Jak to już koniec poniedziałku a tu ani zdjęć ani traka ... bo na relacje standard trzeba będzie długo czekać, co Miszczu ?
Wyjazd wielodniowy:
24.07.2010 (sobota) - 25.07.2010 (niedziela)
Tatry, jakby na nie nie spojrzeć wielkie nie są, objeżdżając je siecią istniejących szos uzyskujemy trasę niewiele ponad 200km. Gdyby pokusić się o kilka terenowych skrótów otrzymamy trasę jeszcze krótszą. Wszystko to do przejechania na spokojnie w dwa dni, lub bardziej ambitnie w jeden. My po kilku doświadczeniach z jazdą od świtu do zmierzchu (Szlak Nadmorski, Greenway Cieszyn – Krakó itp.) zdecydowaliśmy się na rozłożenie trasy na dwa dni, żeby nie czuć zbyt wielkiej presji czasu. Wyjazd był planowany ze sporym wyprzedzeniem i udało się zebrać sporą ośmioosobową ekipę. Największym wydarzeniem był powrót Pablosa, który ostatnio nawija asfalt na koła i nie jeździł z nami od kilku lat. Nasza grupa składała się więc z siedmiu uszosowionch górali i jednego szosowca. Oczywiście standardowo, gdy zbliżał się termin wyjazdu, prognaozy pogody zaczynały coraz głośniej mówić o załamaniu pogody. Zaczęły się pojawiać wątpliwości czy w ogóle jechać, ale postanowiliśmy nie przejmować się prognozami. Ostatnim ostrzeżeniem była jeszcze silna ulewa, która przeszłą nad Krakowem w sobotę rano, ale my byliśmy zdeterminowani.
Trzy samochody przybyły do Zakopanego koło godziny 9:00. Przygotowanie siebie i sprzętu do jazdy zajęło nam trochę czasu. Przy okazji wychodziło kto, jak się do wyjazdu przygotował. Ja wyjeżdżałem w wielkim pośpiechu i nie wziąłem butów. Jako, że jeżdżę w Cranckach fakt ten był wyjątkowo niesprzyjjający.Zawinęliśmy więc jeszcze do najbliższego sklepu rowerowego i kupiłem zwykłe metalowe pedały. Do jazdy byliśmy gotowi przed 10 i od razu ostro ruszyliśmy przez Kościelisko w stronę przejścia granicznego w Chochołowie.
Na początek podjazd, potem zjazd i kilka kilometrów względnie płaskich do Chochołowa. Każdy starał się znaleźć swoje tempo co poskutkowało porozrywaniem naszej grupy. Jedyny Pablo starał się jakoś to ogarnąć i wracał gdy ktoś nie wytrzymał tempa grupy, która nie oglądając się za siebie parła do przodu. Mileiśmy dość ambitny plan dojechania do Strybskiego Plesa, które było najwyższym punktem trasy i znajdowało się mniej więcej na 130km. Była więc presja by cisnąć do przodu. Jednak gdy przyszedł czas na pierwszy krótki odpoczynek w Chochłowie, wszyscy zainteresowali się kolarką Pablosa. Majstrowali, próbowali i skończyło się na awarii klamkomanetki. Po pół godzyny zmagań zostawiliśmy przerzutke na środkowym blacie, więcej nie udało nam się zrobić. W międzyczasie Marcin wyrwał wentyl przy próbie pompowania i musiał zmieniać dętkę. Tak czy inaczej zamiast krótkiego postaju mieliśmy godzinnny pit-stop.
