Dzięki temu wyjazdowi awansowałem w "tabeli wszechczasów" o 4 miejsca! :P
Data: 2.01.2010, sobota
Nowy sezon, to zawsze nowe plany i entuzjazm, więc mimo panującej zimy, w styczniu frekwencja zawsze dopisuje. Tak było i tym razem, sezon zaczęliśmy od wycieczki w sześcioosobowym składzie, pomimo że dwóch niedoszłych uczestników tego wyjazdu się nie pojawiło. A miał być to Buli, który dawno już z nami nie jeździł poza maratonami oraz MC, który tego dnia świętował kolejne urodziny. Miał być solenizant, miał być szampan, więc jak szampan to trasa do Tyńca.
Gdy już minęły wszelkie możliwe interpretacje kwadransa studenckiego i sprawdziliśmy, że na nikogo już nie czekamy. Ruszyliśmy w stronę skałek Twardowskiego. Oczywiście standardowo trzeba było wysłuchać Abdula, który właśnie stamtąd przyjechał, ale to już taka mała tradycja.
Już na skałkach trochę sobie pofolgowaliśmy wybierając te trudniejsze ścieżki, a następnie ruszyliśmy śladem dawnego niebieskiego szlaku rowerowego do Tyńca. Śniegu niby dużo nie było, więc jechało nam się całkiem fajnie. Jak to zwykle w styczniu bywa nasze rozmowy skupiały się na wielce ambitnych planach rowerowych na nowy rok. Jazda bądź, co bądź również była ciekawa i przyjemna. Przy okazji tempo mieliśmy nie najgorsze, bo konsekwentnie trzymaliśmy się planu, że pierwszy postój będzie w Tyńcu. Zresztą w zimie jakoś łatwiej to przychodzi, bo nikt nie chce specjalnie marznąć. Gdyby nie moja drobna wpadka nawigacyjna to w ogóle byłoby ekstra, ale cóż zdarza się najlepszym. Po wpadce nawigacyjnej zdarzył mi się jeszcze mały wypadek przy zjeździe w lesie, gdy uciekło mi przednie koło. Nie zasługiwało to jednak na nic więcej niż 0,5 punktu do statystyk. Tak czy inaczej do Tyńca dotarliśmy bez większych przygód i jak zwykle rozłożyliśmy się na przystani dzieląc się tym, kto co miał.
Gdy już zaczęło nam się robić zimno, wskoczyliśmy na nasze rowery i ruszyliśmy z powrotem śladami, również nieistniejącego czerwonego szlaku rowerowego. Tu było już trudniej zwłaszcza, gdy dotarliśmy do miejsca gdzie kiedyś była ścieżka prowadząca do ul Winnickiej. Teraz był to raczej opustoszały poligon, lub parking koparek. W każdym razie niezłe bagno, przez które nie każdemu udało się przejechać suchą stopą. Została nam jeszcze tylko jedna atrakcja w postaci podjazdu pod ruiny fortu w Bodzowie. Potem już grzecznie pojechaliśmy wałami z powrotem na Skałki i do domów zadowoleni z bardzo udanej inauguracji sezonu.
Urodzinowi dezerterzy
Rozpoczęcie sezonu mieliśmy połączyć z urodzinami MCiego. Niestety solenizant się nie pojawił. Nie pojawił się także Buli, który również miał się pojawić, ale i tak było nas w sumie 6 osób więc bardzo zacnie, zwłaszcza że warunki do jazdy były surowe.Nowy sezon, to zawsze nowe plany i entuzjazm, więc mimo panującej zimy, w styczniu frekwencja zawsze dopisuje. Tak było i tym razem, sezon zaczęliśmy od wycieczki w sześcioosobowym składzie, pomimo że dwóch niedoszłych uczestników tego wyjazdu się nie pojawiło. A miał być to Buli, który dawno już z nami nie jeździł poza maratonami oraz MC, który tego dnia świętował kolejne urodziny. Miał być solenizant, miał być szampan, więc jak szampan to trasa do Tyńca.
Gdy już minęły wszelkie możliwe interpretacje kwadransa studenckiego i sprawdziliśmy, że na nikogo już nie czekamy. Ruszyliśmy w stronę skałek Twardowskiego. Oczywiście standardowo trzeba było wysłuchać Abdula, który właśnie stamtąd przyjechał, ale to już taka mała tradycja.
Już na skałkach trochę sobie pofolgowaliśmy wybierając te trudniejsze ścieżki, a następnie ruszyliśmy śladem dawnego niebieskiego szlaku rowerowego do Tyńca. Śniegu niby dużo nie było, więc jechało nam się całkiem fajnie. Jak to zwykle w styczniu bywa nasze rozmowy skupiały się na wielce ambitnych planach rowerowych na nowy rok. Jazda bądź, co bądź również była ciekawa i przyjemna. Przy okazji tempo mieliśmy nie najgorsze, bo konsekwentnie trzymaliśmy się planu, że pierwszy postój będzie w Tyńcu. Zresztą w zimie jakoś łatwiej to przychodzi, bo nikt nie chce specjalnie marznąć. Gdyby nie moja drobna wpadka nawigacyjna to w ogóle byłoby ekstra, ale cóż zdarza się najlepszym. Po wpadce nawigacyjnej zdarzył mi się jeszcze mały wypadek przy zjeździe w lesie, gdy uciekło mi przednie koło. Nie zasługiwało to jednak na nic więcej niż 0,5 punktu do statystyk. Tak czy inaczej do Tyńca dotarliśmy bez większych przygód i jak zwykle rozłożyliśmy się na przystani dzieląc się tym, kto co miał.
Gdy już zaczęło nam się robić zimno, wskoczyliśmy na nasze rowery i ruszyliśmy z powrotem śladami, również nieistniejącego czerwonego szlaku rowerowego. Tu było już trudniej zwłaszcza, gdy dotarliśmy do miejsca gdzie kiedyś była ścieżka prowadząca do ul Winnickiej. Teraz był to raczej opustoszały poligon, lub parking koparek. W każdym razie niezłe bagno, przez które nie każdemu udało się przejechać suchą stopą. Została nam jeszcze tylko jedna atrakcja w postaci podjazdu pod ruiny fortu w Bodzowie. Potem już grzecznie pojechaliśmy wałami z powrotem na Skałki i do domów zadowoleni z bardzo udanej inauguracji sezonu.
Uczestnicy:
Zdjęcia:
Tagi:
Tyniec gęś gęgawa Bodzów snowbikeDodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :)
Dodaj najbliższy wyjazd »
Dodaj najbliższy wyjazd »