Trasa:Trasa mega Zabierzów MTB Marathon Dystans:65 km Przewyższenia:1326 m Rowerzystów:6 Gleb:5 Gum:3 Charakterystyka: Wyścig / Maraton
Maraton na dystansie mega ukończyło 466 zawodników. Około 100 nie dojechało do mety. Liczby świadczą same za siebie :)
Maraton w Zabierzowie był drugim wyścigiem tego weekendu, po sobotnim Langu w Krakowie. W obu tych maratonach startował nasza warcząca ekipa na Trophy, ponadto do Zabierzowa pojechali Wojtek i Abdul – w sumie pokaźna sześcioosobowa grupa. Wszyscy byliśmy ciekawi, co Grzesiek Golonko z ekipą wycisnęli ze znanych nam dobrze Podkrakowskich Dolinek.
Na starcie pogoda była mniej upalna co (nie licząc Sary) w zasadzie wszystkim pasowało. Ustawiliśmy się w początku sektora i spokojnie czekaliśmy na start. Oczywiście przed startem spotkaliśmy wielu znajomych, bo jak lokalny maraton, to lokalny maraton.
Po starcie, na pierwszym podjeździe, szprychowa ekipa ustawiła się w peletonie w kolejności w miarę przewidywalnej, która nie wiele zmieniła się do końca.
Maraton w dolinkach co oczywiste składał się z przeplatanki dłuższych i krótszych zjazdów i podjazdów. Zjazdy jak to w Dolinkach często wąskie na początku korkowały się, ale i tak przy odpowiednim poziomie braku zahamowań dawało się powyprzedzać. Było jednak dość ślisko, a po kilku kilometrach zaczął siąpić deszcz. Mnie takie rozwiązanie pasowało, bo jazda w deszczu nie jest dla mnie niczym strasznym, a wręcz na zjazdach daje mi dużą przewagę, na podjazdach również, aż do wyczerpania sił:) Jednak żeby dobrze jechało się w deszczu, rower musi działać bez zarzutu i trzeba być odpowiednio ubranym. Ja te warunki spełniałem i jechałem sobie raźno do przodu. W okolicach 20 km, przed pierwszym bufetem, deszcz rozpadał się na dobre i zaczęła się prawdziwa walka o utrzymanie się na rowerze. Wielu ją przegrywało, ale mi się jakoś udawało, z czego oczywiście czerpałem mnóstwo radości.
Po pierwszym bufecie, był pierwszy punkt kontrolny, tu liderem wśród nas był Azar, który po 20 km walki wypracował nieco ponad 2 min przewagi nad Wojtkiem (mimo że stratował on z końca sektora), a ten kolejne 2 minuty nad Abdulem. Dalej różnice były większe, Sara wyjechał z bufetu z 8 minutami straty da Abdula, ale był już chyba wtedy po pierwszej gumie, 10 minut za Sarą jechał Miszczu, a dalsze 15 minut straty miała Aga.
Do kolejnego bufetu było 25 kilometrów raczej mało atrakcyjnej trasy. Właśnie w tej części wyścigu w Dolinie Eliaszówki po 5 kilometrowym podjeździe szosą i twardym szutrem dopadł mnie kryzys. Musiałem się zatrzymać przegryźć batona, chwilę odsapnąć. Nie wiem czy było to echo sobotniego ścigania u Langa, ale ten fragment jechało mi się fatalnie. Pokrzepiające były natomiast wyrazy wsparcia od mijających mnie innych zawodników, a ze dwudziestu paru minęło mnie na pewno.
Potem jakoś się pozbierałem i znów znalazłem rytm jazdy. Pomimo że wciąż dominowały raczej płaskie szutry, jakoś w miarę mi się jechało. Tak dojechałem do bufetu.
Tu podobno byłem w tym samym czasie co Sara, który po złapaniu trzeciej!!! gumy wycofał się z rywalizacji. W temperaturze 10stopni przy ulewnym deszczu, kiedy ciężko jest odkręcić kapturek od wentylka, nikt z nas nie dziwił się, że trzecia guma ostatecznie zdemotywowała Sarę. Ja natomiast trafiłem na bufecie promocję, rozdawali żelki Maxisa, wziąłem chyba dwa i pojechałem dalej. Zjadłem jednego i jakoś tak fantastycznie postawił mnie na nogi. A do mety było jeszcze kilka niezłych podjazdów, a każdy bardziej zabłocony od poprzedniego. Błota coraz więcej było też na zjazdach, co dla mnie było fantastyczną okazją do poprawy wyniku. Tym bardziej, że nikt też specjalnie nie zastawiał drogi. Jeśli tylko zawodnicy widzieli wariata, który chce zjeżdżać, natychmiast robili miejsce, mówiąc: „Jak umiesz, to jedź”.
Będąc w okolicach Starej Wsi, popatrzyłem na profil, z którego jasno wynikało, że mam przed sobą ostatni podjazd, potem czekało mnie 5km zjazdu do mety. Zmobilizowałem się więc, żeby jak najszybciej mieć za sobą ten podjazd. Szybko jednak okazało się, że błoto, które tam jest, rozjechane wcześniej przez 400 zawodników, ciężko nawet przejść, nie mówiąc w ogóle o przejechaniu. Tak więc dreptałem tam, na równi z chłopakami z Giga aż dodreptałem do końca i rzuciłem się w dół na zjazd przez las. Potem odbijaliśmy czerwonym rowerowym do Doliny Kobylańskiej. W tych warunkach nie było mowy o zjeździe tamtędy, a trzy wykrzykniki wydawały mi się i tak zbyt małym ostrzeżeniem. Potem jazda Doliną Kobylańską, na koniec przejazd strumieniem wody, który płynie drogą dojazdową do doliny. Podobno na początku wszystkim kazali jechać wodą, gdy ja jechałem, z wody już wyganiali. Ja i tak pognałem nią ze 150m, zanim wskoczyłem na chodnik. Z Kobylan był już tylko krótki podjazd asfaltem, na którym dawałem z siebie wszystko, żeby nikt mnie tu na sam koniec nie przegonił - udało się Meta.
Jednak wiwatów żadnych nie było. Wszyscy zastanawiali się tylko jak się wysuszyć i ogrzać. Tak samo reszta chłopaków ze szprych. Pół godziny po mnie na metę wpadła Aga, dowieźli też Sarę z drugiego bufetu. Dla wszystkich była herbata i wszyscy też mogli patrzeć na wkurzonego Grześka Golonkę. W sumie trudno mu si dziwić, dzień wcześniej w Krakowie Lang miał idealną pogodę.
Dla nas ten maraton był udany choć okupiony sporymi stratami. Sara DNF, Abdul, który ostatecznie wyprzedził Wojtka, miał pękniętą ramę, Wojtek kontuzje palców i kolana. Azar, który wygrał wśród Szprych oba weekendowe wyścigi, nazajutrz miał wysoką temperaturę i kurował się kilka dni. Oczywiście dochodziła kwestia doprowadzenia rowerów do ładu przed kolejnymi wyjazdami. A mnie na przekór, podobało się, bo lubię takie masakry i lubię wyprzedzać na zjazdach i podjazdach pełnych błota, zdezorientowanych ludzi, może to brutale, ale lubię. No i ta satysfakcja, że jednak pokonało się taką piekielną trasę – bezcenne. Byle nie każdy maraton i wycieczka były takie piekielne;)
Ja jeszcze opłakuję DNFa :(
Na pocieszenie pozostało mi prowadzenie w klasyfikacji gum w tym sezonie;)
Gratuluję warczącym twardzielom, no i warczącej MEGA twardzielce - super się dzisiaj spisaliście!
Szkoda ramki Abdulowej - mam nadzieję, że szybko ją wymienią.
Mnie się podobało, uwielbiam takie masakry, a że rower działał bez zarzutu i nie miałem żadnych przykrych przygód to jestem zadowolony. Szkoda tylko że do szprychowej czołówki brakuje mi godzinę!!
Gratulacje dla całego Warczącego teamu
Wczoraj wieczorem jedyny problem, to bolące oczy od błota. Też nie miałem błotnika ;)
Ale w nocy już się zaczęło. Dziś tylko zwlokłem się z łóżka do lekarza i zaraz wracam z powrotem. Dwa maratony z rzędu + drgawki z zimna na mecie zrobiły swoje. Mam nadzieje, że to tylko lekkie przeziębienie i będzie można kręcić dalej.
Sara, szacun że w ogóle dałeś radę tyle walczyć z tymi gumami. Ja po drugiej to bym rower w lesie zostawił...
Abdul, strasznie smutno z tą ramą :( Mam nadzieje, że pójdzie szybko
Azarku Twoje zdjęcie z auta po maratonie mówi samo za siebie...
Sara też się dziwiłem że zdołałeś te 2 gumy zmienić, ręce przecież kostniały z zimna więc nie bierz sobie dnf'a do serca
No a co do ramy Abdulkowej to tylko żal i złość że tak padła, oby gwarancje mieli solidną...
Mój skromny bilans to poza siniakami i obtarciami 2 palce nie chcą się zginać i kolano pięknie opuchnięte ale to wszystko to raczej tylko w wyniku stłuczenia a nie jakichś poważniejszych uszkodzeń więc właśnie wróciłem z krioterapii i przypuszczam że po tygodniu zabiegów "pacjent będzie żył" czyli w wolnym tłumaczeniu wrócę na rower :)))... tak czy inaczej do Krynickiego maratonu powinno już być ok :)))
Ja w przeciwieństwie do roweru cały i zdrowy i bez drgawek się wczoraj obyło :) Właśnie dzwoniłem do dystrybutora i jadę zaraz z ramą - wstępnie porobią fotki i wyślą do producenta i być może nawet nie będzie trzeba odsyłać ramy za zachodnią granicę, ale z tego co mówił gościu to i ile nie ma widocznego śladu uderzenia to jest duża szansa na pozytywne rozpatrzenie. W końcu dają alu eastona i 5 lat gwarancji więc odrzucając taką usterkę strzeliliby sobie samobója, bo póki co w sportchallange jest 5 rdr'ów na krzyż, więc ja już bym się postarał... ;)
Dzięki za słowa otuchy :)
Faktycznie lekko w tych warunkach nie było... odkręcenie przemarzniętymi palcami kapturka z wentyla stanowiło mega wyzwanie, a co dopiero reszta. Z dwoma jakoś się udało, ale trzecia mnie złamała.
Zdrowotnie wygląda na to, że przetrwałem, choć miałem wczoraj spore obawy.
Rehabilituj się w takim razie Wojtku konsekwentnie i skutecznie, a Ty Azarku kuruj szybko - myślę, że jako król weekendu migiem się pozbierasz :)
Ja to nigdy nie mogę znaleźć tych zdjęć, a googlałam naprawdę sporo...
Udało mi się domyć rower, ale zajęło mi to kilka godzin. Za to efekt jest naprawdę imponujący, rowerek dawno już tak nie lśnił. Tak więc masakryczny maraton na dobre mu chyba wyszedł.
Szkoda tylko Waszych strat sprzętowych i zdrowotnych, ale mam nadzieję, że wszystko sprawnie wróci do stanu wyjściowego :)
A tak pamiętam ten moment jak fotograf pokazywał bym walił przez rzeczkę zamiast przez mostek więc jeszcze docisnąłem przed wleceniem w nią :) PS: No i muszę się pochwalić, że Pan GG we własnej osobie rozpędził mnie na tym fragmencie w okolicach połowy mega jak się przelatywało przez rzeczkę i od razu był króciutki (10m?) stromy podjazd na asfalt i rura w prawo :] A to może on mi złamał ramę? :D
Zależy jak na to patrzeć, bo w sumie w tabelkę wrzucasz pozycję na ilość uczestników, która ukończyła maraton a nie wzięła w nim udział, a wg mnie powinna właśnie ta liczba widnieć.
jakoś wcześniej nie wnikałem jak przedstawiane są te statystyki ale moim skromnym zdaniem to powinno być tak jak Abdul przedstawia, bardziej to odzwierciedla sytuację...
Mam już wstępną telefoniczną informację, że rama idzie do wymiany tylko jeszcze nie wiem kiedy i jaką dostanę bo albo model zostaje i będzie cała czarna (anoda) albo w ogóle nowy, ponoć zupełnie inny model i ze skokiem 110mm, którego nie da się nawet na ich stronie dorwać. To czekam...
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :) Dodaj najbliższy wyjazd »