...pikny skład "lodołamaczy" się zebrał
Data: 28.02.2010, niedziela
Tego roku byliśmy świadkami jednej z najdłuższych zim. W każdym razie ja sobie nie przypominam żeby śnieg leżał dłużej niż w tym roku. Po każdej zimie przychodzi jednak odwilż. Odwilż wyglądała naprawdę poważnie, momentami było ponad 10 stopni. Niestety mimo że trwała ona blisko półtora tygodnia nie zdołała stopić całości śniegu. Mimo wszystko dało się wyczuć powiew optymizmu, który zaowocował bliżej nieokreśloną koncepcją wyjazdu. Spotkało się to z nadzwyczaj dobrym odbiorem I po dwutygodniowej przerwie warcząca ekipa znów pojawiła się pod Mostem Grunwaldzkim.
Pierwsza atrakcja wyjazdu to łabądź, który wylądował na torowisku na Moście. Po chwili zastanowienia postanowiliśmy jednak zostawić reakcję odpowiednim służbom. Ku naszemu zaskoczeniu informacja o tym łabędziu pojawiła się następnego dnie w prasie. My stanęliśmy natomiast przed innym szalenie poważnym dylematem – gdzie jechać. Niby już odwilż I wszystkich ciągnęło za miastu, a z drugiej strony trochę śniegu jeszcze leży i z pewnością mocno będzie utrudniał jazdę. Ostatecznie z braku innych propozycji wszyscy przystali na moją propozycję żeby pojechać zielonym szlakiem z Salwatora na Kryspinów, a w razie niedosytu pojechać dalej do Doliny Mnikowskiej.
Ruszyliśmy więc po raz kolejny w tym roku w stronę Lasku Wolskiego, po podjeździe aleją Waszyngtona i paruset metrach asfaltowej alejki skręciliśmy w teren. Żarty się skończyły, w przeważającej większości środkiem ścieżki biegł zamarznięty jęzor lodu, o różnej szerokości. Stwarzało to bardzo duże problemy w utrzymaniu toru jazdy, ale dla nas było to raczej kolejne wyzwanie. No, Dorotka wszakże nie była zachwycona, bo następnego dnia jechała na zawody snowboardowe i bardzo chciała wrócić z tej wycieczki bez obrażeń. Gdy już trochę przywykliśmy do tych warunków, szlak poprowadził nas na bardzo stromy zjazd, którym chyba nigdy wcześniej nie zjeżdżaliśmy. Przyznam, że była chwila zwątpienia, czy może jednak nie powinniśmy zmienić trasy, ale potem doszliśmy do wniosku że nie taki diabeł straszny...i pojechaliśmy. Oczywiście ja pierwszy bo jestem najgłupszy:) Wyszło mi całkiem nieźle, zaraz po mnie pojechał Abdul. Sara i Azar nie docenili trudności tej trasy i dopisali do swoich tegorocznych osiągnięć po 0,5 gleby. MC pojechał rozważnie i jeszcze załąpał się na fotkę. Dorotka postanowiła natomiast nie ryzykować.
Następny odcinek częściowo zmusił nas do chodzenia z czego nie byliśmy zadowoleni. Z tego powodu postanowiliśmy ominąć Poniedziałkowy Dół i podjechać asfaltem w stronę ZOO. Przy Babie Jadze wróciliśmy jednak na trasę i kontynuowaliśmy tryb jeżdżono-chodzony, co z uwagi na trudne warunki terenowe było niestety koniecznością. Z drugiej strony sprzyjało to rywalizacji typu kto wyżej zajedzie, co w niektórych miejscach doprowadzało do spektakularnych przejazdów naprawdę trudnych technicznie oblodzonych podjazdów.
W duchu rywalizacji dotarliśmy do Kopca Piłsudskiego co zwiastowało nadejście większej ilości zjazdów. Nieco zmęczeni podjeżdżaniem i podchodzeniem zrobiliśmy sobie przerwę by następnie ruszyć dalej w stronę Obserwatorium UJ.Słoneczko zaczynało już coraz mocniej przygrzewać i oprócz lodu pojawiło się błotko. My w zasadzie mieliśmy przed sobą już tylko zjazd do Kryspinowa, urozmaicaliśmy go sobie rozjeżdżając z dziecięcym entuzjazmem, wszelkie napotkane zamarznięte kałuże.
