Data: 22.08.2010, niedziela

I tylko z nieba lejący się Żar...

Ten wyjazd znalazł się na 3. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2010

Mapa Wycieczka na górę Żar z Wadowic Trasa: Wadowice - Ponikiew - Leskowiec - Potrójna - Kocierz - Kiczera - Żar - Porąbka - Kęty - Andrychów - Wadowice
Dystans: 97 km
Przewyższenia: 1582 m
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 1
Charakterystyka:
Wyjazd górski
Takiej wycieczki nam było trzeba :) Nawet nie wiedzieliśmy jak bardzo zdążyliśmy się stęsknić za prawdziwie górską jazdą - z naciskiem na słowo jazda, bo trasa - choć na czuja - została tak wybrana, że w tych warunkach ponad 90% podjazdów szło wyjechać. Dużym wysiłkiem, ale się dało. Do tego świetna pogoda i wspaniałe widoki także złożyły się na nie pierwsze w naszej "karierze" odkrycie na nowo radości z jazdy rowerem górskim :) Nie polega ona tylko na łykaniu kolejnych kilometrów zgodnie z jakimś sztywnym planem, dla osiągnięcia efektu treningowego w dłuższej perspektywie. Tak naprawdę najlepsze są te momenty, kiedy przestaje się liczyć czas, czy dystans, a Twoim jedynym celem jest wyjechanie tego podjazdu, który widzisz przed sobą. A nad resztą będziesz myśleć potem - na przykład w trakcie zasłużonego zjazdu :) Niby takie oczywistości, ale okazuje się, że co jakiś czas trzeba sobie o nich przypomnieć ;)

Dla mnie wycieczka zaczęła się już o 7:16 rano. A wszystko dlatego, że znacząco zwiększoną dawką jeżdżenia w miesiącach letnich oraz wynikiem maratonu w Krynicy odbudowałem nieco, dawno już podupadłą renomę najmocniejszej szprychy i podpuszczony przez Abdula postanowiłem wdrożyć program wyrównywania szans w postaci walnięcia 41 km szosy do Wadowic, gdzie reszta ekipy przyjechała samochodem;) Początek był wyjątkowo rześki, ale napięty czas i liczne pagórki szybko mnie rozgrzały, dzięki czemu udało się nam niemal idealnie zgrać na miejscu startu właściwej wycieczki.

O 9:26 ruszyliśmy szoską w stronę Suchej, by po chwili odbić na Ponikiew. Tam zaczynał się właściwy szlak, a temperatura osiągnęła taki poziom, że nawet ściągnąłem nogawki, z których już od kilku kilometrów nabijali się Azar i Abdul;) Z początku lajcik, delikatny podjazd dnem doliny, wzdłuż rzeki. Dojechaliśmy tak do słabo oznaczonego rozjazdu, gdzie musieliśmy rozjechać się we wszystkich możliwych kierunkach, aby ustalić ten właściwy - czyli przeprawę na drugą stronę rzeki. No i na tym rozgrzewkowy lajcik się skończył. Zaczął się prawdziwy podjazd - znacznie stromszy, z dużą ilością luźnych kamieni i na przekładkę odcinkami ziemno-korzennymi. Brzmi jak opis kolejnej szprychowej wycieczki serii "z buta"? Tym razem nic z tych rzeczy:) Wyglądało groźnie, jednak układ terenu i suche warunki sprzyjały na tyle, że większość dawało się podjechać - naprawdę! Trzeba się było nieźle napocić, nie tylko ze względu na temperaturę otoczenia, ale przyjemność z jazdy (a nie pchania) i satysfakcja wynagradzały każdą słoną kroplę. W dodatku piesi turyści nie byli w stanie dotrzymać nam tempa, więc nie było takiej traumy, jak na niektórych odcinkach WarkCarpatii;) Z początku tych turystów nie było specjalnie dużo, jednak przed Leskowcem nasza droga połączyła się ze szlakiem JPII, gdzie podążały już dosłownie pielgrzymki. Tu jednak spotkało nas bardzo pozytywne zaskoczenie, bo wszyscy nawet na odcinkach singletrackowych ustępowali nam miejsca i to wcale się przy tym krzywo nie patrząc. Wręcz przeciwnie, większość podchodziła do nas z respektem i podziwem. "Ale mają chłopaki kondycję!", "To ja się może któregoś podczepię!", "Mojemu synowi trzeba by zapłacić, żeby tu wyjechał!" - tego typu teksty ciągle słyszeliśmy:) W takiej właśnie atmosferze dotarliśmy do schroniska pod Leskowcem, gdzie wśród dzikich tłumów i przy akompaniamencie orkiestry Ochotniczej Straży Pożarnej wypiliśmy po małym piwku dla zaległego uczczenia 250. wyjazdu, który przypadł dwa dni wcześniej.