Za granicą czekał nas spory kawałek zjazdu i odbicie na Zuberec. Do Zuberca było 10km podjazdu a potem jeszcze 5 zjazdu. Mimo że pora była objadowa zdecydowaliśmy się dociągnąć na obiad aż do Liptowskiego Mikulasa. Od obiadu dzieliło nas więc 30km. Trzy odcinki po 10km, najpierw mocny podjazd, potem ostry zjazd ana koniec wmiarę płaski dojazd do miasta. Podjazd naprawdę dawał w kość. Tym bardziej że momentami mocna grzało słońce. Ja wałczyłem z tym podjazdem blisko godzinę, nie wiedząc ile jeszcze go zostało poddałem się na praktycznie na ostatnim zakręcie gdzie zrobiłem sobie przerwę regeneracjną. W najwyższym punkcie mój GPS wskazał 1080m, Liptowski Mikulasz był 500 metrów niżej, na obiad było więc z górki. Perspektywa obiadu wyzwoliła we mnie nowe siły i ten ostatni odcinek przejechałem w ucieczce razem z Pablosem.
Obiad trochę nas rozczarował. Najpierw w ogóle mieliśmy problem żeby znaleźć jakieś żarcie, potem okazało się ono nie najlepsze. Musiało nam to jednak wystarczyć. Tak czy inaczej z postoju ciężko było się nam zerwać, jednak trzeba było bo ambitny plan dotarcia do Strybskiego Plesa nadal obowiązywał. Od wypełnienia tego planu dzieliły nas oprócz kilometrów, także metry różnicy ysokości pomiędzy najniżym i najwyższym punktem całej trasy, jakby nie liczyć to 700m na 45 km, cały czas pod górę.
Zaczęliśmy tą mozolną wspinaczkę dość agresywnie i nawet trzymając się razem. Jednak przed Liptovskim Hradokiem, po 15 kilometrach, grupa znów się podzieliła. Udział w tym miała także burza, która zdawało się zaczęła nas gonić, a my nie mieliśmy innego wyjścia jak tylko mozolnie pedałować monotonnym podjazdem. Gdy dotarliśmy do Prbliny miny mieliśmy nietęgie. Do Plesa było jeszcze daleko, a powoli zbliżał się zmierzch, niestety siły nasze były już na wykończeniu. Humor poprawiły nam trochę lody które udało się kupić w starej remizie.Skontaktowaliśmy się z chłopakiammi którzy byli już parę kilometrów przed nami i ustaliliśmy że szukają noclegu, bo do Plesa było jeszcze 25 km podjazdu i zdecydowanie było to już dla nas za dużo. Zresztę poza jedną małą wioską, droga prowadziła przez las, brak jakichkolwiek domów, sklepów, czegokolwiek.
Ruszyliśmy więc do Podbańskiej pokrzepieni porcją lodów i niesieni myślą o rychłym piwku i noclegu. Pablos z Azarem w tym czasie jeździli o Podbańskiej i szukali sensownego noclegu. Gdy dojeżdżaliśmy do Podbańskiej, powoli zmierzchało, ale już mieliśmy zaklepane miejsca w Hotelu Krivań. Dzień wypadł nie najgorzej do Strybskiego Plesa zostało niecałe 15km, które po śniadaniu pokonamy znacznie łatwiej. Teraz był czas na doprowadzenie siebie do ładu i zasłóżone piwko oraz obgadanie następnego dnia. Piwa w Hotelu było mało, wykupiliśmy wszystko, wkońcu po przejechaniu 100km i więcej piwo jest najlepsze. Wyjazd nazajutrz planowaliśmy na 7:30 potem śniadanie w Strybskim Plesie i w zaleźności od pogody runda wokól jeziora, co nam z tego wyszło?
Rano, po przebudzeniu, w każdym z pokoi jako pierwsze padało jedno pytanie: pada?? odpowiedź niestety była twierdząca, więc dalszej części dialogów nie cytuję. Bo niestety lało równo i nic niezapowiadało żeby miało przestać, a nie wszyscy byli dobrze przygotowani na taką pogodę. Turystyka wokół Strybskiego Plesa straciła sens, postanowiliśmy więc sprawdzić jak wygląda śniadanie w naszym hotelu i ku naszemu zaskoczeniu okazało się że jest wliczone w nocleg. Nikt jakoś tego nie wziął pod uwagę więc od razu poprawiły się nam humory. Szwdzki stół pozwolił każdemu najeść się do syta, jednak deszcze bezlitośnie wciąż padał.
