wyjazd korekcyjny >:)
Dystans: 130 km
Rowerzystów: 2
Gleb: 0
Gum: 0
Charakterystyka:
Wyjazd wielodniowy
Wyjazd górski
Do tej pory wiadomo było jedynie, że wyjazd ten miał miejsce w długi majowy weekend, który jak powszechnie wiadomo sprzyja wszelkim projektom rowerowym. Tym razem jakoś tak wyszło, że prawie, każdy w szprychach miał inną koncepcję na spędzenie tych kilku wolnych dni. Ja postanowiłem skorzystać z zaproszenia koleżanki, która dysponuje domkiem pod szczytem Koskowej Góry w Beskidzie Makowskim. Oczywiście zastrzegłem, że przyjadę rowerem. Pierwotnie liczyłem na wsparcie ze strony Pablosa, jednak on wolał zachować więcej sił na imprezowanie. Ostatecznie zabrał się ze mną Abdul, który także nie był obcy tej ekipie.
Tak więc razem z Abdulem 1 maja wyruszyliśmy z Krakowa szosą na Skawinę i Radziszów, gdzie chwyciliśmy żółty szlak pieszy. Początkowo dalej jechaliśmy asfaltem, ale w końcu szlak skręcił w teren. Jako że rzadko zapuszczamy się w te tereny, tym szlakiem jechaliśmy pierwszy raz, więc oczywiście bawił się z nami trochę w chowanego, ale ostatecznie w miarę sprawnie dotarliśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej gdzie zmieniliśmy kolor szlaku na niebieski, który miał nas doprowadzić bezpośrednio do celu. Bynajmniej nie prowadził on drogą najprostszą. Przed nami piętrzyły się pasma Beskid Makowskiego, a nasz cel był za siedmioma górami.... na może przesada, ale kilka mocnych podjazdów nas czekało. Po dotarciu do Lanckorony zrobiliśmy sobie przerwę, aby zebrać siły przed tą trudniejszą częścią trasy. Potem ruszyliśmy przed siebie. Zdobywając mozolnie kolejne wzniesienia podziwialiśmy piękno krajobrazów oświetlonych majowym słońcem i delektowaliśmy się trasą. Oraz wypatrywaliśmy górę z nadajnikiem, która była naszym celem. Trzeba przyznać, że jako jedną z wyższych z okolicy było ją widać z dość daleka. Ale z czasem zbliżaliśmy się coraz bardziej, by dotrzeć do podnóży Koskowej Góry. Żeby nie było za lekko nakupiliśmy prowiantu na wieczór i następny dzień i rozpoczęliśmy walkę z ostatnim szczytem tego dnia. Nie wszędzie dało się jechać, a maksymalnie dociążone plecaki nie ułatwiały nam zadania, mimo to jak zawsze staraliśmy się podjeżdżać gdzie to tylko możliwe. Ostatecznie dotarliśmy pod nadajnika szczycie i tylko kilkaset metrów zjazdu kamienistą drogą dzieliło nas od chatki, w której mieliśmy spędzić resztę tego i następny dzień.
Do Krakowa wracaliśmy dwa dni później, 3 maja. Byliśmy nieco zmęczeni po imprezowaniu poprzedniego dnia, ale mimo wszystko gotowi na podjęcie kolejnego wyzwania. Tym razem jechało się o tyle lepiej, że jechaliśmy do domu, no i zaczynaliśmy od pokaźnego zjazdu do Makowa Podhalańskiego. Jednak żeby nie było zbyt pięknie, zanim jeszcze się dobrze rozpędziliśmy i weszliśmy w rytm już musieliśmy się zatrzymywać, bo Abdul zaliczył snake bite i trzeba było łatać dętkę:/. Cóż tradycja zobowiązuje. Liczyliśmy, że skoro już jedna dętka poszła to wystarczy już na ten dzień, chociaż w zasadzie założenie to samo w sobie było zupełnie bezzasadne:) W każdym razie w miarę sprawnie uporaliśmy się z tym problemem i pognaliśmy dalej. Zjazd, który wybraliśmy był całkiem długi, prowadził po drodze przez kilka pomniejszych szczytów i był dość urozmaicony, także całkiem zadowolenie i już nieco naznaczeni błotem pojawiliśmy się w Makowie. Tu spotkaliśmy dwóch obładowanych sakwiarzy, z którymi zamieniliśmy parę zdań. Ciesząc się, że nie jesteśmy jedynymi rowerzystami w tej okolicy ruszyliśmy na północ, by po kolejnych zmaganiach w nieznanym, choć malowniczym terenie, dotrzeć do Kalwarii Zebrzydowskiej. Stąd już bez zbędnych kombinacji chwyciliśmy asfalt do Krakowa, bo w domu stygły już obiady.
Początkowo nie planowaliśmy wrzucać tego wyjazdu na stronkę, gdyż nie wszyscy byli na niego zaproszeni. Jednak, gdy okazało się, że pozostałe szprychy, także zorganizowały się rowerowo, uwieczniając swe osiągnięcia w dziale wyjazdów, postanowiliśmy dokonać korekty.. i tak na stronce znalazł się wyjazd korekcyjny:)
Tagi:
Koskowa GóraKomentarze:
brakDodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Dodaj najbliższy wyjazd »