Data: 7.09.2005, środa
zaczynają myśleć o egzaminach. W zasadzie to ostatni moment na
jakieś fajne wycieczki, tym bardziej że wszyscy są w wysokiej formie
po maratonie. Właśnie korzystając z tych sprzyjających warunków
puściłem wodze fantazji i opracowałem kilka ciekawszych tras. Jedną
z nich był właśnie pomysł przejechania żółtego szlaku pieszego z
Pieskowej Skały do Lipowca. Szlak ten znamy bardzo dobrze i bardzo
go lubimy jednak zawsze pokonywaliśmy jego fragmenty, tym razem
miało być inaczej.
Zbiórkę zrobiliśmy o 7:00, trasa miała być długa a niestety ja
potrzebowałem być w Krakowie wcześnie. O dziwo nikt się nie
spóźnił, wszyscy zjechali się punktualnie pod stacja JET na
Opolskiej. Bez zbędnego gadania ruszyliśmy asfaltem przez Zielonki i
dalej. Był rześki poranek (9 stopni), MC jako jedyny zdecydował się
nie brać bluzy, chyba tego żałował, ale nie dawał po sobie znać.
Kręciliśmy zdecydowanym tempem ze średnią 24km/h tak, że po godzinie
byliśmy już u stóp zamku i maczugi Herkulesa. Tu postanowiliśmy
sobie zrobić kilka zdjęć, wywiązała się też ciekawa dyskusja na
temat hamulców tarczowych - obiektu naszych westchnień. Trochę nas
to wciągnęło i zaczęło nam się robić zimno, to był znak że nie ma co
stać, bo to dopiero początek naszej drogi. Ochoczo skręciliśmy w
leśną dróżkę, która ciekawym stromym i technicznym podjazdem
doprowadziła nas nad Ojców, stamtąd skręciliśmy w Dolinę
Sąspowską.
Jest to niestety rzadko przez nas odwiedzane
miejsce (ja byłem tam dopiero drugi raz). Tym większa była nasza
radość z odkrywania tego pięknego miejsca, które zwłaszcza o tej
porze dnia było bardzo urokliwe. Słońce oświetlało jedynie górne
partie zboczy, dołem snuła się rzadka mgła, cisze i spokój tego
miejsca zakłócało tylko trzech szalonych cyklistów którzy pędzili w
dół doliny. Oczywiście nie odmówiliśmy sobie też kilku zdjęć.
W końcu dotarliśmy pod Bramę Krakowską, gdzie zrobiliśmy
planową przerwę na tankowanie i szamanie. Pokrzepieni pysznymi
kanapkami raźno ruszyliśmy serpentyną do drogi na Olkusz i dalej
szlakiem w dół pod Jaskinie Wierzchowską. Tam czekał nas kolejny
podjazd, jednak nie zraziło to nas wcale, gdyż już czuliśmy że
zbliża się nasza ukochana Dolinka Bolechowicka. Zanim jednak do niej
dotarliśmy mieliśmy chwile zwątpienia jeśli chodzi o drogę. Po
długim namyśle podpartym uważnym studiowaniem mapy wybraliśmy
odpowiednią drogę iiii kilkadziesiąt metrów dalej okazało się że
równie dobra była druga droga, gdyż obie łączyły się kawałek dalej. Tak czy inaczej chwilę później byliśmy w Zelkowie co oznaczało ni mniej ni więcej tylko tyle, że zaraz poziom adrenaliny w naszej krwi znacznie się podwyższy. I tak też się stało, nie wiem ile już razy pisałem o naszych przejazdach przez Dolinę Bolechowicką. Zawsze jest tu pięknie, ekstremalnie, technicznie po prostu fantastycznie. Tak też było tym razem, a my bardzo usatysfakcjonowani pokręciliśmy dalej do Doliny Kobylańskiej, którą jak zwykle pokonywaliśmy pod górę, na szczycie zrobiliśmy również tradycyjną przerwę przy sklepie, by następnie rzucić się na zjazd do Doliny Będkowskiej. Zjazd ten również zaliczamy do naszych ulubionych, jest na nim kilka niespodzianek, na których każdy z nas już chyba wyleciał w powietrze nie zawsze lądując na dwa koła. Jednak wszystkie emocje studzi dość głęboki strumyk, przez który wypada przejechać na uwieńczenie tego zjazdu.
