Nie ma Wrrr Wrrr bez Cesarskoje Igristoje
Dystans: 45 km
Przewyższenia: 502 m
Rowerzystów: 6
Gleb: 2
Gum: 0
Charakterystyka:
Wyjazd nocny
Snowbike
Tym razem frekwencja musiała dopisać, aby wziąć udział w tym wyjeździe niektórzy przekładali imprezy rodzinne bądź prywatne, bo takiego wyjazdu się nie odpuszcza. W sumie przyjechało pięciu warczących bikerów, a Sara zabrał ze sobą jeszcze Dorotkę. Gdy już wszyscy się zebrali ruszyliśmy w stronę Skałek Twardowskiego, które miały być pierwszym miejscem do przetestowania oświetlenia. A było co testować, bo Abdul skonstruował specjalne oświetlenie dodatkowe. Okazało się jednak, że miejskie światła tak doskonale odbijają się od śniegu i chmur, że w zasadzie wszystko widać. W sumie było nam to na rękę, bo z racji niskiej temperatury niewiele z zabranych przez nas lampek świeciło do końca. Prawdę mówiąc niektóre w ogóle nie świeciły już od początku:/ W każdym razie na Skałkach pojechaliśmy starym niebieskim szlakiem do Tyńca, który obecnie nie jest już znakowany. Cała nawigacja była oparta na mojej pamięci, tyle że ja już dawno tym szlakiem nie jechałem, a tym bardziej w nocy. Z drugiej strony trzeba przyznać, że trasą tą jeździliśmy wiele razy i raczej nie było problemów ze zgubieniem się, mogliśmy się więc skupić na kontroli jazdy. Nie było to wcale proste zadanie, temperatura była ujemna, a pod śniegiem nie rzadko był lód. Wkrótce ja miałem się o tym bardzo boleśnie przekonać. Gdy przejeżdżaliśmy przez Pychowice, na prostej mogłoby się wydawać drodze, nagle uślizgnęło mi się tylne koło i w ułamku sekundy leżałem już na twardym lodzie boleśnie obijając tyłek. Moja gleba bardzo podziałała na wyobraźnię pozostałych i jakoś tak wszyscy ostrożniej potem jechali. Dalsza droga do Skotnik nie zapisała się w mojej pamięci niczym szczególnym, nie można jednak powiedzieć żebyśmy się nie bawili dobrze. Humory wszystkim dopisywały, a nastrój był iście świąteczny. Zjeżdżając ze Skotnik ze smutkiem odnotowaliśmy wyasfaltowanie zjazdu do wiaduktu na obwodnicą, no cóż za to V max będzie lepsze:)
W końcu skręciliśmy w lewo w Podgórki Tynieckie, po wjeździe do lasu zrobiło się ciemniej, ale dalej spokojnie można było poradzić sobie bez lampek. Na podjeździe wybił nas z rytmu jakiś zbłąkany kierowca w swoim blachosmrodzie, co on tam robił nie wiemy. Zjazd w kierunku Skawiny, z racji obfitości oblodzonych kolein pełen był zdarzeń o mały włos, ale nikt tutaj nie ucierpiał. Pojechaliśmy dalej skręcając w prawo, polną drogą pod lasem, pełną kałuż, to chyba jeden z mniej ciekawych fragmentów trasy. Jednak cały czas trzeba było być skupionym, aby nie stracić równowagi, jednocześnie wypatrywaliśmy kolejnego skrętu w inną leśną drogę. Tym razem jakoś się udało. Trasa jednak stawała się coraz trudniejsza, zaczynały się podjazdy, a raczej podejścia, no i nawigacja w lesie w nocy:) Ale my przecież lubimy wyzwania! Tak czy inaczej w końcu się pomyliłem. Gdy skręciliśmy w jedną ze ścieżek coś mi nie pasowało, im jechaliśmy dalej tym bardziej byłem pewien, że pojechaliśmy źle. Szybko zawróciliśmy na prawidłową trasę, do skrętu, który był 300m dalej. Po wyświetleniu w domu tracka z GPS okazało się, że wcale nie musieliśmy wracać, ale co tam, trzeba być perfekcjonistą, a my mieliśmy jechać szlakiem!
Gdy już skręciliśmy tam gdzie trzeba czekało na nas standardowe podejście. Oczywiście próbowaliśmy wyjechać, ale było to możliwe tylko do pewnego momentu. Jak zawsze po podjeździe czekał na nas zjazd. Całkiem stromy i dość trudny w zimowo śniegowych warunkach. Dzięki temu zjazdowi Abdul w końcu przyznał, że nawet najlepsze V brake’ki nie mogą dorównać w zimie hamulcom tarczowym. Dalsza jazda była czystą przyjemnością, najpierw lekki podjazd, potem zjazd malowniczym wąwozem. Zjazd zwłaszcza trudny dla tych, którym już wysiadły lampki. Końcowy odcinek szlaku niestety ominęliśmy z uwagi na mój błąd, ale i tak wszyscy myśleli już o ciepłej herbatce i zimnym szampanie, więc nikt się tym za bardzo nie przejął i całym peletonem ruszyliśmy na przystań w Tyńcu.
Przyszedł czas na uroczystego szampana, zagryzanego słodyczami, okraszonego odrobiną wiśniówki oraz ciepłą herbatką. Pyszności te zaowocowały wspaniałym nastrojem i pomysłem na ciekawsze zakończenie trasy. Postanowiliśmy pojechać na Kopiec Piłsudskiego. Ponieważ robiło nam się coraz zimniej, czym prędzej wdrożyliśmy w życie ten pomysł kierując się bezpośrednio na stopień Kościuszki. Tutaj na nowiutkiej kładce rowerowej czekała nas niespodzianka, w postaci jakiegoś budowlanego ustrojstwa, które blokowało cały przejazd. Warczących Szprych jednak nie jest tak łatwo powstrzymać. Z nieoczekiwaną przeszkodą poradziliśmy sobie szybko i sprawnie. Gdy dotarliśmy do Wodociągów opuścił nas Azar, który umówiony był gdzieś na mieście, chwilę później odłączyła od nas Dorotka, wspinaczkę na kopiec podjęliśmy więc w czwórkę. Po 25 minutach podziwialiśmy nocną panoramę Krakowa z najwyższego punktu w mieście. Podczas zasłużonego odpoczynku wykończyliśmy ocalałe zapasy herbaty i wszelakich smakołyków i ruszyliśmy dziarsko w dół, tradycyjnie już czerwonym szlakiem, a potem na Wesołą Polanę.
Tym mocnym akcentem zakończyliśmy nasz dwusetny wyjazd, który jak na zimowe warunki trwał wyjątkowo długo, bo aż pięć godzin. Mimo najlepszych ubrań, herbatek z prądem i rozgrzewających podjazdów, po takim czasie snowbikowania, każdy marzy przed wszystkim o ciepłej kąpieli. Pognaliśmy więc do naszych ciepłych domków, myśląc już o kolejnych wyjazdach...
Uczestnicy:
Zdjęcia:
Tagi:
Tyniec szampanKomentarze:
brakDodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Dodaj najbliższy wyjazd »