Cóż musieliśmy się z tym zmierzyć, gośćie hotelowi patrzyli na nas jak na kosmitów, ale to norma, ociągając się potwornie wyruszyliśmy w trasę. Do Strybskiego Plesa dotarliśmy już po godzinie. Był to wystarczający czas żebym zorientował się że mój GPS zaczyna szwankować, zawieszał mu się pomiar wysokości, gdy powracał, pokazywał przewyższenia rzędu 40000m!! No nic. Najważniejsze że teraz czekał nas zjazd. Po pierwszych 10 minutach było jasne, kto jest, a kto nie jest przygotowany na jazdę w tych warunkach. Najgorzej wyglądał Pablo, który dostał wręcz drgawek, oraz MC któremu też było potwornie zimno przez co jechał dwa razy wolniej niż reszta. Postanowiliśmy jakoś dociągnąc do Starego Smokovca i tam zrobić przerwę. Cały czas było mniej lub bardziej w dół i mnie to osobiście pasowało. Tym bardziej że na deszcz byłem całkiem dobrze przygotowany. Szkoda było tylko że przez deszczowe chmury straciliśmy możliwość podziwiania przepięknych krajobrazów które można przy ładnej pogodzie oglądać na tej trasie.
W Smokovcu znaleźliśmy bar-stołówkę którą opadowaliśmy w całości, wywieszając wszędzie morke rzeczy. Zjedliśmy to drugie naprawdę duże śniadanie, przede wszystkim ciepłe i pyszne.
I znów nie chciało nam się ruszać, ale trzeba było. Pierwsi ruszyli Pablo, Marcin i Krzych, bo zjeżdżali wolniej. Reszta zebrała się zaraz po nich, ale MC jeszcze musiał kupić okulary i jeszcze co rusz coś nas zatrzytmywało w końcu Pablos zadzwonił po raz kolejny, z pytaniem czy jeśli jadą na Poprad to źle?? Niestety było to bardzo źle, bo zanim się zorientowali że coś jest nie tak zdążyli zjechać już 5 km całkiem stromym zjazdem, co oznaczało, ni mniej, n więcej tylko godzinę czasu na wrócenie do prawidłowej drogi. W tej sytuacji chłopaki doszli do wnniosku że zjadą do Popradu i stamtąd wrócą autobusem. My zostaliśmy w piątkę. Przed nami było ponad 20km zjazdu do Tatrzańskiej Kotliny, a następnie droga przez Łysą Polanę do Zakopanego. Te 20 km było niesamowite, pędziliśmy non-stop ponad 25km/h, czasem dochodząc do 50, w ogóle bez pedałowania.Tym sposobem po 2,5 godziny jazdy byliśmy na 50km w Zdiarze, gdzie planowaliśmy pierwotnie zjeść obiad. Jednak w zaistniałych okolicznościach zrobiliśmy tylko małą przerwę na batona i pojechaliśmy dalej. Tutaj znów zaczęły się podjazdy i po paru kilometrach znów, każdy jechał swoim tempem, ja niestety na końcu. Mimo wszystko tempo wciąż było nie najgorsze, mnie jechało się całkiem komfortowo, pomimo nieustępującego deszczu. Może nawet trochę ddzięki niemu, gdyż udaje mi się jakoś wtedy zachować dobrą równowagę termiczną i nawodnienie, a przy słonecznej pogodzie natychmiast się przegrzewam i jedzie mi się źle. Po kolejnej godzinie zmagań dotarliśmy do przejścia granicznego na Łysej Polanie. Już wtedy wiedzieliśmy mamy spore szanse być w Zakopanem przed autobusową częścią ekipy. Został nam przecież tylko jeden podjazd i zjazd do Zakopanego. W tej sytuacji podjazd porównywalny z tym pod ZOO, nie mógł stanowić dla nas zasadniczej przeszkody 20 minut i było po wszystkim. Na zjeździe do Zakopanego marzyliśmy tylko o czymś suchym i ciepłym, gdy dotarliśmy do samochodów od razu je odpaliliśmy i włączyliśmy grzanie na max, bo póki się jechało to było jeszcze wmiarę ciepło. Całodzienny deszcz mocno nas zmobilizował i całą wycieczkę skończyliśmy wczesnym popołudniem, niedługo po nas przyjechał autokar zresztą ekipy. Mimo kiepskiej pogody w drugi dzień, trasa ta przekonała nas do siebie i od razu pojawiły się plany żeby przejechać ją w drugim kierunku w jeden dzień, zobaczymy kiedy uda się nam zrealizować ten plan.