W Dolinie Będkowskiej nie spędzamy wiele czasu, wyjeżdżamy z niej ostro pod górę nad Szklary. Przecinamy Dolinę Szklarki, która być może jest urodziwa, ale dla nas zupełnie nie atrakcyjna, gdyż prowadzi przez nią asfaltowa droga. Ze Szklar wyjeżdżamy kolejnym ostrym podjazdem, tu niestety zaczyna mnie boleć ścięgno i coraz bardziej zostaję z tyłu. Powoduje to spadek naszego bardzo dobrego tempa. Narazie nic nie da się z tym zrobić, więc jedziemy dalej do przeuroczej Doliny Racławki. Tym razem inaczej niż zwykle nie jedziemy do końca, lecz trzymamy się żółtego szlaku, dzięki temu mamy dodatkową atrakcję w postaci przeprawy totalnie rozwalonym mostkiem. Buli wręcz powiedział, że tędy nie przejdzie, MC też nie wyglądał na zachwyconego. Jednak, gdy ja przeszedłem na drugą stronę i okazało się że konstrukcja mimo że w fatalnym stanie to jest stabilna, reszta leniwie poszła w moje ślady. [polecam oglądnięcie zdjęć] Dalsza część trasy wiodła pięknym i leśnymi dróżkami, takimi co to je najbardziej lubimy. Mnie jednak całą przyjemność z jazdy odbierał nasilający się ból ścięgna, które najwyraźniej przeciążyłem. Gdy wyjechaliśmy z lasu, szlak skręcił na asfaltowy zjazd. Początkowo łagodny, jednak stopniowo łagodnie licznik pokazywał coraz większą prędkość, przy 50 doszedłem do wniosku, że warto przyjąć aerodynamiczną pozycję co dało efekt 69km/h:) trochę było mi smutno że na początku się lepiej nie rozpędziłem bo Vmax byłby zdecydowanie wyższy. I tak dotarliśmy do Krzeszowic, z wielkim bólem podjąłem decyzję, że tu skończę mój udział w wycieczce, ścięgno dokuczało coraz bardziej, spowalniałem tylko tempo, a było jeszcze wiele kilometrów do przejechania. Pożyczyłem kasę od MC i wsiadłem w pociąg do Krakowa:/
Chłopaki pojechali dalej, dotarli do Tenczynka, gdzie MC zrobił naprawdę fajne zdjęcia. Szczęście jednak tego dnia nie warczało ze szprychami i na jakimś asfaltowym odcinku Buli wjechał przypadkowo w MC, który wywracając się złamał rękę. Z tego co wiem do Krakowa wrócili GreenWayem, a po tej wycieczce nikt nie miał dobrego humoru, mimo, że trasa była naprawdę bardzo fajna.
A miało być tak pięknie
Trasa: Żółty szlak Pieskowa Skała - Tenczynek
Dystans: 100 km
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 0
Wakacje niestety nieubłaganie zmierzają ku końcowi, wszyscy powoliDystans: 100 km
Rowerzystów: 3
Gleb: 0
Gum: 0
zaczynają myśleć o egzaminach. W zasadzie to ostatni moment na
jakieś fajne wycieczki, tym bardziej że wszyscy są w wysokiej formie
po maratonie. Właśnie korzystając z tych sprzyjających warunków
puściłem wodze fantazji i opracowałem kilka ciekawszych tras. Jedną
z nich był właśnie pomysł przejechania żółtego szlaku pieszego z
Pieskowej Skały do Lipowca. Szlak ten znamy bardzo dobrze i bardzo
go lubimy jednak zawsze pokonywaliśmy jego fragmenty, tym razem
miało być inaczej.
Zbiórkę zrobiliśmy o 7:00, trasa miała być długa a niestety ja
potrzebowałem być w Krakowie wcześnie. O dziwo nikt się nie
spóźnił, wszyscy zjechali się punktualnie pod stacja JET na
Opolskiej. Bez zbędnego gadania ruszyliśmy asfaltem przez Zielonki i
dalej. Był rześki poranek (9 stopni), MC jako jedyny zdecydował się
nie brać bluzy, chyba tego żałował, ale nie dawał po sobie znać.
Kręciliśmy zdecydowanym tempem ze średnią 24km/h tak, że po godzinie
byliśmy już u stóp zamku i maczugi Herkulesa. Tu postanowiliśmy
sobie zrobić kilka zdjęć, wywiązała się też ciekawa dyskusja na
temat hamulców tarczowych - obiektu naszych westchnień. Trochę nas
to wciągnęło i zaczęło nam się robić zimno, to był znak że nie ma co
stać, bo to dopiero początek naszej drogi. Ochoczo skręciliśmy w
leśną dróżkę, która ciekawym stromym i technicznym podjazdem
doprowadziła nas nad Ojców, stamtąd skręciliśmy w Dolinę
Sąspowską.
Jest to niestety rzadko przez nas odwiedzane
miejsce (ja byłem tam dopiero drugi raz). Tym większa była nasza
radość z odkrywania tego pięknego miejsca, które zwłaszcza o tej
porze dnia było bardzo urokliwe. Słońce oświetlało jedynie górne
partie zboczy, dołem snuła się rzadka mgła, cisze i spokój tego
miejsca zakłócało tylko trzech szalonych cyklistów którzy pędzili w
dół doliny. Oczywiście nie odmówiliśmy sobie też kilku zdjęć.
