Wrzuciłem tracka, ale trochę głupoty pokazuje bo przecina się w 2-3 miejscach a maxa pokazał 234km/h :) Trochę te chmurki namieszały.
Data: 28.05.2011, sobota
Pojawiliśmy się więc w Krynicy w bojowych nastrojach, zwłaszcza ekipa planująca starty na MTB Trophy, bo ten maraton miał być ostatecznym sprawdzianem odporności na górskie trasy a la GG i ekwiwaletem mniej więcej jednego etapu Trophy. O 10 gdy startowali GIGA śmiałkowie, wtedy właśnie nastąpiło oberwanie chmury. Na niektórych nie zrobiło to większego wrażenia. Slec na forum napisał:
„dobrze ze start był synchronizowany z oberwaniem chmury - przynajmniej nie pyliło”
Jednak sporo osób zadało sobie pytanie, co ja robię tu?? I popędziło do biura zawodów wypisać się z tych zawodów. Tak spotkaliśmy między innymi Mikołaja Menke i team Uniwersytetu Ekonomicznego. My spokojnie sprawdziliśmy działanie naszych chipów i czekaliśmy na rozwój wypadków, poprawiając jeszcze trochę rowery, bo oczywiście intensywnie eksploatowany sprzęt cały czas wymagał poprawek.
Na start Mega nie padało, ale było nadal mokro więc również nie pyliło. Wśród Szprych od samego startu rozgorzała walka o zwycięstwo w naszej drużynowej rywalizacji pomiędzy Azarem, Woytkiem i Abdulem. Z pewną stratą do nich jechał Sara, jak zwykle słabszy gdy nie może użyć dopalacza na energię słoneczną. Pod koniec stawki jechałem ja i jeszcze dalej Aga. Ja miałem jasny cel, muszę ten maraton ukończyć, bo w zeszłym roku ta sztuka mi się nie udała. Jechało mi się dość dobrze, pomimo drobnych problemów z przerzutkami. Błota było zdecydowanie mniej niż rok wcześniej, ale i tak gdzieniegdzie po prostu trzeba było podprowadzić. Pierwsze dwie górki jakoś jednak przeszły i po szybkim zjeździe przyszła pora na główną atrakcję czyli podjazd na Jaworzynę Krynicką. Cóż, były podjazdy które mi się lepiej podjeżdżało, jakoś mi tego dnia najlepiej się jechało. Musiałem sobie zrobić małą przerwę i potem już było coraz lepiej. Pod schroniskiem byłem godzinę wcześniej niż w zeszłym roku. Pomyślałem sobie że nie jest źle, bo godzina poprawy na 15 km to sporo, ale z drugiej strony to w czołówce wyścigu zdecydowanie nie byłem. Pognałem więc dalej, gdzie zaczynały się zjazdy wszelakie, jak to napisał Furman w zjazdach można było przebierać do woli. Szybkie, wolne, śliskie i bardzo śliskie, techniczne i ile fabryka dała, po kamieniach, po korzeniach, po błocie, po trawie, po asfalcie, strome i bardzo strome. Generalnie w warunkach jakie panowały jaki by zjazd nie był to i tak była walka o utrzymanie się z rowerem w trasie. Po mocnej dawce zjazdów spod Jaworzyny, czekał pierwszy bufet, aby ostudzić nieco emocje.
Dalej emocje studził kolejny długi podjazd, który w słoneczne letnie popołudnie byłby zapewne dobry na rodzinną przejażdżkę, tego dnia z każdym metrem przemieniał się w coraz większy koszmar. Początkowo była to całkiem spoko leśna droga, im wyżej tym bardziej była ona przeorana, kończyło się toto jakimś koszmarnym kleikiem, o którym ciężko było nawet prowadzić rower. Dobrze że buty miałem mocno zapięte, bo pewnie by tam zostały. Dla mnie to są zawsze najgorsze odcinki, gdy człowiek wypycha mozolnie rower pod górę, a czas dłuży się i dłuży. W końcu jednak trasa odbijała w leśną ścieżkę po której jechało się przyjemnie, choć wciąż pod górę. Po osiągnięciu grzbietu zaczynał się kolejny zjazd. Poprosiłem kolegów którzy jechali przede mną, aby mnie puścili przodem. Przepuścili mnie uprzejmie i już po chwili, szczęśliwy gnałem w dół dość szybkim zjazdem. Zjazd jak zwykle skończył się dość szybko, ale tym razem podjazd który po nim nastąpił, był po wygodnej bitej drodze. Po chwili ukazał się drugi bufet, na którym panował ta fantastyczna atmosfera lekkiego sarkastycznego humoru, która zdarza się tylko w miejscach gdzie ludzie walczą po prostu o ukończenie trasy i to jest jedyny wynik jaki ich interesuje. Nie ma tu nerwowego pośpiechu, lecz serdeczność dla wszsytkich współtowarzyszy. GOPRowcy, którzy akurat w tym miejscu mieli aktualnie swój posterunek, byli oczywiście pytani jak dalej trasa. No i straszyli że taki długi nieprzyjemny podjazd kamienistą drogą. Na któryś z kolegów zadowolony z odpowiedzi odrzekł że wszystko jest lepsze o tego kleju w którym przed chwilą prowadziliśmy rowery.
I tak po nabraniu sił na bufecie ruszyliśmy podjazdem na Runek, który faktycznie w porównaniu z wcześniejszym podjazdem był niemal autostradą i pokonywało się go bardzo sprawnie. Tym bardziej sprawnie, że na starcie mówili coś o limicie czasowym, że o 15 na Słotwinach zamykają trasę. A 15 był tuż tuż. Na szczęście z Runku, było już praktycznie tylko w dół aż do Słotwin. Może jakieś krótkie podjazdy tam były, ale zdecydowanie najmilej wspominam ten fragment trasy. Niestety zaczynało padać. Gdy dotarłem na Słotwiny, było już po 15, ale trasy jednak nie zamknęli. Zaczęło natomiast solidnie lać i musiałem zatrzymać się żeby ubrać kurtkę przeciwdeszczową. Od Słotwin jeszcze kawałek podjazdu i byliśmy w Krynicy na trzecim bufecie. W zasadzie o ile dobrze pamiętam to poza wodą i Powerade nic tam jż nie było, ale co tam, przecież już Krynica i „tylko” 10 km do mety...
O tym ostatnim odcinku można by książkę napisać, to coś jak syzyfowa praca, niby już koniec, ale jeszcze i jeszcze i do tego ta ulewa, potężna burza. Ta kurtka była mi tylko po to żeby się nie wychłodzić, bo przemoczony byłem doszczętnie, ale jechać trzeba było. Na pewno kilka podjazdów przede mną, ale ile dokładnie kto to wie, Krynica to przecież same górki. Pierwszy podjazd kojarzę z początku maratonu z 2007 roku, jedziemy, dużo kałuż, ale kto by się nimi przejmował w taką pogodę. Na początku jadę z jakimś Mastersem, ale potem rozdzielamy się. Jadę sam w strugach deszczu, meta blisko więc cisnę na pedały, nie szczędząc sił. Wyjeżdżam na Hawrylakówkę i dalej kilka kilometrów względnie płasko na Huzary, a potem zaczyna się podjazd pod pięć Parkowych :). Ni cholerę nie wiem ile tam jest tych górek, już myślę że to już Parkowa, że to już będzie koniec a tu następna, ale cisnę nie prowadzę, meta musi być blisko, wyprzedzam chyba jeszcze ze dwóch zawodników, ale w końcu kapituluję na jednym z ostatnich stromych podjazdów i podprowadzam. Całe szczęście teraz to przynajmniej krótkie odcinki, ale deszcz leje się nieubłaganie, a po każdym podjeździe pojawia się kolejny. Marzę o mecie i ciepłej herbacie. W końcu znajomy nadajnik na Parkowej i będzie w dół i będzie meta. Kilka szalonych zjazdów na poślizgu obu kół, jakim cudem się nie wywaliłem ne wiem, ale zjazdy były fantastyczne, adrenalina wychodziła uszami. Najtrudniejszy odcinek na Parkowej, częściowo sprowadzam, w potokach wody, na moim wysokim GT nie widziałem szans na zjechanie tego w całości, dalej gnam do mety, jeszcze kogoś wyprzedziłem. Wpadam na deptak, a tam pustka, ktoś ściąga reklamy z barierek i macha mi serdecznie, przejechałem przez metę.
Rozglądam się, nie ma nikogo znajomego. Wszyscy chowają się pod każdym dostępnym daszkiem przed ulewą. Kręcę się jeszcze chwilę i jadę do Wojtka. Jak dobrze że mamy zaprzyjaźniony prysznic w Krynicy!!! Herbatka sielanka, wszyscy czekali już u Wojtka, trwają burzliwe dyskusje o przebiegu wyścigu. Azar, pomimo zaliczenia gleby, wyprzedził Wojtka raptem o 3 minuty, 10 minut później na metę wpadł Abdul, który również zaliczył glebę na trasie. Sara to już dalsze 15 minut, ale jeszcze zmieścił się poniżej 5 godzin. Wszyscy zdążyli przed ulewą. Ja dotarłem na metę całą godzinę później, kompletnie przemoczony, ale na trasie jeszcze walczy Aga, która po drodze zaliczyła 3 gleby. Walczy i wszyscy w napięciu czekają kiedy się pojawi. Ale Aga nie należy do tych co poddają się łatwo, mimo że dopadł ją kryzys, jedzie do przodu, bo w zasadzie i tak nie ma wyjścia, najpewniejsza droga prowadzi po strzałkach do mety i jakoś tam się trzeba dostać przez te wszystkie górki, podjazdy i zjazdy, a właściwie zjeżdżalnie przez które płyną wartkie potoki wody. Aga dotarła na metę przeszło 20 minut po mnie, na 7 miejscu w swojej kategorii, bo tylko tyle kobiet w jej kategorii dotarło na metę. Pełen szacunek. Zresztą nie tylko my podziwialiśmy Agę za jej ducha walki. Na Trophy spotkałem kilka osób, które z uznaniem mówiły o tym jak Aga walczyła w Krynicy i później na Trophy.
Tym razem w komplecie wszyscy dotarliśmy na metę, na podsumowanie tej relacji i maratonu, znów posłużę się cytatem z forum, który najlepiej oddaje klimat tego maratonu:
Bez względu na dystans jaki się jechało, klimat imprezy jak zwykle był Giga!
* rating - czas zwycięzcy kategorii / czas zawodnika
** rating open - czas zwycięzcy wyścigu / czas zawodnika
* rating - czas zwycięzcy kategorii / czas zawodnika
** rating open - czas zwycięzcy wyścigu / czas zawodnika
Krynica MTB Marathon 2011
Ten wyjazd znalazł się na 8. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2011
Dystans: 52 km
Przewyższenia: 2077 m
Rowerzystów: 7
Gleb: 5
Gum: 0
Charakterystyka:
Wyścig / Maraton
Wyjazd górski
Na maraton w Krynicy, jako Warczące Szprychy wybraliśmy się piąty raz z rzędu. Tym razem w składzie tak silnym i licznym, jakiego jeszcze żadne zawody dotychczas nie widziały – sześć osób na MEGA i jedna na MINI. Jakoś wszyscy lubią ten maraton, mimo że jedyne co na nim pewne to krew, pot i znój i błoto i błoto i jeszcze więcej błota. Czasem jeszcze płacz i zgrzytanie zębami.Dystans: 52 km
Przewyższenia: 2077 m
Rowerzystów: 7
Gleb: 5
Gum: 0
Charakterystyka:
Wyścig / Maraton
Wyjazd górski
Pojawiliśmy się więc w Krynicy w bojowych nastrojach, zwłaszcza ekipa planująca starty na MTB Trophy, bo ten maraton miał być ostatecznym sprawdzianem odporności na górskie trasy a la GG i ekwiwaletem mniej więcej jednego etapu Trophy. O 10 gdy startowali GIGA śmiałkowie, wtedy właśnie nastąpiło oberwanie chmury. Na niektórych nie zrobiło to większego wrażenia. Slec na forum napisał:
„dobrze ze start był synchronizowany z oberwaniem chmury - przynajmniej nie pyliło”
Jednak sporo osób zadało sobie pytanie, co ja robię tu?? I popędziło do biura zawodów wypisać się z tych zawodów. Tak spotkaliśmy między innymi Mikołaja Menke i team Uniwersytetu Ekonomicznego. My spokojnie sprawdziliśmy działanie naszych chipów i czekaliśmy na rozwój wypadków, poprawiając jeszcze trochę rowery, bo oczywiście intensywnie eksploatowany sprzęt cały czas wymagał poprawek.
Na start Mega nie padało, ale było nadal mokro więc również nie pyliło. Wśród Szprych od samego startu rozgorzała walka o zwycięstwo w naszej drużynowej rywalizacji pomiędzy Azarem, Woytkiem i Abdulem. Z pewną stratą do nich jechał Sara, jak zwykle słabszy gdy nie może użyć dopalacza na energię słoneczną. Pod koniec stawki jechałem ja i jeszcze dalej Aga. Ja miałem jasny cel, muszę ten maraton ukończyć, bo w zeszłym roku ta sztuka mi się nie udała. Jechało mi się dość dobrze, pomimo drobnych problemów z przerzutkami. Błota było zdecydowanie mniej niż rok wcześniej, ale i tak gdzieniegdzie po prostu trzeba było podprowadzić. Pierwsze dwie górki jakoś jednak przeszły i po szybkim zjeździe przyszła pora na główną atrakcję czyli podjazd na Jaworzynę Krynicką. Cóż, były podjazdy które mi się lepiej podjeżdżało, jakoś mi tego dnia najlepiej się jechało. Musiałem sobie zrobić małą przerwę i potem już było coraz lepiej. Pod schroniskiem byłem godzinę wcześniej niż w zeszłym roku. Pomyślałem sobie że nie jest źle, bo godzina poprawy na 15 km to sporo, ale z drugiej strony to w czołówce wyścigu zdecydowanie nie byłem. Pognałem więc dalej, gdzie zaczynały się zjazdy wszelakie, jak to napisał Furman w zjazdach można było przebierać do woli. Szybkie, wolne, śliskie i bardzo śliskie, techniczne i ile fabryka dała, po kamieniach, po korzeniach, po błocie, po trawie, po asfalcie, strome i bardzo strome. Generalnie w warunkach jakie panowały jaki by zjazd nie był to i tak była walka o utrzymanie się z rowerem w trasie. Po mocnej dawce zjazdów spod Jaworzyny, czekał pierwszy bufet, aby ostudzić nieco emocje.
Dalej emocje studził kolejny długi podjazd, który w słoneczne letnie popołudnie byłby zapewne dobry na rodzinną przejażdżkę, tego dnia z każdym metrem przemieniał się w coraz większy koszmar. Początkowo była to całkiem spoko leśna droga, im wyżej tym bardziej była ona przeorana, kończyło się toto jakimś koszmarnym kleikiem, o którym ciężko było nawet prowadzić rower. Dobrze że buty miałem mocno zapięte, bo pewnie by tam zostały. Dla mnie to są zawsze najgorsze odcinki, gdy człowiek wypycha mozolnie rower pod górę, a czas dłuży się i dłuży. W końcu jednak trasa odbijała w leśną ścieżkę po której jechało się przyjemnie, choć wciąż pod górę. Po osiągnięciu grzbietu zaczynał się kolejny zjazd. Poprosiłem kolegów którzy jechali przede mną, aby mnie puścili przodem. Przepuścili mnie uprzejmie i już po chwili, szczęśliwy gnałem w dół dość szybkim zjazdem. Zjazd jak zwykle skończył się dość szybko, ale tym razem podjazd który po nim nastąpił, był po wygodnej bitej drodze. Po chwili ukazał się drugi bufet, na którym panował ta fantastyczna atmosfera lekkiego sarkastycznego humoru, która zdarza się tylko w miejscach gdzie ludzie walczą po prostu o ukończenie trasy i to jest jedyny wynik jaki ich interesuje. Nie ma tu nerwowego pośpiechu, lecz serdeczność dla wszsytkich współtowarzyszy. GOPRowcy, którzy akurat w tym miejscu mieli aktualnie swój posterunek, byli oczywiście pytani jak dalej trasa. No i straszyli że taki długi nieprzyjemny podjazd kamienistą drogą. Na któryś z kolegów zadowolony z odpowiedzi odrzekł że wszystko jest lepsze o tego kleju w którym przed chwilą prowadziliśmy rowery.
I tak po nabraniu sił na bufecie ruszyliśmy podjazdem na Runek, który faktycznie w porównaniu z wcześniejszym podjazdem był niemal autostradą i pokonywało się go bardzo sprawnie. Tym bardziej sprawnie, że na starcie mówili coś o limicie czasowym, że o 15 na Słotwinach zamykają trasę. A 15 był tuż tuż. Na szczęście z Runku, było już praktycznie tylko w dół aż do Słotwin. Może jakieś krótkie podjazdy tam były, ale zdecydowanie najmilej wspominam ten fragment trasy. Niestety zaczynało padać. Gdy dotarłem na Słotwiny, było już po 15, ale trasy jednak nie zamknęli. Zaczęło natomiast solidnie lać i musiałem zatrzymać się żeby ubrać kurtkę przeciwdeszczową. Od Słotwin jeszcze kawałek podjazdu i byliśmy w Krynicy na trzecim bufecie. W zasadzie o ile dobrze pamiętam to poza wodą i Powerade nic tam jż nie było, ale co tam, przecież już Krynica i „tylko” 10 km do mety...
O tym ostatnim odcinku można by książkę napisać, to coś jak syzyfowa praca, niby już koniec, ale jeszcze i jeszcze i do tego ta ulewa, potężna burza. Ta kurtka była mi tylko po to żeby się nie wychłodzić, bo przemoczony byłem doszczętnie, ale jechać trzeba było. Na pewno kilka podjazdów przede mną, ale ile dokładnie kto to wie, Krynica to przecież same górki. Pierwszy podjazd kojarzę z początku maratonu z 2007 roku, jedziemy, dużo kałuż, ale kto by się nimi przejmował w taką pogodę. Na początku jadę z jakimś Mastersem, ale potem rozdzielamy się. Jadę sam w strugach deszczu, meta blisko więc cisnę na pedały, nie szczędząc sił. Wyjeżdżam na Hawrylakówkę i dalej kilka kilometrów względnie płasko na Huzary, a potem zaczyna się podjazd pod pięć Parkowych :). Ni cholerę nie wiem ile tam jest tych górek, już myślę że to już Parkowa, że to już będzie koniec a tu następna, ale cisnę nie prowadzę, meta musi być blisko, wyprzedzam chyba jeszcze ze dwóch zawodników, ale w końcu kapituluję na jednym z ostatnich stromych podjazdów i podprowadzam. Całe szczęście teraz to przynajmniej krótkie odcinki, ale deszcz leje się nieubłaganie, a po każdym podjeździe pojawia się kolejny. Marzę o mecie i ciepłej herbacie. W końcu znajomy nadajnik na Parkowej i będzie w dół i będzie meta. Kilka szalonych zjazdów na poślizgu obu kół, jakim cudem się nie wywaliłem ne wiem, ale zjazdy były fantastyczne, adrenalina wychodziła uszami. Najtrudniejszy odcinek na Parkowej, częściowo sprowadzam, w potokach wody, na moim wysokim GT nie widziałem szans na zjechanie tego w całości, dalej gnam do mety, jeszcze kogoś wyprzedziłem. Wpadam na deptak, a tam pustka, ktoś ściąga reklamy z barierek i macha mi serdecznie, przejechałem przez metę.
Rozglądam się, nie ma nikogo znajomego. Wszyscy chowają się pod każdym dostępnym daszkiem przed ulewą. Kręcę się jeszcze chwilę i jadę do Wojtka. Jak dobrze że mamy zaprzyjaźniony prysznic w Krynicy!!! Herbatka sielanka, wszyscy czekali już u Wojtka, trwają burzliwe dyskusje o przebiegu wyścigu. Azar, pomimo zaliczenia gleby, wyprzedził Wojtka raptem o 3 minuty, 10 minut później na metę wpadł Abdul, który również zaliczył glebę na trasie. Sara to już dalsze 15 minut, ale jeszcze zmieścił się poniżej 5 godzin. Wszyscy zdążyli przed ulewą. Ja dotarłem na metę całą godzinę później, kompletnie przemoczony, ale na trasie jeszcze walczy Aga, która po drodze zaliczyła 3 gleby. Walczy i wszyscy w napięciu czekają kiedy się pojawi. Ale Aga nie należy do tych co poddają się łatwo, mimo że dopadł ją kryzys, jedzie do przodu, bo w zasadzie i tak nie ma wyjścia, najpewniejsza droga prowadzi po strzałkach do mety i jakoś tam się trzeba dostać przez te wszystkie górki, podjazdy i zjazdy, a właściwie zjeżdżalnie przez które płyną wartkie potoki wody. Aga dotarła na metę przeszło 20 minut po mnie, na 7 miejscu w swojej kategorii, bo tylko tyle kobiet w jej kategorii dotarło na metę. Pełen szacunek. Zresztą nie tylko my podziwialiśmy Agę za jej ducha walki. Na Trophy spotkałem kilka osób, które z uznaniem mówiły o tym jak Aga walczyła w Krynicy i później na Trophy.
Tym razem w komplecie wszyscy dotarliśmy na metę, na podsumowanie tej relacji i maratonu, znów posłużę się cytatem z forum, który najlepiej oddaje klimat tego maratonu:
Bez względu na dystans jaki się jechało, klimat imprezy jak zwykle był Giga!
Krynica 2011 - mega
login | nr | m-ce open | m-ce kat. | czas | rating open | rating | |
---|---|---|---|---|---|---|---|
azari M2 |
4370 | 125 / 248 | 50 / 78 | 04:23:23 | 62,767% | 62,767% | |
wojtek_bleble M3 |
4379 | 132 / 248 | 49 / 95 | 04:26:35 | 62,013% | 64,083% | |
abdul M2 |
4363 | 148 / 248 | 58 / 78 | 04:36:30 | 59,789% | 59,789% | |
sara M2 |
4274 | 172 / 248 | 62 / 78 | 04:52:06 | 56,596% | 56,596% | |
miszczu komin M2 |
4362 | 230 / 248 | 77 / 78 | 05:58:10 | 46,156% | 46,156% | |
aga K2 |
320 | 244 / 248 | 7 / 7 | 06:21:59 | 43,279% | 57,694% |
* rating - czas zwycięzcy kategorii / czas zawodnika
** rating open - czas zwycięzcy wyścigu / czas zawodnika
Krynica 2011 - mini
login | nr | m-ce open | m-ce kat. | czas | rating open | rating | |
---|---|---|---|---|---|---|---|
mc M2 |
1653 | 46 / 93 | 13 / 17 | 01:36:03 | 66,406% | 66,406% |
* rating - czas zwycięzcy kategorii / czas zawodnika
** rating open - czas zwycięzcy wyścigu / czas zawodnika
Uczestnicy:
Zdjęcia:
Tagi:
Krynica MTB Marathon GolonkoKomentarze:
Z ciekawostek maratonowych ;)
Z naszych dotychczasowych startów w Krynicy, ten był najmniej liczny pod względem wszystkich zawodników, a najbardziej liczny pod względem warczących.
Do klasyfikacji drużynowej zapunktowała ta sama ekipa co w Zabierzowie, czyli Azar, Wojtek, Abdul i Aga.
Oprócz Abdula i Azara, teraz jeszcze Wojtek dołączył do czwartego sektora.
Aga w Zabierzowie miała dokładnie taki sam czas jak Miszczu w Krynicy.
Ja ukończylem maraton za tym samym zawodnikiem, za którym byłem w Zabierzowie.
Z naszych dotychczasowych startów w Krynicy, ten był najmniej liczny pod względem wszystkich zawodników, a najbardziej liczny pod względem warczących.
Do klasyfikacji drużynowej zapunktowała ta sama ekipa co w Zabierzowie, czyli Azar, Wojtek, Abdul i Aga.
Oprócz Abdula i Azara, teraz jeszcze Wojtek dołączył do czwartego sektora.
Aga w Zabierzowie miała dokładnie taki sam czas jak Miszczu w Krynicy.
Ja ukończylem maraton za tym samym zawodnikiem, za którym byłem w Zabierzowie.
No i awansowaliśmy na 47 miejsce w dróżynówce, a wyprzedzają nas tylko 4 drużyny które brały udział jedynie w dwóch edycjach:)
No i Gratulacje dla Agi, za punkty dla zespołu!!!
No i Gratulacje dla Agi, za punkty dla zespołu!!!
Dorzuciłem 4 foty od GG
PS: Gdzie jest ta drużynówka bo nie mogę się dopatrzeć?
PS: Gdzie jest ta drużynówka bo nie mogę się dopatrzeć?
inteligentnie schowana w dziale "Zgłoszenie do imprezy/Uczestnicy/info"
Dokopałem się :) Faktycznie gdybyśmy startowali we wszystkich edycjach przy utrzymaniu średniej to bylibyśmy razem z rowerowaniem w okolicach 18 miejsca :)
PS: Widzę, że na Kraków zapisałeś się już na giga. Grubo :)
zobaczymy jak się uda utrzymać formę, ale chciałbym znowu giga przejechać
Fajnie, też mam takie aspiracje, zwłaszcza że w ubiegłym roku atak na giga skończyłem na 19. kilometrze
W zeszłym roku, patrząc na warunki Twój atak na Giga była mocno brawurowy!! ;)
Młodzieńcza brawura hehe ;)
Dodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :)
Dodaj najbliższy wyjazd »
Dodaj najbliższy wyjazd »