Wokół Tatr
Ten wyjazd znalazł się na 5. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2010
Trasa: Zakopane - Chochołów - Zuberec - Liptovski Mikulas - Podbansky - Stary Smokowiec - Zdiar - Łysa Polana - Zakopane
Dystans: 208 km
Rowerzystów: 8
Gleb: 0
Gum: 1
Charakterystyka:
Wyjazd wielodniowy
Wyjazd szosowy
Trasa wokół Tatr z pewnością należy do klasyki szosowych tras. Pomysł żeby ją pokonać zrodził się w mojej głowie wiele ładnych parę lat temu, w szprychowych celach również przewijał się od jakiegoś czasu. Wkońcu udało nam się go zrealizować jako wyjazd dwudniowy.Trasa: Zakopane - Chochołów - Zuberec - Liptovski Mikulas - Podbansky - Stary Smokowiec - Zdiar - Łysa Polana - Zakopane
Dystans: 208 km
Rowerzystów: 8
Gleb: 0
Gum: 1
Charakterystyka:
Wyjazd wielodniowy
Wyjazd szosowy
Tatry, jakby na nie nie spojrzeć wielkie nie są, objeżdżając je siecią istniejących szos uzyskujemy trasę niewiele ponad 200km. Gdyby pokusić się o kilka terenowych skrótów otrzymamy trasę jeszcze krótszą. Wszystko to do przejechania na spokojnie w dwa dni, lub bardziej ambitnie w jeden. My po kilku doświadczeniach z jazdą od świtu do zmierzchu (Szlak Nadmorski, Greenway Cieszyn – Krakó itp.) zdecydowaliśmy się na rozłożenie trasy na dwa dni, żeby nie czuć zbyt wielkiej presji czasu. Wyjazd był planowany ze sporym wyprzedzeniem i udało się zebrać sporą ośmioosobową ekipę. Największym wydarzeniem był powrót Pablosa, który ostatnio nawija asfalt na koła i nie jeździł z nami od kilku lat. Nasza grupa składała się więc z siedmiu uszosowionch górali i jednego szosowca. Oczywiście standardowo, gdy zbliżał się termin wyjazdu, prognaozy pogody zaczynały coraz głośniej mówić o załamaniu pogody. Zaczęły się pojawiać wątpliwości czy w ogóle jechać, ale postanowiliśmy nie przejmować się prognozami. Ostatnim ostrzeżeniem była jeszcze silna ulewa, która przeszłą nad Krakowem w sobotę rano, ale my byliśmy zdeterminowani.
Trzy samochody przybyły do Zakopanego koło godziny 9:00. Przygotowanie siebie i sprzętu do jazdy zajęło nam trochę czasu. Przy okazji wychodziło kto, jak się do wyjazdu przygotował. Ja wyjeżdżałem w wielkim pośpiechu i nie wziąłem butów. Jako, że jeżdżę w Cranckach fakt ten był wyjątkowo niesprzyjjający.Zawinęliśmy więc jeszcze do najbliższego sklepu rowerowego i kupiłem zwykłe metalowe pedały. Do jazdy byliśmy gotowi przed 10 i od razu ostro ruszyliśmy przez Kościelisko w stronę przejścia granicznego w Chochołowie.
Na początek podjazd, potem zjazd i kilka kilometrów względnie płaskich do Chochołowa. Każdy starał się znaleźć swoje tempo co poskutkowało porozrywaniem naszej grupy. Jedyny Pablo starał się jakoś to ogarnąć i wracał gdy ktoś nie wytrzymał tempa grupy, która nie oglądając się za siebie parła do przodu. Mileiśmy dość ambitny plan dojechania do Strybskiego Plesa, które było najwyższym punktem trasy i znajdowało się mniej więcej na 130km. Była więc presja by cisnąć do przodu. Jednak gdy przyszedł czas na pierwszy krótki odpoczynek w Chochłowie, wszyscy zainteresowali się kolarką Pablosa. Majstrowali, próbowali i skończyło się na awarii klamkomanetki. Po pół godzyny zmagań zostawiliśmy przerzutke na środkowym blacie, więcej nie udało nam się zrobić. W międzyczasie Marcin wyrwał wentyl przy próbie pompowania i musiał zmieniać dętkę. Tak czy inaczej zamiast krótkiego postaju mieliśmy godzinnny pit-stop.
Za granicą czekał nas spory kawałek zjazdu i odbicie na Zuberec. Do Zuberca było 10km podjazdu a potem jeszcze 5 zjazdu. Mimo że pora była objadowa zdecydowaliśmy się dociągnąć na obiad aż do Liptowskiego Mikulasa. Od obiadu dzieliło nas więc 30km. Trzy odcinki po 10km, najpierw mocny podjazd, potem ostry zjazd ana koniec wmiarę płaski dojazd do miasta. Podjazd naprawdę dawał w kość. Tym bardziej że momentami mocna grzało słońce. Ja wałczyłem z tym podjazdem blisko godzinę, nie wiedząc ile jeszcze go zostało poddałem się na praktycznie na ostatnim zakręcie gdzie zrobiłem sobie przerwę regeneracjną. W najwyższym punkcie mój GPS wskazał 1080m, Liptowski Mikulasz był 500 metrów niżej, na obiad było więc z górki. Perspektywa obiadu wyzwoliła we mnie nowe siły i ten ostatni odcinek przejechałem w ucieczce razem z Pablosem.
Obiad trochę nas rozczarował. Najpierw w ogóle mieliśmy problem żeby znaleźć jakieś żarcie, potem okazało się ono nie najlepsze. Musiało nam to jednak wystarczyć. Tak czy inaczej z postoju ciężko było się nam zerwać, jednak trzeba było bo ambitny plan dotarcia do Strybskiego Plesa nadal obowiązywał. Od wypełnienia tego planu dzieliły nas oprócz kilometrów, także metry różnicy ysokości pomiędzy najniżym i najwyższym punktem całej trasy, jakby nie liczyć to 700m na 45 km, cały czas pod górę.
Zaczęliśmy tą mozolną wspinaczkę dość agresywnie i nawet trzymając się razem. Jednak przed Liptovskim Hradokiem, po 15 kilometrach, grupa znów się podzieliła. Udział w tym miała także burza, która zdawało się zaczęła nas gonić, a my nie mieliśmy innego wyjścia jak tylko mozolnie pedałować monotonnym podjazdem. Gdy dotarliśmy do Prbliny miny mieliśmy nietęgie. Do Plesa było jeszcze daleko, a powoli zbliżał się zmierzch, niestety siły nasze były już na wykończeniu. Humor poprawiły nam trochę lody które udało się kupić w starej remizie.Skontaktowaliśmy się z chłopakiammi którzy byli już parę kilometrów przed nami i ustaliliśmy że szukają noclegu, bo do Plesa było jeszcze 25 km podjazdu i zdecydowanie było to już dla nas za dużo. Zresztę poza jedną małą wioską, droga prowadziła przez las, brak jakichkolwiek domów, sklepów, czegokolwiek.