W końcu dotarliśmy pod Bramę Krakowską, gdzie zrobiliśmy
planową przerwę na tankowanie i szamanie. Pokrzepieni pysznymi
kanapkami raźno ruszyliśmy serpentyną do drogi na Olkusz i dalej
szlakiem w dół pod Jaskinie Wierzchowską. Tam czekał nas kolejny
podjazd, jednak nie zraziło to nas wcale, gdyż już czuliśmy że
zbliża się nasza ukochana Dolinka Bolechowicka. Zanim jednak do niej
dotarliśmy mieliśmy chwile zwątpienia jeśli chodzi o drogę. Po
długim namyśle podpartym uważnym studiowaniem mapy wybraliśmy
odpowiednią drogę iiii kilkadziesiąt metrów dalej okazało się że
równie dobra była druga droga, gdyż obie łączyły się kawałek dalej. Tak czy inaczej chwilę później byliśmy w Zelkowie co oznaczało ni mniej ni więcej tylko tyle, że zaraz poziom adrenaliny w naszej krwi znacznie się podwyższy. I tak też się stało, nie wiem ile już razy pisałem o naszych przejazdach przez Dolinę Bolechowicką. Zawsze jest tu pięknie, ekstremalnie, technicznie po prostu fantastycznie. Tak też było tym razem, a my bardzo usatysfakcjonowani pokręciliśmy dalej do Doliny Kobylańskiej, którą jak zwykle pokonywaliśmy pod górę, na szczycie zrobiliśmy również tradycyjną przerwę przy sklepie, by następnie rzucić się na zjazd do Doliny Będkowskiej. Zjazd ten również zaliczamy do naszych ulubionych, jest na nim kilka niespodzianek, na których każdy z nas już chyba wyleciał w powietrze nie zawsze lądując na dwa koła. Jednak wszystkie emocje studzi dość głęboki strumyk, przez który wypada przejechać na uwieńczenie tego zjazdu.
W Dolinie Będkowskiej nie spędzamy wiele czasu, wyjeżdżamy z niej ostro pod górę nad Szklary. Przecinamy Dolinę Szklarki, która być może jest urodziwa, ale dla nas zupełnie nie atrakcyjna, gdyż prowadzi przez nią asfaltowa droga. Ze Szklar wyjeżdżamy kolejnym ostrym podjazdem, tu niestety zaczyna mnie boleć ścięgno i coraz bardziej zostaję z tyłu. Powoduje to spadek naszego bardzo dobrego tempa. Narazie nic nie da się z tym zrobić, więc jedziemy dalej do przeuroczej Doliny Racławki. Tym razem inaczej niż zwykle nie jedziemy do końca, lecz trzymamy się żółtego szlaku, dzięki temu mamy dodatkową atrakcję w postaci przeprawy totalnie rozwalonym mostkiem. Buli wręcz powiedział, że tędy nie przejdzie, MC też nie wyglądał na zachwyconego. Jednak, gdy ja przeszedłem na drugą stronę i okazało się że konstrukcja mimo że w fatalnym stanie to jest stabilna, reszta leniwie poszła w moje ślady. [polecam oglądnięcie zdjęć] Dalsza część trasy wiodła pięknym i leśnymi dróżkami, takimi co to je najbardziej lubimy. Mnie jednak całą przyjemność z jazdy odbierał nasilający się ból ścięgna, które najwyraźniej przeciążyłem. Gdy wyjechaliśmy z lasu, szlak skręcił na asfaltowy zjazd. Początkowo łagodny, jednak stopniowo łagodnie licznik pokazywał coraz większą prędkość, przy 50 doszedłem do wniosku, że warto przyjąć aerodynamiczną pozycję co dało efekt 69km/h:) trochę było mi smutno że na początku się lepiej nie rozpędziłem bo Vmax byłby zdecydowanie wyższy. I tak dotarliśmy do Krzeszowic, z wielkim bólem podjąłem decyzję, że tu skończę mój udział w wycieczce, ścięgno dokuczało coraz bardziej, spowalniałem tylko tempo, a było jeszcze wiele kilometrów do przejechania. Pożyczyłem kasę od MC i wsiadłem w pociąg do Krakowa:/
Chłopaki pojechali dalej, dotarli do Tenczynka, gdzie MC zrobił naprawdę fajne zdjęcia. Szczęście jednak tego dnia nie warczało ze szprychami i na jakimś asfaltowym odcinku Buli wjechał przypadkowo w MC, który wywracając się złamał rękę. Z tego co wiem do Krakowa wrócili GreenWayem, a po tej wycieczce nikt nie miał dobrego humoru, mimo, że trasa była naprawdę bardzo fajna.
Zdjęcia:
Tagi:
Dolinka BolechowickaKomentarze:
brakDodaj komentarz:
Najbliższe wyjazdy
Aktualnie nie mamy zaplanowanego żadnego wyjazdu. Jeżeli chcesz możesz sam dodać propozycję wyjazdu. Poczujemy się zaproszeni :)
Dodaj najbliższy wyjazd »
Dodaj najbliższy wyjazd »