Gdy już przejechaliśmy cały zielony szlak, stanęliśmy przed dylematem, co dalej. Wtedy MC zarzucił pomysł żeby po prostu objechać dookoła zalew. Pomysł nam się spodobał, zwłaszcza że po chwili okazało się że Kryspinów wciąż jest całkowicie zamarznięty i to całkiem solidnie bo na lodzie wędkuje spora liczba amatorów kijka, żyłki i haczyka. Chyba wszystkim przeszła wtedy przez głowę myśl że fajnie było by pojeździć po zamarzniętym jeziorze. Zaraz potem jednak dało się słyszeć głosy rozsądku, nie ja nie pojadę, nie ma szans. Przecież od kilkunastu dni jest odwilż, powyżej 10 stopni... itd. Jednym słowem nikt nie miał ochoty poodejmowania takiego ryzyka...na razie. Gdy tak jechaliśmy po ścieżkach wzdłuż brzegu, ja pierwszy zdecydowałem się wjechać na lód tuż przy brzegu. Wyglądał na całkiem stabilny, ale jednak zaraz wróciłem na twardy ląd. Chwilę potem badaliśmy już czy da się przeprawić w poprzek dziesięciometrowej zatoczki, tym razem przodownikiem był Abdul. W sumie wszyscy przeszli lub przejechali ten odcinek, z tym że koła rowerów zapadały się gdzieniegdzie parę centymetrów przez wierzchnią warstwę lodu, zatrzymując się na dobrze zmrożonej dolnej warstwie. To przekonało mnie,Dorotkę i Sarę żeby spróbować wyjechać trochę dalej od brzegu, przecinając kolejną zatoczkę tym razem już jadąc ok 100 metrów po lodzie. Tym bardziej że jazda po lodzie była znacznie wygodniejsza niż po grząskiej ścieżce wzdłuż brzegu.
Ostatecznie po wstępnym oswojeniu się z jazdą po lodzie i sprawdzeniu na krótszych odcinka tego co może nas spotkać, pojawił się pomysł żeby przejechać Kryspinów w poprzek w najwęższym miejscu do którego akurat dojechaliśmy. Nie wszyscy byli do tego pomysłu przekonani, ale część z nas naprawdę bardzo chciała tego spróbować. Pierwszy pojechałem ja, bazując na wcześniejszych doświadczeniach postanowiłem się porządnie rozpędzić, co pozwalało na pokonanie siłą pędu pojawiających się nieco nadtopionych z wierchu miejsc. Trzeba przyznać że przy takim przejeździe poziom adrenaliny podnosił się niesamowicie. Ostatecznie wszyscy zdecydowali się spróbować i na drugim brzegu naprawdę czuć było wielką euforię, że znów przekroczyliśmy jakąś kolejną barierę, zrobiliśmy coś nowego, nietuzinkowego. Oczywiście niektórzy tak się rozkręcili że postanowili jeszcze wykonać dodatkową pętelkę po lodzie. Najlepiej tę dodatkową pętelkę zapamięta Abdul który 15 m przed brzegiem omal nie zaliczył gleby wpadając w bardziej rozmarzniętą dziurę.
Po tym incydencie uznaliśmy że dawka adrenaliny byłą wystarczająca i zadecydowaliśmy że spokojnie możemy wrócić najbardziej lajtową drogą czyli przez Tor Kajakowy i wałami.
Okazało się że mimo niesprzyjających warunków udało nam się przejechać całkiem fajną trasą, i po raz kolejny odkryć w Lasku nowe rzeczy, a przygody na lodzie zdecydowanie na długo zostaną nam w pamięci.
14:59 4.03.2010
21:28 7.03.2010
Warczące Lodołamacze
Ten wyjazd znalazł się na 2. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2010
Trasa: Most Grunwaldzki - zielony szlak - Lasek Wolski - Kryspinów - Wały
Dystans: 41 km
Przewyższenia: 350 m
Rowerzystów: 6
Gleb: 1.5
Gum: 0
Snowbike
Szalona jazda po zamarzniętym Kryspinowie, czyli szprychy wiecznie młode...Trasa: Most Grunwaldzki - zielony szlak - Lasek Wolski - Kryspinów - Wały
Dystans: 41 km
Przewyższenia: 350 m
Rowerzystów: 6
Gleb: 1.5
Gum: 0
Snowbike
Tego roku byliśmy świadkami jednej z najdłuższych zim. W każdym razie ja sobie nie przypominam żeby śnieg leżał dłużej niż w tym roku. Po każdej zimie przychodzi jednak odwilż. Odwilż wyglądała naprawdę poważnie, momentami było ponad 10 stopni. Niestety mimo że trwała ona blisko półtora tygodnia nie zdołała stopić całości śniegu. Mimo wszystko dało się wyczuć powiew optymizmu, który zaowocował bliżej nieokreśloną koncepcją wyjazdu. Spotkało się to z nadzwyczaj dobrym odbiorem I po dwutygodniowej przerwie warcząca ekipa znów pojawiła się pod Mostem Grunwaldzkim.
