Cappuccino, czyli mokro w butach
Dystans: 50 km
Przewyższenia: 382 m
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 0
Snowbike
Pod Mostem nawet punktualnie zjawili się oprócz mnie Azar i Abdul. Abdul przyjechał w nowej kurteczce. Jakby nie było to kurtka lidera, bo właśnie objął samodzielne prowadzenie w tegorocznej statystyce. Bez zbędnego gadania ruszyliśmy w stronę Szlaku Rowerowego Gminy Zielonki, mając nadzieję, że poza miastem jest równie mało śniegu co w mieście. Chyba trochę przeczuwaliśmy, że nie koniecznie tak będzie, ale sprawdzić trzeba było. Szybko okazało się, że z terenowej wycieczki rowerowej wyjdzie nam co najwyżej spacer na przemoczenie butów. Trzeba było wdrożyć asfaltowy plan zapasowy. Skręciliśmy w stronę Zielonek gdzie czekała nas jeszcze kilometrowa walka na zaśnieżonej polnej drodze, a potem wskoczyliśmy na asfalt. Podczas tego polnego kawałka Abdul miał drobne problemy z zacinaniem się napędu. Pomimo szczegółowych badań nie zlokalizowaliśmy źródła problemu, jak się potem okazało problem zniknął sam.
My tymczasem podążaliśmy drogą Kraków Skała. Pogoda postanowiła nas trochę postraszyć i w miejsce ciepłego słoneczka pojawiła się wielka chmura miotająca w nas zmarznięty deszcz, który niesiony dość silnym wiatrem walił nas nieprzyjemnie po twarzy. To był dodatkowy powód, dla którego skręciliśmy na Giebułtów. Po małym postoju przy sklepie ruszyliśmy czerwonym pieszym szlakiem w kierunku Kwietniowych Dołów, które miały nam dać okazję do terenowej jazdy. Wobec naszego uporu w temacie dalszej jazdy, pogoda odpuściła i znów towarzyszyło nam słońce. My tymczasem dotarliśmy do zjazdu, który nie zawiódł naszych oczekiwań. Łatwo nie było, obeszło się jednak bez gleb, ale najważniejsze, że nasza potrzeba jazdy w terenie została zaspokojona. I tak znaleźliśmy się w Dolinie Prądnika, którą przemierzyliśmy spokojnym tempem, rozjeżdżając kałuże w kolorze Cappuccino i debatując na różne rowerowe tematy. Gdy dotarliśmy do źródełka, wypakowaliśmy wszelkie dobra przytaszczone w plecakach i oddaliśmy się konsumpcji.
Tymczasem zrobiła się już, 14: 30 więc dosiedliśmy nasze stalowe lub aluminiowe rumaki (w zależności od tego, kto czym dysponuje) i ruszyliśmy w dół doliny do domu. Żeby nie zabrakło atrakcji to już po kilku kilometrach rozsypał mi się pedał w sposób analogiczny jak Abdulowi kilka wycieczek wcześniej, czyli spadając z osi. Na szczęście nie jest to usterka uniemożliwiająca dalszą jazdę, ale i tak mogłem być zły na siebie, bo ze zwykłego lenistwa nie wymieniłem pedałów na nowe przed wyjazdem. A miałem je gotowe gdyż i tak moje pedały nadawały się już do wymiany. Tak czy inaczej ruszyliśmy dalej, było lekko z górki i z wiatrem, więc jechaliśmy całkiem raźno. Abdul z Azarem ścigali się jeszcze do tablic Krakowa, Abdul wygrał do pierwszej tablicy, a kilometr dalej była tablica z herbem, którą pierwszy minął Azar. Rozjeżdżając się do domu wszyscy mieliśmy nadzieję, że za tydzień będzie już po odwilży i będzie można normalnie pochlapać się błotem.
Zdjęcia:
Tagi:
Dolina PrądnikaKomentarze:
brakDodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Dodaj najbliższy wyjazd »