Zregenerowani w ten sposób ruszyliśmy śmiało dalej, by niedługo później osiągnąć właściwy szczyt Leskowca. Kolejne kilometry to naprzemienne szybkie, sympatyczne zjazdy i wymagające, ale ciągle w większości możliwe do pokonania rowerem podjazdy. Pochłaniało to sporo czasu, ale w pewnym momencie stracił on dla nas kompletnie znaczenie - nikt nie czynił już dalekosiężnych planów na trasę powrotną - jechaliśmy po prostu przed siebie z nastawieniem osiągnięcia tego dnia Żaru, będącego celem wycieczki, a na powrót liczyliśmy się już nawet z szosą. Takie podejście pozwoliło na kompletne wyluzowanie i niczym nieskrępowane czerpanie pełnej radości z jazdy prawdziwie górską trasą. Rower, słońce, widoki i tylko z nieba lejący się żar...* Suche warunki nie przeszkodziły nam zupełnie w odnajdowaniu błotka i dodatkowego przyozdobienia nim graficznych ciapek naszych warczących koszulek. Takie momenty oraz postoje na przegryzienie batona w celu uzupełnienia szybko uciekającej energii były okazjami do wymiany wzajemnych uprzejmości o wyższości tarczówek nad V-kami i odwrotnie ;) Dyskusja bardzo pozytywnie wpłynęła na poziom bezpieczeństwa u Abdula, który - choć generalnie w drobnych złośliwościach pokonał nas tarczowców - to dzięki jednemu z moich docinków zauważył, że jego tylna obręcz może już w każdej chwili zostać rozerwana ciśnieniem w oponie lub/i naciskiem hamulców, w związku z czym zaczął się z nią dużo delikatniej obchodzić, mając świadomoś zagrożenia. Zwolnił więc nieco na zjazdach, ale pod górę nadal się nie oszczędzał - podobnie jak ja, przez co z początku nieco na podjazdach odjeżdżaliśmy Azarowi, który w końcu jednak zebrał zaoszczędzone siły, tak rozrzutnie przez nas wcześniej inwestowane i krzywe energetyczne się wyrównały. Momentami Azar potrafił się nawet tak nabuzować, że dosłownie leciał pod górę nad kamieniami i musiałem raz szybko odskakiwać w krzaki, żeby zdążyć go przepuścić ;)

Generalnie noga wszystkim przyzwoicie podawała, jednak w pewnym momencie chłopakom zaczęła się kończyć woda. Ja zatankowałem przed wyjazdem 3 litry do Camela, więc nie miałem tego problemu. Z pomocą przyszła cywilizacja, do której dotarliśmy na przełączy Kocierz. Wypasiony górski ośrodek wypoczynkowy z parkiem linowym, naturalnym Aquaparkiem, kortami tenisowymi i wielką drewnianą knajpą z małą wodą mineralną po 5 PLN - resztę ekipy drogo więc kosztowało skromne "tankowanie" po pół litra na łebka ;) Jeszcze szybkie spojrzenie na mapę i ruszyliśmy dalej czerwonym szlakiem. Profil trasy podobny jak wcześniej, płynność jazdy przerwał nam tylko złapany przez Azara snake na jednym ze zjazdów. Oferowałem się z uszczelniaczem, jednak nasz niedościgniony lider w klasyfikacji gum wolał sobie trochę dłużej odpocząć i odmówił. Wyjął z plecaka mapę i rzucił nią w kierunku Abdula, który od dłuższego czasu zadręczał go pytaniem na jakiej wysokości teraz jesteśmy ;) Następnie zabrał się za wymianą dętki, ze sprawdzeniem i zwinięciem starej, oraz pompowaniem nowej już mu pomogliśmy, dzięki czemu wszyscy zdążyli w czasie tej zespołowej operacji zjeść i przesmarować łańcuchy. Odzyskana gotowość bojowa pozwoliła pokonać kolejne wzniesienia i dotrzeć do miłego zjazdu zakończonego mniej zalesionym fragmentem z miłym widokiem na wschodnie zbocze góry Żar. Obowiązkowa fotka z samowyzwalacza i ruszyliśmy dalej w stronę Kiczery - położonej nieco wyżej od celu naszej wycieczki. Początek podjazdu trzeba było jednak podejść - widok luźnych kamieni przy tak dużym nachyleniu sprawił, że tym razem nawet nie próbowaliśmy atakować na rowerach. Był to na szczęście krótki odcinek, więc po chwili podziwialiśmy już widok zbiornika elektrowni szczytowo-pompowej położonego niżej Żaru. Naprawdę było na co popatrzeć - jeziorko i wiszące nad szczytem kolorowe paralotnie oraz białe szybowce wywołały zachwyt na dłuższą chwilę, po której zaczęliśmy zjeżdżać łąką w stronę lustra wody. Zjazd prowadził do wiodącej na szczyt drogi asfaltowej, jednak zgodnie ze szlakiem objechaliśmy górę dookoła terenem i kamienistym podjazdem zaczęliśmy atakować ostatnią premię górską. Pierwszy wystrzelił mocno do przodu Azar, który jednak później nie wytrzymał narzuconego sobie tempa i musiał na chwilę złapać oddech, Abdula przytrzymał przeskakujący po kasecie łańcuch, więc na całym zamieszaniu skorzystałem ja mieląc sobie równomiernie na swoim młynku ;) Zmachany na szczycie zdążyłem tylko pociągnąć kilka łyków wody i już musiałem chłopaków podłączać "do respiratora" - czyli rurki od Camela, bo "kocierzyńska" mineralka skończyła im się już dawno.

Obejrzeliśmy jeszcze zbiornik z bliska, żałując iż nie można objechać go dookoła po asfaltowej bieżni koronującej zbocza sztucznego jeziorka. Ze względów bezpieczeństwa (obręcz Abdula) odpuściliśmy terenowy zjazd i zdobytą z takim trudem wysokość wytraciliśmy na asfaltowych serpentynach, skracając je sobie pod koniec przejazdem przez trawiaste lotnisko. W Międzybrodziu Bialskim zatrzymaliśmy się na drobne zakupy, podczas których stwierdziliśmy, że nie ma sensu jechać takiej całodziennej wyrypy tylko na batonach i zamówiliśmy dwie duże pizze w przyuważonej obok knajpce. Posiłek był na tyle syty, że dwóm ostatnim kawałkom nie daliśmy już rady. Pełne żołądki i rozleniwienie mocno utrudniały powrót na trasę, jednak jej w pełni szosowy już charakter pozwolił uczynić to w miarę bezboleśnie. Jechaliśmy już bardzo spokojnie, bo tak zwaną "świeżość w kroku"** zgubiliśmy już w okolicach Żaru. Do tego większość podjazdów na stojąco, głównie ze względu na wysiedziane już mocno od siodełka tyłki. I tak, koło 18:45 dotoczyliśmy się spokojnie do zaparkowanego pod zamkniętym już niestety Lidlem, Punciaka. Trzech kilometrów zabrakło nam do osiągnięcia setki, jako uśrednionego dystansu, ale ja już nie zamierzałem jechać tego dnia rowerem nigdzie dalej ;) Poprzestaliśmy więc na takim stanie rzeczy i tym razem wszyscy zapakowaliśmy się do samochodu, którym to przy malowniczym zachodzie słońca ruszyliśmy ku ostatniej tego dnia przygodzie, przemierzając te same opłotki, co ja o poranku rowerem... w ten właśnie sposób zakończyła się jedna z piękniejszych tegorocznych wycieczek.




(*) Tytuł wycieczki nawiązuje do tekstu piosenki żeglarskiej "Plaża w Point Noire"

(**) Nawiązanie do wpadki komentatorskiej Włodzimierza Szaranowicza: "Biegnie dosyć szybko, ale nie widać już tej świeżości w kroku..." [o Irenie Szewińskiej]

Autor relacji:

Sara sara


Uczestnicy:

abdul
Artur
azari
Piotr Idzi
Gumy: 1
Sara sara
Michał Sarapata

Zdjęcia:

Tagi:

Żar słońce Wadowice Andrychów

Komentarze:

azari
Piotr Idzi
23:41 22.08.2010
Piękny wyjazd był :) Dokładnie, potrzebowałem tego samego. Po ciężkiej Krynicy musiałem "odczarować" rower i przypomnieć sobie, że można po prostu jechać i nawet coś zjechać potrafie :)
abdul
Artur
08:08 23.08.2010
i to nawet bez gleby ;)
Powrót też był offroadowy ;)
azari
Piotr Idzi
17:11 27.08.2010
piękna relacja :) miło sobie przypomnieć jeszcze raz tak żarowy wyjazd :)
azari
Piotr Idzi
17:14 27.08.2010
swoja drogą nie wiedziałem, że to z szanty. myślałem, że z czegoś pop'owego ;)
abdul
Artur
19:16 27.08.2010
Piękna relacja :)
agoo
Agnieszka
20:28 27.08.2010
Gratki za relację - momentami się szczerze (i życzliwie oczywiście) uśmiałam! Sam wyjazd też był chyba super inspiracją :)
miszczu komin
Przemek Mrozek
21:25 27.08.2010
nic tylko pozazdrościć, pamiętam te tereny jeszcze z przed szprychowych wyjazdów z Abdulem i MC, szkoda że nie udało mi się z Wami pojechać, a relacja pierwsze klasa;)
azari
Piotr Idzi
22:44 27.08.2010
Spoko, tereny sie bardzo spodobały. Zamierzamy je jeszcze nawiedzieć :) Fajna sprawa, bo bardzo szybko można się tam dostać autkiem a górki są już zacne.

A teraz zagadka, znajdź podobnie zdjęcie do zdjęcia nr 16 na stronie Abdula ;) http://home.autocom.pl/abdul/ :)
azari
Piotr Idzi
22:45 27.08.2010
Chciałem jeszcze dodać, że bardzo spodobała mi się tendecja opijania 250 wyjazdu na 251. Bo w sumie na 252 też... ;) Można by tak kontynować do 300 :)
Sara sara
Michał Sarapata
16:22 28.08.2010
Dzięki za tak ciepłe przyjęcie mojego tekstu :)

Cieszę się też, że stał się chyba lekką mobilizacją do niemal natychmiastowego pojawienia się fotek ;)

Wyjazd faktycznie wyjątkowo udany i inspirujący :)
abdul
Artur
15:32 15.04.2011
Naszło mnie na powtórne przeczytanie relacji - trzeba ten szlak powtórzyć, ale najlepiej terenem w 2 strony :)
PS: Sara podmieniłeś już 2kę? bo jak nie to teraz na Żarze byłoby na odwrót ;)

Dodaj komentarz: