Data: 17.04.2011, niedziela

Miała być seta, ale było piwo po Lasku Wolskim

Ten wyjazd znalazł się na 9. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2011

Mapa 50km po Lasku Wolskim Trasa: Wszystkie ścieżki Lasku Wolskiego - epizod 1
Dystans: 70 km
Przewyższenia: 1261 m
Rowerzystów: 5
Gleb: 0
Gum: 0
W zeszłym roku wpadł mi do głowy pomysł, żeby pokazać jak wiele ścieżek jest w Lasku Wolskim, żeby udowodnić, że jeśli ktoś mówi "znowu Lasek" tzn żę tak naprawdę go nie zna. Tak narodził sie projekt "100 km po Lasku Wolskim". Gdy przyszło do jego realizacji, okazało się, że wymyślić tak długą trasę bez powtarzania, jest naprawdę trudno, ale jeszcze trudniej jest ją potem przejechać...

Ostatnimi czasy, do Lasku Wolskiego jeździliśmy w zasadzie w ostateczności, czyli zasadniczo w zimie, gdy żadne inne odleglejsze tereny nie wchodziły w grę. Nadszedł jednak czas wrócić do korzeni, bo Lasek Wolski to miejsce znane każdemu krakowskiemu rowerzyście górskiemu. Przygotowywana przez kilka wieczorów trasa, na mapie sprawiała wrażenie jakby jedna z moich córek zaatakowała kredkami mapę Lasku Wolskiego. Naprawdę jednak była to przemyślana trasa o długości 94,5 km, ale aby się w tym połapać konieczny był opis słowny, bo mapa nadawała się tylko do pokazania jak pokręcona jest trasa.
Termin wyjazdu został ustalony, i tak mieliśmy się spotkać, by zrealizować kolejny cel na sezon 2011. Każdy z nas zastanawiał się chyba jaką część tej trasy uda nam się pokonać, jednak na początku nikt tych wątpliwości nie przedstawiał, w końcu jeżdżąc po Lasku w każdej chwili można po prostu pojechać do domu. Na starcie zjawiła się liczna ekipa w składzie Miszczu (pomysłodawca i organizator), Abdul, Sara, MC i Aga, która przyjechała z koleżanką Anią. Ania, dzień wcześniej kupiła sobie rower, nas jednak bardziej niepokoił fakt, że nie miała kasku.
Wycieczkę rozpoczęliśmy od podjazdu na Wzgórze Bronisławy, humory nam dopisywały, pogoda była wyśmienita, ok 10 stopni, czasem zza chmur wyglądało słońce, a w terenie podłoże było praktycznie suche, więc nie musieliśmy się obawiać o utrudnienia typu brodzenie w błocie. Na rozgrzewkę zaplanowane były dwie rundy po Sikorniku, z grubsza wyczerpujące większą część dostępnych w tamtym rejonie ścieżek. Już na tym etapie Ania doszła do wniosku, że jeszcze nie jest gotowa na tak mocne jeżdżenie i zawróciła do domu. Mamy nadzieję, że nie zniechęciliśmy jej do roweru i że przyłączy się kiedyś do którejś z naszych wycieczek w wersji lajt.
Dalsza część rozgrzewki zakładała dojazd zielonym szlakiem do obwodnicy autostradowej. Najbardziej we znaki dał nam się podjazd pod Kopiec, ale jeszcze mieliśmy świeży zapas sił i po krótkiej przerwie na batona ruszyliśmy dalej. Jeszcze w trakcie podjazdu wyprzedziliśmy starszego pana, który podprowadzał rower. Mówił nam, że kiedyś też tu podjeżdżał, ale teraz ma arytmie i nie może przekraczać tętna 110 uderzeń na minutę. Ja 110 mam na spacerze:) Potem mijaliśmy się z tym panem jeszcze kilka razy widać, że mimo ograniczeń bardzo lubił spędzać czas na świeżym powietrzu.
Dotarliśmy do autostrady, nasz licznik wskazywał dopiero 15,km i zaczęły się pierwsze obliczenia ile czasu zajmie nam przejechanie całości, wychodziła mniej więcej 23:00. Dzień był jednak jeszcze młody. Pojechaliśmy dalej w stronę stadniny, a potem Gomółczego Dołu, by dostać się na Zakamycze. Z Zakamycza startowaliśmy do pierwszego poważnego wyzwania, terenowego szlaku rowerowego, który terenowy jest nie tylko z nazwy. Przejechanie tego szlaku bez zsiadania z roweru wydaje się możliwe, jednak nikomu z nas się to do tej pory nie udało. Najlepsze zadatki ma Abdul, który potrafi pokonać niewiarygodne podjazdy. Tak jak na przykład wyjazd na strome, wycięte w ziemi schody na początku tego szlaku. Tego dnia Abdul był zdecydowanie w dobrej dyspozycji i kilka razy wywołał u nas „opad szczeny” podjeżdżając niepodjeżdżalne, nawet gdy podpuszczaliśmy go w miejscach, gdzie było dla nas pewne, że nie podjedzie. Po przejechaniu szlaku rowerowego chwyciliśmy się czarnego szlaku pieszego przez Białą Drogę (czy też różową, jak już niektórzy mówią), alejką na Sikorniku i zjazd do starej strzelnicy. Stamtąd skierowaliśmy się na asfaltowy podjazd pod ZOO. Sara z Abdulem mieli na tyle siły, żeby próbować złamać barierę 8 minut, ostatecznie zabrakło im jednak kilkunastu sekund. Pozostała trójka toczyła się mieląc korbami powoli, lecz nieustępliwie. To był dopiero nasz 27 kilometr, a my byliśmy już solidnie zmęczeni i przestaliśmy liczyć ile zajmie na przejechanie całości, zaczęliśmy natomiast zastanawiać się, na którym kilometrze trasy trzeba będzie skończyć wycieczkę.
Pod ZOO skorzystaliśmy z usług gastronomicznych i zrobiliśmy sobie większą przerwę. Nie za długa jednak bo kolejne etapy czekały na nas, ruszyliśmy więc czerwonym szlakiem w stronę Kopca Piłsudskiego i dalej na zjazd w stronę Chełmu. Tym razem, na końcu nie skręciliśmy w prawo na Wesołą Polanę, lecz w lewo tak aby złapać niebieski szlak okrężny z Kopca Piłsudskiego. Dawno nie jechałem tym odcinkiem, więc ucieszyłem się bardzo, gdy udało nam się trafić. Dalej pojechaliśmy niebieskim szlakiem aż do ZOO, znów męcząc się na ostrych terenowych podjazdach, ale i czerpiąc sporo frajdy na zjazdach. Po drodze, przed jednym z podjazdów odłączył od nas MC, zostaliśmy więc w czwórkę. Pod ZOO na liczniku wybił nam 37km, co wszyscy przyjęli z niedowierzaniem. Ustaliliśmy, że dojedziemy do 50 km, a potem pojedziemy na setkę wódki, bo przecież miała być „Seta po Lasku!”. Z uwagi na zmniejszenie długości trasy, przestałem dokładnie trzymać się wyznaczonej marszruty, tym bardziej że zależało nam na uzupełnieniu zapasów wody w cenach bardziej atrakcyjnych niż 5zł za 1,5l, jaka obowiązywała przy ZOO. Postanowiliśmy więc pojechać do supermarketu na Bielanach, zjeżdżając tam czerwonym szlakiem, aż do wodociągów, a potem podjeżdżając serpentyną.
Zjazd czerwonym szlakiem wyzwolił w nas dużo energii. Niby jest prosty, ma jednak parę zdradliwych miejsc, uskoków, korzeni, kamienistych miejsc, ale są też fajne bandy na zakrętach i generalnie można się tam nieźle rozpędzić. Jeśli tylko trzyma się mocno kierownicę, to pojedzie się tam, gdzie się chce. Druga część zjazdu spod klasztoru też potrafi dostarczyć mocnych wrażeń, zwłaszcza że szerokie ścieżki zachęcają do puszczenia hamulców. Może to jednak być zdradliwe, gdyż na odwrotnie wyprofilowanych zakrętach leży sporo luźnego piachu, szyszek, liści i innych gadżetów, które pomogą nam wylecieć z zakrętu, jeśli tylko zbytnio się zdekoncentrujemy. I właśnie mnie przydarzyła się taka sytuacja, skończyło się jednak tylko na moim krzyku i śmiechu tych, co jechali za mną, bo, zamiast skręcić, pojechałem prosto i wyhamowałem poza ścieżką. Na szczęście obeszło się bez drzew ostrych krzewów itp. Zresztą na tym zjeździe pojawiło się kilka nowych atrakcji w postaci zwalonego drzewa i pogłębionej erozji kolein. Ostatecznie jednak bez uszczerbku dojechaliśmy pod Wodociągi, a potem dalej pod sklep na Bielanach.
Po zatankowaniu wody udaliśmy się dalej w drogę Szlakiem Twierdzy Kraków. Prowadzi on spokojnie asfaltem koło Obserwatorium, potem przez Zakamycze, dalej wjeżdżamy na szutrową ulicę Leśmiana, która kończy się polaną. Polanę tą przecinamy, nabierając rozpędu i szlak nagle wprowadza nas na sromy slalom gigant między drzewami, dodatkowo przeorany różnymi rowami. Adrenalina wręcz tryska uszami, a po kilkudziesięciu metrach znów jesteśmy na asfalcie. Ten pojawiający się znienacka bardzo trudny zjazd, wrzyna się w pamięć każdemu kto tu jechał, a w 2009 roku Grabek puścił tędy swój pamiętny błotny maraton.
I na tyle by było emocji, rozważaliśmy jeszcze wjazd do Lasku czerwonym szlakiem z Chełmu, ale odpuściliśmy to sobie na rzecz spokojnych wałów Rudawy, które dopełniły nasze 50km. Na tym dystansie wg mojego Garmina, nałapaliśmy przeszło 1350m przewyższeń, czyli jak na dobrej górskiej trasie. Nasz wielki trud postanowiliśmy ukoronować powrotem do tradycji, czyli zakończeniem wycieczki małym Heinekenem przy kortach na Juvenii. Przy okazji zaprosiliśmy na piwko Dr Watsona z kolegą, których spotkaliśmy nad Rudawą.
I tak w miłej atmosferze zakończyliśmy ten niezwykły wyjazd. Cel nie został zrealizowany, więc oczekujcie kolejnego wyjazdu pod hasłem „Wszystkie ścieżki Lasku Wolskiego”

Autor relacji:

miszczu komin


Uczestnicy:

abdul
Artur
aga
Agnieszka
mc
Michał
miszczu komin
Przemek Mrozek
Sara sara
Michał Sarapata

Zdjęcia:

Tagi:

Lasek Wolski Lasek Wolski

Komentarze:

aga
Agnieszka
22:24 17.04.2011
Tak myślałam, że na tracku wyjdzie taki kołtun :)
miszczu komin
Przemek Mrozek
07:39 19.04.2011
Jest relacja :)
abdul
Artur
08:45 19.04.2011
No ładnie ładnie - postaram się wrzucić fotki wieczorem.
Sara sara
Michał Sarapata
14:57 19.04.2011
Ładnie napisana relacja z tej pokręconej wycieczki :) Wielkie dzięki autorowi i organizatorowi!

Dodaj komentarz: