Data: 12.02.2005, sobota
Na rozgrzewkę przejechaliśmy przez Sikornik, żegnając go oczywiście tym samym zjazdem, co ostatnio. Tym razem było znacznie prościej, ścieżka ubita, śnieg nie zostawał na obręczach, tak, więc nawet hamulce nawet działały:) Jednakowoż, co by była, choć jedna gleba, udało nam się namówić niezawodnego Azara żeby spróbował zjechać stromym zboczem. Efekt podobny do mojej próby z poprzedniego wyjazdu, z tymże Azar się jakoś tak romantycznie i zmysłowo zaplątał w rower. Nie to, co mój brutal, który mnie korbą po głowie potraktował.
Pierwsza gleba jak zawsze poprawiła nam humory, raźnie wspięliśmy się asfaltem pod ZOO, żądni kolejnych zjazdów. Wcześniej nabraliśmy nieco sił za sprawą ciepłego malinowego soku, który, jak zawsze zabrał Azar i ruszyliśmy.... Żółty szlak do Polany pod Dębiną zaowocował kolejnymi upadkami, tym razem lądowania były śnieżnie przyjemne. Tylko Kuba jakoś nie wpisywał się do księgi gleb. Na podwyższonej już nieźle adrenalince zjechaliśmy jeszcze niżej do Wodociągów, tym razem dzięki uprzejmości szlaku czerwonego. Tym razem gleb było trochę mniej, ale i tak zdecydowanie chcieliśmy to powtórzyć, bo jeździło się naprawdę świetnie, zmrożony wydeptany śnieg pozwalał na osiąganie niezłych prędkości. Jednocześnie zależało być skoncentrowanym, gdyż wydeptany był dość wąski pas, gdy się zjechało w bok, momentalnie malała prędkość, a rower przestawał się dobrze prowadzić. Nierzadko kończyło się to kontaktem z białym i puchowym;)
Nam te warunki bardzo odpowiadały, wspięliśmy się, więc serpentyną i Al Wędrowników aż na sam Kopiec Piłsudskiego. Niestety nie dane nam było podziwiać pięknej panoramy Krakowa i okolic, gdyż widoczność była lekko mówiąc żadna. Niezrażeni tym postanowiliśmy wytracić zdobytą energię potencjalną i ruszyliśmy w dół na czerwony szlak, po kilku nieznacznych glebach dotarliśmy do głazu na dole i skręciliśmy w prawo kierując się na fragment zielonego szlaku.
W końcu dotarliśmy do Wesołej Polany, na drewnianym mostku ukazała się nam usypana ze śniegu skocznia. Jej geometria skłaniała raczej do nazwania jej wyrzutnią:) Mimo wszystko korciło nas, kusiło i nęciło. Gdy już z Abdulem doszliśmy do wniosku, że nie skaczemy, wtedy Lorzu doszedł do wniosku, że się zmierzy z wyzwaniem, więc nie mogliśmy być gorsi... Abdul i Kuba oddali poprawne skoki, w okolice punktu K. Ja chciałem polecieć znacznie dalej.... Rozpędziłem się tak, jak Małysz w telewizji, bo wiadomo, jak prędkość na progu za mała to się odpowiednio nie poleci. Najechałem na próg i wzbiłem się... nie wiem jaka to była wysokość, bo byliśmy przygotowani tylko na pomiar odległości. Niestety nie udało mi się przyjąć odpowiedniej sylwetki w locie i runąłem w dół... o telemarku nie było mowy, wypadki potoczyły się szybko.
Wypiąłem się, to już był sukces, dalej nie wiem dokładnie, co się działo, bo chyba zamknąłem oczy, generalnie dostałem czymś twardym w czoło. (Kuba twierdzi, że był to zacisk koła) Mimo dość mocnego ciosu wstałem szybko z dużym uśmiechem. Wszyscy już byli pewni, że jestem cały, a tu się okazało, że czapka się zaczyna czerwienić... niestety to, co mnie brutalnie uderzyło rozcięło mi czoło i jakieś skubane naczyńko krwionośne. Oczywiście nie była to dla nas pierwszyzna, zabraliśmy się za tamowanie krwotoku, bo nic innego mi całe szczęście nie dolegało. Pomagały nam też dwie przemiłe panie, które ze swoimi pociechami wybrały się na sanki. Jedna z nich nie dość, że posiadała jałowe gazy (odpowiednich rozmiarów) i plastry,to jeszcze wiedziała jak to wszystko użyć i zostałem pięknie opatrzony.
Teraz już zostało nam się tylko udać na pogotowie, najbliżej było na Gala. Niestety zreformowana służba zdrowia działa jak działa. Pielęgniarka jak już ochłonęła po informacji, że w taką pogodę też można jeździć rowerem i że po rozbiciu głowy można na nim przyjechać na Oddział Ratunkowy, doszła do wniosku, że niestety nie może mnie przyjąć, bo to nie mój rejon!! Z nieukrywanym oburzeniem udaliśmy się w stronę ulicy Łazarza, gdzie znajduje się rejonowe dla mnie pogotowie. Po drodze skoczyłem jeszcze po dokumenty do domu, żeby nie było dodatkowych problemów.
Na Łazarza było już znacznie lepiej, typowy polski humor panujący w kolejce, rozładowywał atmosferę. Trzeba też zaznaczyć, że obecność pięciu bikerów w pełnym rynsztunku na pogotowiu w środku zimy była nie lada atrakcją. W końcu nadeszła moja kolej, oczywiście tu też nie obeszło się bez ciekawej rozmowy, tym razem odkryciem dnia były zimowe opony do rowerów. Pan doktor jednak był bardzo bystry i zadał kluczowe pytanie: jak można rozwalić głowę jeżdżąc w kasku?? No i okazuje się, że można, jak się czapkę pod nie go włoży to się przesuwa do góry i nie działa jak trzeba. No, ale jak mówią: mądry Polak po szkodzie. W każdym razie zostałem fachowo obsłużony, zszyty i w ogóle, no i co najważniejsze dowiedziałem się, co mi się stało: Vulnus contus m frontis contimsio reg brachii dex. Wyposażony w kartę z zapisaną diagnozą i rtg barku prawego, (który też nieco był ucierpiał) udałem się do wyjścia. Na mój widok jedna z pań w kolejce zwróciła wszystkim uwagę, że: SPORT TO ZDROWIE!! Do domu dojechałem w obstawie pozostałych Warczących, którzy dzielnie czekali do samego końca, za co im dziękuję niezmiernie. Równie niezmiernie chciałem podziękować personelowi Szpitalnego Oddziału Ratunkowego z ul Łazarza, którzy mnie fachowo (mam nadzieję) zszyli, opatrzyli i ciekawą rozmową zabawiali w tych trudnych chwilach.
Sport to zdrowie!!!
Ten wyjazd znalazł się na 3. miejscu w rankingu najlepszych wyjazdów w sezonie 2005
Trasa: Most Grunwaldzki - Lasek - Szpitalny Oddział Ratunkowy na ul Galla - SzOR ul Łazarza
Dystans: 47 km
Rowerzystów: 5
Gleb: 0
Gum: 0
Snowbike
Korzystając z ostatniego weekendu w ferie i ostatków śniegu, który znika wraz z rozprzestrzeniającą się odwilżą, postanowiliśmy jeszcze raz zaznać zimowego rowerowania. Do akcji przystąpiło pięciu bikerów, Abdul, Azar, MC, Kuba no i ja. Trasa: Most Grunwaldzki - Lasek - Szpitalny Oddział Ratunkowy na ul Galla - SzOR ul Łazarza
Dystans: 47 km
Rowerzystów: 5
Gleb: 0
Gum: 0
Snowbike
Na rozgrzewkę przejechaliśmy przez Sikornik, żegnając go oczywiście tym samym zjazdem, co ostatnio. Tym razem było znacznie prościej, ścieżka ubita, śnieg nie zostawał na obręczach, tak, więc nawet hamulce nawet działały:) Jednakowoż, co by była, choć jedna gleba, udało nam się namówić niezawodnego Azara żeby spróbował zjechać stromym zboczem. Efekt podobny do mojej próby z poprzedniego wyjazdu, z tymże Azar się jakoś tak romantycznie i zmysłowo zaplątał w rower. Nie to, co mój brutal, który mnie korbą po głowie potraktował.
Pierwsza gleba jak zawsze poprawiła nam humory, raźnie wspięliśmy się asfaltem pod ZOO, żądni kolejnych zjazdów. Wcześniej nabraliśmy nieco sił za sprawą ciepłego malinowego soku, który, jak zawsze zabrał Azar i ruszyliśmy.... Żółty szlak do Polany pod Dębiną zaowocował kolejnymi upadkami, tym razem lądowania były śnieżnie przyjemne. Tylko Kuba jakoś nie wpisywał się do księgi gleb. Na podwyższonej już nieźle adrenalince zjechaliśmy jeszcze niżej do Wodociągów, tym razem dzięki uprzejmości szlaku czerwonego. Tym razem gleb było trochę mniej, ale i tak zdecydowanie chcieliśmy to powtórzyć, bo jeździło się naprawdę świetnie, zmrożony wydeptany śnieg pozwalał na osiąganie niezłych prędkości. Jednocześnie zależało być skoncentrowanym, gdyż wydeptany był dość wąski pas, gdy się zjechało w bok, momentalnie malała prędkość, a rower przestawał się dobrze prowadzić. Nierzadko kończyło się to kontaktem z białym i puchowym;)
Nam te warunki bardzo odpowiadały, wspięliśmy się, więc serpentyną i Al Wędrowników aż na sam Kopiec Piłsudskiego. Niestety nie dane nam było podziwiać pięknej panoramy Krakowa i okolic, gdyż widoczność była lekko mówiąc żadna. Niezrażeni tym postanowiliśmy wytracić zdobytą energię potencjalną i ruszyliśmy w dół na czerwony szlak, po kilku nieznacznych glebach dotarliśmy do głazu na dole i skręciliśmy w prawo kierując się na fragment zielonego szlaku.
W końcu dotarliśmy do Wesołej Polany, na drewnianym mostku ukazała się nam usypana ze śniegu skocznia. Jej geometria skłaniała raczej do nazwania jej wyrzutnią:) Mimo wszystko korciło nas, kusiło i nęciło. Gdy już z Abdulem doszliśmy do wniosku, że nie skaczemy, wtedy Lorzu doszedł do wniosku, że się zmierzy z wyzwaniem, więc nie mogliśmy być gorsi... Abdul i Kuba oddali poprawne skoki, w okolice punktu K. Ja chciałem polecieć znacznie dalej.... Rozpędziłem się tak, jak Małysz w telewizji, bo wiadomo, jak prędkość na progu za mała to się odpowiednio nie poleci. Najechałem na próg i wzbiłem się... nie wiem jaka to była wysokość, bo byliśmy przygotowani tylko na pomiar odległości. Niestety nie udało mi się przyjąć odpowiedniej sylwetki w locie i runąłem w dół... o telemarku nie było mowy, wypadki potoczyły się szybko.
Wypiąłem się, to już był sukces, dalej nie wiem dokładnie, co się działo, bo chyba zamknąłem oczy, generalnie dostałem czymś twardym w czoło. (Kuba twierdzi, że był to zacisk koła) Mimo dość mocnego ciosu wstałem szybko z dużym uśmiechem. Wszyscy już byli pewni, że jestem cały, a tu się okazało, że czapka się zaczyna czerwienić... niestety to, co mnie brutalnie uderzyło rozcięło mi czoło i jakieś skubane naczyńko krwionośne. Oczywiście nie była to dla nas pierwszyzna, zabraliśmy się za tamowanie krwotoku, bo nic innego mi całe szczęście nie dolegało. Pomagały nam też dwie przemiłe panie, które ze swoimi pociechami wybrały się na sanki. Jedna z nich nie dość, że posiadała jałowe gazy (odpowiednich rozmiarów) i plastry,to jeszcze wiedziała jak to wszystko użyć i zostałem pięknie opatrzony.
Teraz już zostało nam się tylko udać na pogotowie, najbliżej było na Gala. Niestety zreformowana służba zdrowia działa jak działa. Pielęgniarka jak już ochłonęła po informacji, że w taką pogodę też można jeździć rowerem i że po rozbiciu głowy można na nim przyjechać na Oddział Ratunkowy, doszła do wniosku, że niestety nie może mnie przyjąć, bo to nie mój rejon!! Z nieukrywanym oburzeniem udaliśmy się w stronę ulicy Łazarza, gdzie znajduje się rejonowe dla mnie pogotowie. Po drodze skoczyłem jeszcze po dokumenty do domu, żeby nie było dodatkowych problemów.
Na Łazarza było już znacznie lepiej, typowy polski humor panujący w kolejce, rozładowywał atmosferę. Trzeba też zaznaczyć, że obecność pięciu bikerów w pełnym rynsztunku na pogotowiu w środku zimy była nie lada atrakcją. W końcu nadeszła moja kolej, oczywiście tu też nie obeszło się bez ciekawej rozmowy, tym razem odkryciem dnia były zimowe opony do rowerów. Pan doktor jednak był bardzo bystry i zadał kluczowe pytanie: jak można rozwalić głowę jeżdżąc w kasku?? No i okazuje się, że można, jak się czapkę pod nie go włoży to się przesuwa do góry i nie działa jak trzeba. No, ale jak mówią: mądry Polak po szkodzie. W każdym razie zostałem fachowo obsłużony, zszyty i w ogóle, no i co najważniejsze dowiedziałem się, co mi się stało: Vulnus contus m frontis contimsio reg brachii dex. Wyposażony w kartę z zapisaną diagnozą i rtg barku prawego, (który też nieco był ucierpiał) udałem się do wyjścia. Na mój widok jedna z pań w kolejce zwróciła wszystkim uwagę, że: SPORT TO ZDROWIE!! Do domu dojechałem w obstawie pozostałych Warczących, którzy dzielnie czekali do samego końca, za co im dziękuję niezmiernie. Równie niezmiernie chciałem podziękować personelowi Szpitalnego Oddziału Ratunkowego z ul Łazarza, którzy mnie fachowo (mam nadzieję) zszyli, opatrzyli i ciekawą rozmową zabawiali w tych trudnych chwilach.
Zdjęcia:
Tagi:
Lasek Wolski szpital gleba krewKomentarze:
brakDodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :)
Dodaj najbliższy wyjazd »
Dodaj najbliższy wyjazd »