Ruszyliśmy więc do Podbańskiej pokrzepieni porcją lodów i niesieni myślą o rychłym piwku i noclegu. Pablos z Azarem w tym czasie jeździli o Podbańskiej i szukali sensownego noclegu. Gdy dojeżdżaliśmy do Podbańskiej, powoli zmierzchało, ale już mieliśmy zaklepane miejsca w Hotelu Krivań. Dzień wypadł nie najgorzej do Strybskiego Plesa zostało niecałe 15km, które po śniadaniu pokonamy znacznie łatwiej. Teraz był czas na doprowadzenie siebie do ładu i zasłóżone piwko oraz obgadanie następnego dnia. Piwa w Hotelu było mało, wykupiliśmy wszystko, wkońcu po przejechaniu 100km i więcej piwo jest najlepsze. Wyjazd nazajutrz planowaliśmy na 7:30 potem śniadanie w Strybskim Plesie i w zaleźności od pogody runda wokól jeziora, co nam z tego wyszło?
Rano, po przebudzeniu, w każdym z pokoi jako pierwsze padało jedno pytanie: pada?? odpowiedź niestety była twierdząca, więc dalszej części dialogów nie cytuję. Bo niestety lało równo i nic niezapowiadało żeby miało przestać, a nie wszyscy byli dobrze przygotowani na taką pogodę. Turystyka wokół Strybskiego Plesa straciła sens, postanowiliśmy więc sprawdzić jak wygląda śniadanie w naszym hotelu i ku naszemu zaskoczeniu okazało się że jest wliczone w nocleg. Nikt jakoś tego nie wziął pod uwagę więc od razu poprawiły się nam humory. Szwdzki stół pozwolił każdemu najeść się do syta, jednak deszcze bezlitośnie wciąż padał.
Cóż musieliśmy się z tym zmierzyć, gośćie hotelowi patrzyli na nas jak na kosmitów, ale to norma, ociągając się potwornie wyruszyliśmy w trasę. Do Strybskiego Plesa dotarliśmy już po godzinie. Był to wystarczający czas żebym zorientował się że mój GPS zaczyna szwankować, zawieszał mu się pomiar wysokości, gdy powracał, pokazywał przewyższenia rzędu 40000m!! No nic. Najważniejsze że teraz czekał nas zjazd. Po pierwszych 10 minutach było jasne, kto jest, a kto nie jest przygotowany na jazdę w tych warunkach. Najgorzej wyglądał Pablo, który dostał wręcz drgawek, oraz MC któremu też było potwornie zimno przez co jechał dwa razy wolniej niż reszta. Postanowiliśmy jakoś dociągnąc do Starego Smokovca i tam zrobić przerwę. Cały czas było mniej lub bardziej w dół i mnie to osobiście pasowało. Tym bardziej że na deszcz byłem całkiem dobrze przygotowany. Szkoda było tylko że przez deszczowe chmury straciliśmy możliwość podziwiania przepięknych krajobrazów które można przy ładnej pogodzie oglądać na tej trasie.
W Smokovcu znaleźliśmy bar-stołówkę którą opadowaliśmy w całości, wywieszając wszędzie morke rzeczy. Zjedliśmy to drugie naprawdę duże śniadanie, przede wszystkim ciepłe i pyszne.