Pierwsza atrakcja wyjazdu to łabądź, który wylądował na torowisku na Moście. Po chwili zastanowienia postanowiliśmy jednak zostawić reakcję odpowiednim służbom. Ku naszemu zaskoczeniu informacja o tym łabędziu pojawiła się następnego dnie w prasie. My stanęliśmy natomiast przed innym szalenie poważnym dylematem – gdzie jechać. Niby już odwilż I wszystkich ciągnęło za miastu, a z drugiej strony trochę śniegu jeszcze leży i z pewnością mocno będzie utrudniał jazdę. Ostatecznie z braku innych propozycji wszyscy przystali na moją propozycję żeby pojechać zielonym szlakiem z Salwatora na Kryspinów, a w razie niedosytu pojechać dalej do Doliny Mnikowskiej.
Ruszyliśmy więc po raz kolejny w tym roku w stronę Lasku Wolskiego, po podjeździe aleją Waszyngtona i paruset metrach asfaltowej alejki skręciliśmy w teren. Żarty się skończyły, w przeważającej większości środkiem ścieżki biegł zamarznięty jęzor lodu, o różnej szerokości. Stwarzało to bardzo duże problemy w utrzymaniu toru jazdy, ale dla nas było to raczej kolejne wyzwanie. No, Dorotka wszakże nie była zachwycona, bo następnego dnia jechała na zawody snowboardowe i bardzo chciała wrócić z tej wycieczki bez obrażeń. Gdy już trochę przywykliśmy do tych warunków, szlak poprowadził nas na bardzo stromy zjazd, którym chyba nigdy wcześniej nie zjeżdżaliśmy. Przyznam, że była chwila zwątpienia, czy może jednak nie powinniśmy zmienić trasy, ale potem doszliśmy do wniosku że nie taki diabeł straszny...i pojechaliśmy. Oczywiście ja pierwszy bo jestem najgłupszy:) Wyszło mi całkiem nieźle, zaraz po mnie pojechał Abdul. Sara i Azar nie docenili trudności tej trasy i dopisali do swoich tegorocznych osiągnięć po 0,5 gleby. MC pojechał rozważnie i jeszcze załąpał się na fotkę. Dorotka postanowiła natomiast nie ryzykować.
Następny odcinek częściowo zmusił nas do chodzenia z czego nie byliśmy zadowoleni. Z tego powodu postanowiliśmy ominąć Poniedziałkowy Dół i podjechać asfaltem w stronę ZOO. Przy Babie Jadze wróciliśmy jednak na trasę i kontynuowaliśmy tryb jeżdżono-chodzony, co z uwagi na trudne warunki terenowe było niestety koniecznością. Z drugiej strony sprzyjało to rywalizacji typu kto wyżej zajedzie, co w niektórych miejscach doprowadzało do spektakularnych przejazdów naprawdę trudnych technicznie oblodzonych podjazdów.
W duchu rywalizacji dotarliśmy do Kopca Piłsudskiego co zwiastowało nadejście większej ilości zjazdów. Nieco zmęczeni podjeżdżaniem i podchodzeniem zrobiliśmy sobie przerwę by następnie ruszyć dalej w stronę Obserwatorium UJ.Słoneczko zaczynało już coraz mocniej przygrzewać i oprócz lodu pojawiło się błotko. My w zasadzie mieliśmy przed sobą już tylko zjazd do Kryspinowa, urozmaicaliśmy go sobie rozjeżdżając z dziecięcym entuzjazmem, wszelkie napotkane zamarznięte kałuże.
Gdy już przejechaliśmy cały zielony szlak, stanęliśmy przed dylematem, co dalej. Wtedy MC zarzucił pomysł żeby po prostu objechać dookoła zalew. Pomysł nam się spodobał, zwłaszcza że po chwili okazało się że Kryspinów wciąż jest całkowicie zamarznięty i to całkiem solidnie bo na lodzie wędkuje spora liczba amatorów kijka, żyłki i haczyka. Chyba wszystkim przeszła wtedy przez głowę myśl że fajnie było by pojeździć po zamarzniętym jeziorze. Zaraz potem jednak dało się słyszeć głosy rozsądku, nie ja nie pojadę, nie ma szans. Przecież od kilkunastu dni jest odwilż, powyżej 10 stopni... itd. Jednym słowem nikt nie miał ochoty poodejmowania takiego ryzyka...na razie. Gdy tak jechaliśmy po ścieżkach wzdłuż brzegu, ja pierwszy zdecydowałem się wjechać na lód tuż przy brzegu. Wyglądał na całkiem stabilny, ale jednak zaraz wróciłem na twardy ląd. Chwilę potem badaliśmy już czy da się przeprawić w poprzek dziesięciometrowej zatoczki, tym razem przodownikiem był Abdul. W sumie wszyscy przeszli lub przejechali ten odcinek, z tym że koła rowerów zapadały się gdzieniegdzie parę centymetrów przez wierzchnią warstwę lodu, zatrzymując się na dobrze zmrożonej dolnej warstwie. To przekonało mnie,Dorotkę i Sarę żeby spróbować wyjechać trochę dalej od brzegu, przecinając kolejną zatoczkę tym razem już jadąc ok 100 metrów po lodzie. Tym bardziej że jazda po lodzie była znacznie wygodniejsza niż po grząskiej ścieżce wzdłuż brzegu.
Ostatecznie po wstępnym oswojeniu się z jazdą po lodzie i sprawdzeniu na krótszych odcinka tego co może nas spotkać, pojawił się pomysł żeby przejechać Kryspinów w poprzek w najwęższym miejscu do którego akurat dojechaliśmy. Nie wszyscy byli do tego pomysłu przekonani, ale część z nas naprawdę bardzo chciała tego spróbować. Pierwszy pojechałem ja, bazując na wcześniejszych doświadczeniach postanowiłem się porządnie rozpędzić, co pozwalało na pokonanie siłą pędu pojawiających się nieco nadtopionych z wierchu miejsc. Trzeba przyznać że przy takim przejeździe poziom adrenaliny podnosił się niesamowicie. Ostatecznie wszyscy zdecydowali się spróbować i na drugim brzegu naprawdę czuć było wielką euforię, że znów przekroczyliśmy jakąś kolejną barierę, zrobiliśmy coś nowego, nietuzinkowego. Oczywiście niektórzy tak się rozkręcili że postanowili jeszcze wykonać dodatkową pętelkę po lodzie. Najlepiej tę dodatkową pętelkę zapamięta Abdul który 15 m przed brzegiem omal nie zaliczył gleby wpadając w bardziej rozmarzniętą dziurę.
Po tym incydencie uznaliśmy że dawka adrenaliny byłą wystarczająca i zadecydowaliśmy że spokojnie możemy wrócić najbardziej lajtową drogą czyli przez Tor Kajakowy i wałami.
Okazało się że mimo niesprzyjających warunków udało nam się przejechać całkiem fajną trasą, i po raz kolejny odkryć w Lasku nowe rzeczy, a przygody na lodzie zdecydowanie na długo zostaną nam w pamięci.
Uczestnicy:
Zdjęcia:
Tagi:
Kryspinów lód lodzik snowbike jezioro zamarznięteKomentarze:
Jaaaa ale super! :D
Szczytem odpowiedzialności to może nie było, ale przeżycie niesamowite... naśladować przed następną zimą nie polecam, bo lód szybko topnieje ;)
Ja się wybawiłem jak małe dziecko :)
PS: Dorzuciłem parę fotek
PS: Dorzuciłem parę fotek
Znalazł się nasz bohater ;)
http://www.gazetakrakowska.pl/krakow/226545,krakow-uwaga-labedzie-laduja-na-torowiskach,id,t.html
http://www.gazetakrakowska.pl/krakow/226545,krakow-uwaga-labedzie-laduja-na-torowiskach,id,t.html
Ale bajer :) Hehe, pozdrowienia dla łabędzia :)
14:59 4.03.2010
chyba jeden z lepszych wyjazdów :)
21:28 7.03.2010
Abdul masz fajne zdjęcie :D
To jak wyskoczyłem z dziury w lodzie czy jak padłem niczym Kowalczyk? ;)
to które jest w nagłówku
Dodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :)
Dodaj najbliższy wyjazd »
Dodaj najbliższy wyjazd »