudnie). Nastąpiło to na płaskim odcinku, więc chwilę porozmawialiśmy, po czym pojechałem trochę wyższym tempem, ale prowadzeniem nie cieszyłem się długo. Wojtek bowiem był w tym roku bardzo dobrze przygotowany i nawet lepsza znajomość trasy nie pozwoliła mi pokonywać jej szybciej niż on. Około 10 kilometrów przejechaliśmy więc wspólnie, jednak mnie siły zaczęły opuszczać coraz bardziej i w końcu przestałem wytrzymywać tempo Wojtka. Po raz ostatni spotkaliśmy się na bufecie w Nielepicach, skąd nawet i razem ruszyliśmy, jednak bardzo szybko stało się jasne, kto w tym roku jako pierwsza szprycha zamelduje się na mecie dystansu GIGA. Nie byłem to z pewnością ja. Przyjąłem więc spokojniejsze niż wcześniej tempo i samotnie zmierzałem w stronę Krakowa. Po raz kolejny udało się bez szwanku pokonać legendarny zjazd w Kochanowie, mimo wybuchowej mieszanki zmęczenia, stromizny, kamieni, kolein i pogubionych przez poprzedników bidonów;) Dalej dość bolesny na tym etapie wyścigu podjazd przez las i ogólnie trochę interwałowy odcinek do okolic lotniska w Balicach, płynnie przechodzący w dość płaski i usypiający dojazd do Lasku Wolskiego. Sporo ludzi mnie w tym miejscu wyprzedziło, jednak spływało to po mnie, bo i tak w przeciwieństwie do większości z nich wiedziałem, że wszystko i tak wyjaśni się w lesie. Tak dokładnie było, wspomniana świadomość pozwoliła mi oszczędzić trochę sił na kilka ciężkich podjazdów, na któych Ci, co wcześniej podkręcili obroty po prostu odpadli. Na metę przyszło mi więc wjechać samotnie, bo właściwie to na szczęście, nie było z kim finiszować. Na szczęście, bo o ile start jest na Błoniach „tylko” bolesny, to szybki finisz jest już prawdziwym dramatem – choć trzeba przyznać, że kiedy raz w mojej karierze udało mi się kogoś po zaciętej walce wyprzedzić tuż przed kreską, satysfakcja była ogromna:)



Wojtek w tym czasie delektował się już makaronem, a z kolei podczas mojego wliczonego w cenę imprezy posiłku dołączył do nas Azar. Mimo, że różnice czasowe oceniane na oko wydawały nam się znacznie większe, to okazało się, że cała nasza trójka, według oficjalnej klasyfikacji zmieściła się w rozpiętości zaledwie 15 minut! Mimo tak spektakularnie wyrównanego poziomu, który zaprezentowaliśmy, chciałbym podkreślić, że chłopaki (Wojtek i Azar) świetnie zadebiutowali na dystansie GIGA i odwalili kawał świetnej roboty. Mnie natomiast uratowało po prostu doświadczenie w rywalizacji na takich dystansach i dobra znajomość tej konkretnej trasy. Podobno doświadczenie, to też składowa formy, ale mam nadzieję, że w następnej edycji będzie ona u mnie bazować na czymś więcej;)



Tegoroczna edycja obfitowała w sprawdzone rozwiązania – trasa była w 99% taka sama jak przed rokiem. Cieszy fakt, że trasa GIGA była znowu jedną wielką pętlą, a nie dwoma kółkami, mam nadzieję, że tak zostanie już na stałe. Wyników tym razem nie publikuję, ujmę je może tak: były całkiem dobre, jak na to, że statystycznie co 5,5 wycieczki w sezonie 2008 ktoś ze składu szprychowego meldował się na porodówce;) Najważniejsze, że ekipa dopisała i wszyscy cali dojechali do mety. I oby przynajmniej tak było co roku... a wyniki mogą sobie pozostać tylko dodatkiem.







Dane i wykresy:


Mapa i dane samego trasy

GPS Track




Mapa:












Otwórz dużą mapę w osobnym oknie


Otwórz w Google Earth






Autor relacji:

Sara sara

login nr m-ce open m-ce kat. czas rating open rating
wojtek_bleble
M3
3593 183 / 227 62 / 81 06:10:35 62,330% 62,811%
Sara sara
M2
1986 196 / 227 82 / 88 06:22:55 60,322% 60,322%
azari
M2
2066 200 / 227 84 / 88 06:25:41 59,889% 59,889%

* rating - czas zwycięzcy kategorii / czas zawodnika
** rating open - czas zwycięzcy wyścigu / czas zawodnika


login nr m-ce open m-ce kat. czas rating open rating
miszczu komin
M2
6511 269 / 396 74 / 90 01:52:07 62,316% 62,361%

* rating - czas zwycięzcy kategorii / czas zawodnika
** rating open - czas zwycięzcy wyścigu / czas zawodnika


login nr m-ce open m-ce kat. czas rating open rating
aga
K2
3697 517 / 663 18 / 23 04:34:03 56,662% 69,458%

* rating - czas zwycięzcy kategorii / czas zawodnika
** rating open - czas zwycięzcy wyścigu / czas zawodnika



Uczestnicy:

piter
Piotr Kędra
aga
Agnieszka
usiu
Łukasz Wójcik
Sara sara
Michał Sarapata
wojtek_bleble
Wojciech Łazowski
miszczu komin
Przemek Mrozek
azari
Piotr Idzi
artur
Artur
Gleby: 1 Gumy: 1
art
Artur Musz

Zdjęcia:

Tagi:

Maraton Krakowski

Komentarze:

brak

Dodaj komentarz: