Data: 17.10.2004, niedziela
Połowa października, co prawda wiszące nad Krakowem chmury grożą deszczem, ale w zasadzie panują wyśmienite jesienne warunki rowerowe. W tej scenerii nas AGHowski AZS wybiera się na swoja druga w tym sezonie wycieczkę. Groźba deszczu wystraszyła większość miłośników wycieczek rowerowych i na zbiórce pojawili się w głównej mierze wytrawni bikerzy. Jeśli chodzi o naszych, mocna ekipa, oprócz mnie Azar, Buli, Kuba, Boguś, ponadto Miki, Sara, Olek i kilka pozytywnie zakręconych osób. Ogólnie jednak przyjechało tylko kilkanaście osób, czekanie na spóźnialskich niewiele daje wiec ruszamy.
Na czele oczywiście Monika, która prowadzi wycieczkę wcześniej opracowana trasa, na końcu jak zawsze zamykający dr Fuk. Przez Rząskę spokojnym AZSowym tempem dojeżdżamy do Doliny Kobylańskiej, standardowo przejeżdżamy ja pod gore, by potem zjechać do Wierzchowic. Stamtąd wyjeżdżamy pod Zelków, gdzie przy sklepie robimy tradycyjnie postój. Wszyscy spokojnie uzupełniają, paliwo, wśród wielu rozmów prowadzonych na różne rowerowe tematy ostatecznie pojawia się pytanie co dalej?? Naturalnie pytanie skierowane jest do Moniki. Odpowiedź jednak nieco nas rozczarowała, zjeżdżamy asfaltem do Bolechowic i wracamy do domu. Oczywiście padło także pytanie czy ktoś chce się odłączyć. Dla nas wybranie w tym miejscu zjazdu asfaltem to wprost grzech ciężki. Będąc w okolicy zawsze przejeżdżamy naszą ulubioną, zawsze pełną wyzwań Dolinkę Bolechowicką. Decyzja była więc prosta, szprychy się odłączają, oczywiście zaproponowaliśmy ten wariant także pozostałym uczestnikom. Nawet nie tylko zaproponowaliśmy, ale zareklamowaliśmy: Jeśli komuś jest jeszcze mało błota i chciałby zaliczyć dziś jakąś glebę, to zapraszamy z nami. Skuteczność tej reklamy przeszłą nasze najśmielsze oczekiwania, gdyż prawie wszyscy się do nas przyłączyli, a Monika z dr Fukiem wracali do Krakowa chyba jeszcze z trzema osobami. My tymczasem udaliśmy się w stronę wlotu do dolinki.
Zanim wjechaliśmy dalej pozwoliłem sobie wygłosić jeszcze jedną mowę, krótko charakteryzującą najbliższy fragment trasy i podkreślając stopień trudności. W oczach paru osób zobaczyłem jedynie powątpiewanie – wiedziałem, że oni tu jeszcze nigdy nie byli. Ci, którzy już przejechali kiedyś tą dolinkę niecierpliwili się mocno. No i w końcu ruszyliśmy na jak zawsze ekscytujący zjazd. Ile było gleb nie wie nikt, z pewnością było wiele adrenaliny i emocji, a na pewno walka z trudną trasą. Śmiesznym epizodem było jak na ostatnim stromym kawałku zjazdu Miki nie chciał zjechać. Miki zjazdowcem nigdy nie był, na podjazdach zawsze pierwszy, ale na zjazdach w ogóle się nie znajdował. Wszyscy go przekonywali, a on się zapierał, że będzie sprowadzał rower. W końcu ja doszedłem do wniosku, że sam zjadę na jego rowerze. Oczywiście nie miałem z tym większych problemów. Pointa dla Mikiego była następująca: widzisz, Twój rower to potrafi, tylko Ty nie potrafisz!
Gdy w komplecie i bez większych obrażeń dojechaliśmy do końca dolinki, nikt już nie wątpił, że jest to jeden z najtrudniejszych zjazdów pod Krakowem. Mogliśmy spokojnie w doskonałych humorach wracać w stronę Krakowa.
Z AZSem w dolinki, czyli żądza błota
Trasa: Reymonta, Rząska, Dol. Kobylańska, Wierzchowice, Dol. Bolechowicka, Lasek, Sikornik
Dystans: 65 km
Rowerzystów: 5
Gleb: 0
Gum: 0
Charakterystyka:
Wyjazd AZSowy
Relacje z tego wyjazdu napisałem, co prawda po przeszło 2,5 roku, ale jest to jeden z moich ulubionych wyjazdów jeden z tych, które chętnie wspominam, a było to tak.. Dystans: 65 km
Rowerzystów: 5
Gleb: 0
Gum: 0
Charakterystyka:
Wyjazd AZSowy
Połowa października, co prawda wiszące nad Krakowem chmury grożą deszczem, ale w zasadzie panują wyśmienite jesienne warunki rowerowe. W tej scenerii nas AGHowski AZS wybiera się na swoja druga w tym sezonie wycieczkę. Groźba deszczu wystraszyła większość miłośników wycieczek rowerowych i na zbiórce pojawili się w głównej mierze wytrawni bikerzy. Jeśli chodzi o naszych, mocna ekipa, oprócz mnie Azar, Buli, Kuba, Boguś, ponadto Miki, Sara, Olek i kilka pozytywnie zakręconych osób. Ogólnie jednak przyjechało tylko kilkanaście osób, czekanie na spóźnialskich niewiele daje wiec ruszamy.
Na czele oczywiście Monika, która prowadzi wycieczkę wcześniej opracowana trasa, na końcu jak zawsze zamykający dr Fuk. Przez Rząskę spokojnym AZSowym tempem dojeżdżamy do Doliny Kobylańskiej, standardowo przejeżdżamy ja pod gore, by potem zjechać do Wierzchowic. Stamtąd wyjeżdżamy pod Zelków, gdzie przy sklepie robimy tradycyjnie postój. Wszyscy spokojnie uzupełniają, paliwo, wśród wielu rozmów prowadzonych na różne rowerowe tematy ostatecznie pojawia się pytanie co dalej?? Naturalnie pytanie skierowane jest do Moniki. Odpowiedź jednak nieco nas rozczarowała, zjeżdżamy asfaltem do Bolechowic i wracamy do domu. Oczywiście padło także pytanie czy ktoś chce się odłączyć. Dla nas wybranie w tym miejscu zjazdu asfaltem to wprost grzech ciężki. Będąc w okolicy zawsze przejeżdżamy naszą ulubioną, zawsze pełną wyzwań Dolinkę Bolechowicką. Decyzja była więc prosta, szprychy się odłączają, oczywiście zaproponowaliśmy ten wariant także pozostałym uczestnikom. Nawet nie tylko zaproponowaliśmy, ale zareklamowaliśmy: Jeśli komuś jest jeszcze mało błota i chciałby zaliczyć dziś jakąś glebę, to zapraszamy z nami. Skuteczność tej reklamy przeszłą nasze najśmielsze oczekiwania, gdyż prawie wszyscy się do nas przyłączyli, a Monika z dr Fukiem wracali do Krakowa chyba jeszcze z trzema osobami. My tymczasem udaliśmy się w stronę wlotu do dolinki.
Zanim wjechaliśmy dalej pozwoliłem sobie wygłosić jeszcze jedną mowę, krótko charakteryzującą najbliższy fragment trasy i podkreślając stopień trudności. W oczach paru osób zobaczyłem jedynie powątpiewanie – wiedziałem, że oni tu jeszcze nigdy nie byli. Ci, którzy już przejechali kiedyś tą dolinkę niecierpliwili się mocno. No i w końcu ruszyliśmy na jak zawsze ekscytujący zjazd. Ile było gleb nie wie nikt, z pewnością było wiele adrenaliny i emocji, a na pewno walka z trudną trasą. Śmiesznym epizodem było jak na ostatnim stromym kawałku zjazdu Miki nie chciał zjechać. Miki zjazdowcem nigdy nie był, na podjazdach zawsze pierwszy, ale na zjazdach w ogóle się nie znajdował. Wszyscy go przekonywali, a on się zapierał, że będzie sprowadzał rower. W końcu ja doszedłem do wniosku, że sam zjadę na jego rowerze. Oczywiście nie miałem z tym większych problemów. Pointa dla Mikiego była następująca: widzisz, Twój rower to potrafi, tylko Ty nie potrafisz!
Gdy w komplecie i bez większych obrażeń dojechaliśmy do końca dolinki, nikt już nie wątpił, że jest to jeden z najtrudniejszych zjazdów pod Krakowem. Mogliśmy spokojnie w doskonałych humorach wracać w stronę Krakowa.
Uczestnicy:
Zdjęcia:
Tagi:
Dolinka BolechowickaKomentarze:
brakDodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :)
Dodaj najbliższy wyjazd »
Dodaj najbliższy wyjazd »