I znów nie chciało nam się ruszać, ale trzeba było. Pierwsi ruszyli Pablo, Marcin i Krzych, bo zjeżdżali wolniej. Reszta zebrała się zaraz po nich, ale MC jeszcze musiał kupić okulary i jeszcze co rusz coś nas zatrzytmywało w końcu Pablos zadzwonił po raz kolejny, z pytaniem czy jeśli jadą na Poprad to źle?? Niestety było to bardzo źle, bo zanim się zorientowali że coś jest nie tak zdążyli zjechać już 5 km całkiem stromym zjazdem, co oznaczało, ni mniej, n więcej tylko godzinę czasu na wrócenie do prawidłowej drogi. W tej sytuacji chłopaki doszli do wnniosku że zjadą do Popradu i stamtąd wrócą autobusem. My zostaliśmy w piątkę. Przed nami było ponad 20km zjazdu do Tatrzańskiej Kotliny, a następnie droga przez Łysą Polanę do Zakopanego. Te 20 km było niesamowite, pędziliśmy non-stop ponad 25km/h, czasem dochodząc do 50, w ogóle bez pedałowania.Tym sposobem po 2,5 godziny jazdy byliśmy na 50km w Zdiarze, gdzie planowaliśmy pierwotnie zjeść obiad. Jednak w zaistniałych okolicznościach zrobiliśmy tylko małą przerwę na batona i pojechaliśmy dalej. Tutaj znów zaczęły się podjazdy i po paru kilometrach znów, każdy jechał swoim tempem, ja niestety na końcu. Mimo wszystko tempo wciąż było nie najgorsze, mnie jechało się całkiem komfortowo, pomimo nieustępującego deszczu. Może nawet trochę ddzięki niemu, gdyż udaje mi się jakoś wtedy zachować dobrą równowagę termiczną i nawodnienie, a przy słonecznej pogodzie natychmiast się przegrzewam i jedzie mi się źle. Po kolejnej godzinie zmagań dotarliśmy do przejścia granicznego na Łysej Polanie. Już wtedy wiedzieliśmy mamy spore szanse być w Zakopanem przed autobusową częścią ekipy. Został nam przecież tylko jeden podjazd i zjazd do Zakopanego. W tej sytuacji podjazd porównywalny z tym pod ZOO, nie mógł stanowić dla nas zasadniczej przeszkody 20 minut i było po wszystkim. Na zjeździe do Zakopanego marzyliśmy tylko o czymś suchym i ciepłym, gdy dotarliśmy do samochodów od razu je odpaliliśmy i włączyliśmy grzanie na max, bo póki się jechało to było jeszcze wmiarę ciepło. Całodzienny deszcz mocno nas zmobilizował i całą wycieczkę skończyliśmy wczesnym popołudniem, niedługo po nas przyjechał autokar zresztą ekipy. Mimo kiepskiej pogody w drugi dzień, trasa ta przekonała nas do siebie i od razu pojawiły się plany żeby przejechać ją w drugim kierunku w jeden dzień, zobaczymy kiedy uda się nam zrealizować ten plan.
Uczestnicy:
Zdjęcia:
Tagi:
Tatry Zakopane szosa Słowacja deszcz wokół TatrKomentarze:
Ech... zamiast pojechać z nami, to jeszcze narzeka :P Wszystko w swoim czasie - po takiej wycieczce powrót do rzeczywistości (także wirtualnej) trwa nieco dłużej niż po jednodniowych wypadach - cierpliwości Boguś ;)
No już są i fotki i track :) Fajna pętelka wyszła :)
o co chodzi w ostatnim zdjęciu? :)
Zgadujcie? :]
Czy chodzi o zabytkowy odtwarzacz kaset?
O lewarek wielkości dużej pomarańczy? :)
chodzi o to, że Abdul dorobi jeszcze podpisy;)
Chodzi o to, że prawie całą drogę ogrzewanie było na full :P ale pewnie załogi z punciaka nie dopadł deszcz w niedzielę ;)
my jesteśmy gorące chłopaki i u nas nie było potrzeby aż tak grzać :)
e tam szczegółów się czepiasz;)
mc chyba kupował rękawiczki ;) ale czepiam się szczegółów ;)
fajna była trasa. jak dla mnie zdecydowanie lepiej się czyta o tym deszczu, niż w nim jedzie :)
fajna była trasa. jak dla mnie zdecydowanie lepiej się czyta o tym deszczu, niż w nim jedzie :)
Dodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :)
Dodaj najbliższy wyjazd »
Dodaj najbliższy wyjazd »